Kiedy zobaczyłem nadjeżdżający autobus, puściłem się biegiem. Nie miałem czasu, aby czekać na następny, bo wtedy na pewno spóźniłbym się na mecz. Kiedy już jechałem w ścisku, zadzwonił mój telefon. To był ojciec.
– Kupiłbyś jakieś chipsy do piwa, bo żadnych nie ma w domu – poprosił.
– Kurcze, nie zdążę na pierwszą połowę. Mecz zaczyna się o dziewiętnastej! – jęknąłem.
– Piętnaście po! Punktualnie o siódmej startuje studio sportowe, możesz sobie darować te gadki redaktorów – stwierdził tata.
Skoro tak, to dobrze – obiecałem ojcu, że kupię te chipsy, w końcu wizyta w minimarkecie nie powinna mi zająć więcej niż kilka minut.
Tak, samo wybranie chipsów zajęło mi istotnie tylko chwilkę, ale ta kolejka do kasy! Pięć osób i każda z wyładowanym po brzegi wózkiem!
– Przepraszam, czy przepuszczą mnie państwo? Mam tylko tę paczkę i odliczoną kwotę? – zapytałem.
Na szczęście ludzie mają jeszcze w sobie odrobinę człowieczeństwa, bo kolejka rozstąpiła się życzliwie.
Ale mi było wstyd przy tych ludziach…
Podałem pieniądze kasjerce i już miałem odejść lekkim krokiem od kasy, gdy… zapiszczała bramka. Dziwne, przecież nie brałem z półek niczego, prócz chipsów. Całą resztę miałem przy sobie, wchodząc do sklepu, a wtedy żadna bramka nie dzwoniła. Nie przejąłem się więc zbytnio.
– Pan przejdzie z torbą – poprosił mnie ochroniarz poważnym tonem.
Przeszedłem. Bramka zapiszczała.
– Poproszę torbę – powiedział ochroniarz i przeszedł z nią sam.
Bramka zapiszczała.
– A teraz, proszę przejść bez torby.
Przeszedłem. Bramka milczała.
Popatrzyłem ze zdumieniem na swoją torbę, jakby nagle wyskoczył z niej Obcy. Dlaczego piszczy, przecież ja w niej nic nie mam!
– Proszę pokazać zawartość torby – powiedział ochroniarz, a we mnie zrodził się bunt studenta prawa.
Przecież on nie ma takich uprawnień, aby mnie przeszukiwać, od tego jest straż miejska, policja…
– Tutaj? Przy wszystkich? – zapytałem, a ochroniarz westchnął.
– Jeśli pan woli na osobności, zapraszam do pokoju ochrony – powiedział.
Podreptałem za nim wściekły i upokorzony, bo przecież wszyscy w kolejce widzieli, co się dzieje.
– To dlatego tak się spieszył i chciał szybko wyjść ze sklepu. Zwędził coś! – usłyszałem za swoimi plecami.
Pożałowałem, że się nie postawiłem ochroniarzowi, bo właściwie to jakim prawem mnie podejrzewał? Że bramka zapiszczała? Może jest zepsuta?!
Jaka policja? Nie jestem złodziejem!
– Proszę pokazać zawartość torby – usłyszałem raz jeszcze i postanowiłem się nie kłócić, bo za dziesięć minut zaczynał się mecz i chciałem zdążyć!
– Bardzo proszę – wywaliłem zawartość torby przed ochroniarzem. Książki, zeszyt, niedojedzona kanapka, wypita do połowy butelka wody…
Ochroniarz był wyraźnie zawiedziony, bo faktycznie trudno mnie było podejrzewać o kradzież czegokolwiek.
– A może ta torba ma ukryte drugie dno? Pan ją pokaże! – wymyślił.
– Tutaj nie ma żadnego drugiego dna! – zaprotestowałem.
– Może szew ma kieszonkę…
– I co niby miałbym w nią wsadzić, gdyby nawet ją miał? Wąskiego i długiego kabanosa? – zakpiłem.
Ochroniarzowi wyraźnie nie spodobał się mój ton. Zmarszczył brwi.
– Widzę, że będziemy musieli wezwać policję... – zaczął.
– Pan nie żartuje! Proszę pójść z tą pustą torbą na bramkę i sprawdzić, czy nadal piszczy – jęknąłem.
Jeszcze by tego brakowało, żeby wezwał policję. A mój mecz?
Ochroniarz poszedł i zaraz wrócił.
– Teraz nie piszczy – przyznał.
– A widzi pan! – ucieszyłem się. – To znaczy, że piszczy coś, co było w torbie, a to są wszystko moje stare rzeczy.
– Może pan ukrył coś w kanapce? – zastanawiał się ochroniarz.
Zaczynał mi grać na nerwach! Zacisnąłem pięści.
– Proszę ją sobie zabrać i mnie puścić! – stwierdziłem.
– Ale ja tak nie mogę! Pan piszczał!
Wzniosłem oczy do nieba, a potem poszukałem spojrzeniem pomocy u drugiego ochroniarza, który siedział przed komputerem i się nie odzywał. Zerkał co i rusz w telewizor. Trwało sportowe studio…
Drugi ochroniarz wstał i spojrzał na moje rzeczy rozłożone na stole.
– A to co? – zapytał, wskazując na książkę, którą ostatnio czytam i wszędzie wożę ze sobą. – Z biblioteki?
Skinąłem głową.
Zabrał moją książę i poszedł z nią przez bramkę. Zapiszczała.
– Biblioteki mają teraz swoje paski magnetyczne, po to, aby książki im nie ginęły – wyjaśnił. – Jest pan wolny.
W tym momencie sędzia odgwizdał początek meczu. Co za pech! Tata musiał poczekać na swoje chipsy, bo ja popędziłem do domu dopiero w przerwie. Pierwszą obejrzałem w pokoiku ochroniarzy, którzy nie mieli sumienia mnie wyrzucić.
Czytaj także:
„Chciałem odwdzięczyć się przyjacielowi za pomoc i przypadkiem podłożyłem mu świnię. W oczach ludzi stał się złodziejem”
„Właściciel sklepu oskarżył mnie o kradzież. Drań upokorzył mnie przy wszystkich klientach, mimo że nie miał dowodów”
„Klientka niesłusznie oskarżyła mnie o kradzież. Myśli, że jak jest wielką panią mecenas, to może ludzi bezkarnie szkalować”