Byłam na ciebie taka zła. Dotknięta brakiem zaufania, dotknięta do żywego. Z tego powodu nie ruszyłam za tobą. Miałam pewność, że znów się pojawisz. Przecież nigdy mnie nie zawodziłeś. Zawsze do mnie wracałeś. I teraz też, tylko że... za szybko.
Nadal byłam zdenerwowana. Wciąż czułam się dotknięta, nadal chciałam ci dać nauczkę. Jeszcze nie w tej chwili – przemknęło mi przez myśl i z wyższością, z pogardą zatrzasnęłam ci drzwi tuż przed twarzą. Ale nawet wtedy, nawet przez ułamek sekundy nie przypuszczałam, że to koniec, że to naprawdę ostatni raz...
Musiałam wrócić do domu sama
W tę pamiętną noc, po skończonej imprezie z okazji Dnia Kobiet, musiałam wrócić do domu sama. Niestety, żadna z moich koleżanek nie mieszkała w pobliżu, więc byłam zdana tylko na siebie. Na szczęście, już jakiś czas temu wymyśliłam pewien sposób na taką sytuację.
Plan był taki, że jadę nocnym autobusem aż do ronda, a stamtąd mam raptem dwa przystanki do pokonania pieszo. Problem w tym, że o tej porze w tych okolicach nie kursuje żaden autobus.
Byłam zmuszona pokonać ten krótki dystans między dwoma przystankami na piechotę. Niby to niewielka odległość, a jednak nieprzyjemna trasa, ponieważ trzeba było iść chodnikami wzdłuż poczerniałych, starych kamienic z ciemnymi bramami.
Te bramy napawały mnie lękiem, dlatego zawsze gdy wracałam samotnie do domu, wybierałam drogę środkiem ulicy, idąc między torami tramwajowymi. Na całe szczęście w naszym mieście nocne tramwaje nie kursują, więc nic mi nie zagrażało. Dzięki temu miałam pewność, że nikt nagle nie chwyci mnie za ramię i nie zaciągnie na jakieś ponure, przypominające studnię podwórko...
W tę noc postąpiłam podobnie. Jedyna różnica polegała na tym, że na chodniku, dokładnie naprzeciwko miejsca, w którym powinnam była zejść z jezdni, żeby wejść na teren osiedla, ktoś czekał. Nieznajomy dzierżył w dłoniach wielki bukiet czerwonych róż... Poczułam strach, ale nie było innego wyjścia.
Musiałam wejść na chodnik, nie było sposobu, aby ominąć podejrzanego typa. Skręciłam, czując się nieswojo. Byłam już blisko, kiedy nieznajomy ruszył w moim kierunku. Chciałam uciec, ale nogi jakby wrosły w ziemię i stałam jak sparaliżowana.
Stanął i wręczył mi bukiet
Prawdę mówiąc, ta świadomość mnie przeraziła. To może być dosłownie każdy – od jakiegoś psychola rodem z horroru aż po kryminalistę. Przystanął tuż obok mnie, na wyciągnięcie ręki, i wręczył mi bukiet.
– Bukiet dla Ewy – rzucił, a na jego twarzy pojawił się pokraczny grymas, zupełnie pozbawiony radości.
Kompletnie przerażona, bez ani jednego słowa, chwyciłam kwiaty i ruszyłam przed siebie. Z całych sił próbowałam się opanować, by nie zacząć uciekać i nie spoglądać przez ramię. Jakoś dałam radę, ale gdy po dwóch minutach dotarłam do schodów, strach ściął mi nogi. Dopiero w tym momencie zerknęłam w stronę ulicy. Nikogo tam nie było.
Niecałe dwie doby po naszym pierwszym spotkaniu, nasze drogi ponownie się skrzyżowały. Zastałam cię w identycznej sytuacji jak poprzednio – sterczałeś bez konkretnego celu na chodniku, ściskając w dłoniach pęk róż. Kiedy zacząłeś iść w moim kierunku, strach mnie nie ogarnął. Było jasno, znajdowaliśmy się w samym sercu osiedla, otoczeni mnóstwem przechodniów.
– Bardzo panią przepraszam. Na pewno nieźle panią przeraziłem. Wybaczy mi pani? – mówiąc to, wręczyłeś mi kwiaty.
Przyjęłam je, tym razem mając niejasne przeczucie, że w taki właśnie sposób może rozpocząć się jedynie prawdziwie romantyczne... – nie dokończyłam zdania, żeby nie zapeszyć, lecz w głębi duszy czułam, że miałam na myśli miłość.
Dwa dni czaiłeś się w okolicy
Prawdę o wydarzeniach z tamtego pamiętnego wieczoru, gdy nasze drogi się skrzyżowały, poznałam dopiero po upływie długich tygodni. Okazało się, że zszedłeś na ląd o pół doby przed planowanym terminem. Ponieważ był to 8 marca, Międzynarodowy Dzień Kobiet, postanowiłeś kupić od kobiety na stacji bukiet róż, które miała w ofercie.
Chciałeś je podarować swojej żonie. Problem w tym, że nie było komu wręczyć kwiatów. Kiedy przekroczyłeś próg waszego mieszkania, żona nie powitała cię z otwartymi ramionami. W pierwszym momencie nawet nie dostrzegła twojego przyjścia. Jej uwagę zaprzątało coś zupełnie innego. A raczej ktoś inny.
Stałeś w drzwiach do sypialni, czekając aż cię zobaczy. Trwało to podobno całą wieczność, ale tak naprawdę pewnie jakieś 60 sekund. Albo nawet połowę tego. Potem szwendałeś się bez celu po mieście, bo nie bardzo wiedziałeś dokąd iść.
I gdy zobaczyłeś mnie tam na torowisku, zdecydowałeś się dać mi te kwiaty, bo pomyślałeś sobie, że skoro sama wracam do domu, to jestem pewnie równie samotna jak ty. Dopiero nad ranem uświadomiłeś sobie, że chyba nieźle mnie tym wystraszyłeś.
Dlatego potem dwa dni czaiłeś się w okolicy, żeby mnie znowu spotkać, wyjaśnić i przeprosić. No bo co innego mogłeś robić? Twój okręt odpływał dopiero za dwa tygodnie.
Minęło grubo ponad rok
Długo zwlekaliśmy z oficjalnym związkiem – minęło grubo ponad rok – ale w końcu nadszedł ten moment. To z mojej inicjatywy padł pierwszy pocałunek.
– Jesteś za młoda – stwierdziłeś, kiedy nasze usta w końcu się rozdzieliły.
– A ty niby jesteś taki leciwy – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, przepełniona radością, bo byłam pewna, że po tej pieszczocie twój zdrowy rozsądek skapituluje.
W końcu cóż znaczy osiem lat różnicy? Bardziej niepokoiła mnie twoja profesja i wizja ciągłych rozstań, która się z nią wiązała.
– W najbliższym czasie wciąż będę pływał, ale postaramy się, żebym dostawał krótsze trasy, okej? – zacząłeś ten wątek.
– Jak to w najbliższym czasie? – dopytałam.
– No wiesz, póki... nie staniemy... na ślubnym kobiercu.
– Ooo, czyli mamy w planach małżeństwo? – zapytałam figlarnie, a moje serduszko szalało z euforii.
– A nie mamy? – przytuliłeś mnie z całych sił.
– Pewnie, że mamy! Chociaż przyznam, że to dość oryginalne zaręczyny – pisnęłam, wieszając ci się na szyi.
Ruszyłeś w drogę samotnie
Może sprawy potoczyłyby się zgodnie z naszymi zamiarami, gdyby nie zrządzenie losu. Albo gdybym choć przez moment, nawet po fakcie, zdołała skupić się na tobie. Ewentualnie gdyby tamta osoba, ta kobieta, nie zadała ci tak głębokiej rany... Gdyby tylko...
Zawsze odmawiałeś, gdy proponowałam odprowadzenie cię do portu.
– Wolę unikać pożegnań – powtarzałeś.
Rankiem, tamtego pamiętnego dnia, również ruszyłeś w drogę samotnie. Pożegnaliśmy się czułym pocałunkiem, po czym z powrotem wsunęłam się pod kołdrę. Nie zdążyła mnie jeszcze porwać drzemka, gdy zadzwonił telefon. To mój brat dzwonił, że będąc na przepustce z wojska nie załapał się na kolejne połączenie podczas przesiadki w rodzinnym miasteczku.
– Cudownie, że odebrałaś – odetchnął z ulgą, kiedy usłyszał mój głos w telefonie. – Kolejny pociąg odjeżdża mi dopiero w samo południe. Wpadnę do ciebie na parę godzin, choćby po to, żeby się odświeżyć, bo przemokłem do suchej nitki...
– Nie ma sprawy, tylko wskocz w tramwaj, będziesz na miejscu w mgnieniu oka. Już nastawiam czajnik, to napijesz się gorącej herbaty – odparłam z radością, że jego odwiedziny odciągną moją uwagę od ciebie i uczucia osamotnienia.
Tak więc zjawił się tu, kompletnie przemoknięty, bo lało jak z cebra. Od razu pognałam go do łazienki, wręczyłam ręcznik i Twój szlafrok. I wtedy wkroczyłeś do domu... Później się dowiedziałam, że wypłynięcie przełożono na jutro, bo podobno coś się pokiełbasiło z załadunkiem. Dlatego wróciłeś wcześniej.
Czemu on mi nie zaufa?
A tu w domu, w korytarzu stały męskie buty, na wieszaku wisiała męska kurtka, a z toalety dobiegło pogwizdywanie. Usłyszałam trzask drzwi, więc wyszłam z kuchni, gdzie robiłam jedzenie. W holu nie było żywej duszy, tylko na podłodze leżał ogromny bukiet czerwonych róż. Podbiegłam do okna i zobaczyłam cię, jak prawie gnasz przed siebie.
Chwyciłam za klamkę i nagle... „Ach, szkoda gadać” – przeszło mi przez myśl. Czemu on mi nie zaufa? Czemu tak pochopnie mnie ocenił?
Ponownie znalazłam się w kuchni. Zaserwowałam posiłek Marcinowi, dopytałam co u niego nowego, poddałam suszeniu jego odzież wierzchnią i spodnie, a na koniec pożegnałam go machając ręką, kiedy opuszczał mieszkanie.
Z każdą mijającą minutą coraz bardziej pogrążałam się w narzekaniu na swój los i narastała we mnie złość. Dlatego, kiedy po obiedzie stanąłeś w przejściu, trzymając w dłoniach następny pęk róż i rzekłeś:
– Wybacz mi, na pewno istnieje logiczne wyjaśnienie – zamknęłam przed tobą drzwi z hukiem.
Sądziłam, że muszę dać ci nauczkę za tę nieufność. Już wtedy zdawałam sobie sprawę, że ci wybaczę i wszystko wytłumaczę... Ale jeszcze nie w tym momencie. Potem. Być może dopiero, gdy zadzwonisz będąc na morzu. Upływały kolejne dni, a ty nie dawałeś znaku życia. Miałam sporo czasu, by to przemyśleć i teraz wiem, że nie zawsze sprawy są oczywiste...
Jak dzisiaj byłam w kapitanacie, to doszły mnie słuchy, że twoja łajba czeka już na redzie. I wiesz co ci powiem? Jak tylko wpłyniesz do portu, to ja też tam będę. Zgadnij z czym! Z bukietem czerwonych róż. Wiesz, na przeprosiny. No i na szczęście...
Ewa, 34 lata
Czytaj także:
„Jestem kierowniczką w dużej korporacji, a w domu nie znaczę nic. Tak traktuje mnie własny mąż”
„Wnuczka widzi we mnie tylko kopertę z emeryturą. Pojawia się w drzwiach równo z listonoszem i wyciąga łapy po więcej”
„Mąż ciągle kłócił się z szefem i w końcu się doigrał. Teraz z mojej wypłaty muszę utrzymać jego i trójkę dzieci”