Wszędzie dookoła widziałam puste miejsca, które kiedyś wypełniała obecność Stefana. Nie doczekaliśmy się nigdy dzieci, mimo że obydwoje chcieliśmy być rodzicami. Cóż, nie było nam to dane. Miałam więc nadzieję, że będzie nam dane spędzić ze sobą jak najwięcej czasu. Niestety, los zabrał mi Stefana zbyt szybko...
Myślę, że nie byliśmy typowym małżeństwem. Różniliśmy się od par w naszym wieku. Znajomi, sąsiedzi czy krewni z podobnym stażem małżeńskim zachowywali się zupełnie inaczej: często można było zauważyć, że nawet nieszczególnie darzą się sympatią. Większość z nich tworzyła związki z przyzwyczajenia, może z jakąś dozą sentymentu, ale na pewno nie miłości. Miłość dawno wyparowała albo w ogóle nigdy jej tam nie było.
To przykre, ale ten problem dotyczy wielu małżeństw, często nawet wśród młodych. W naszym pokoleniu był jednak nagminny, bo ludzie często łączyli się w pary pod wpływem presji rodziców czy otoczenia. Przyznaję, że miałam tu ogromne szczęście: wyszłam za mąż nieco później niż moje rówieśniczki, ale zrobiłam to w pełni świadomie i z miłości.
Ze Stefanem przez wiele lat łączyła mnie najpierw przyjaźń. Dopiero po kilku nieudanych doświadczeniach z innymi osobami dotarło do nas, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Tworzyliśmy zgrane małżeństwo pełne miłości przez 30 lat. Oczywiście i u nas zdarzały się konflikty czy kryzysy, ale nasza więź była silna i głęboka, od samego początku do końca.
Stefan był dla mnie nie tylko mężem i partnerem życiowym, ale przede wszystkim przyjacielem, a także kochankiem – tak, przez wszystkie lata naszego małżeństwa. Myślałam, że to normalne, że kochające się małżeństwa dalej dbają o swoją fizyczną bliskość, niezależnie od wieku. Gdy jednak ten temat wypływał w rozmowach z innymi małżeństwami, okazywało się, że to kolejna rzecz, która nas od nich odróżnia.
Byliśmy ze sobą blisko do końca
– Ja już dawno Jarka wygoniłam do drugiej sypialni! W końcu się wysypiam i nie muszę wysłuchiwać jego chrapania – rechotała moja sąsiadka Janka podczas któregoś z przyjęć.
– Masz absolutną rację – przytakiwała jej moja bratowa Irena. – Wygibasy są dla młodych, w tym wieku to już człowiek chce się porządnie wyspać. Takim dziadkom jak my nie w głowie już amory!
„Dziadkom? Przecież mamy ledwo po 60 lat!”, dziwiłam się w myślach. Bynajmniej nie czułam się staro, a już na pewno nie nazwałabym siebie „babcią”!
– Stefek, ja już rozumiem, czemu oni wszyscy są tacy złośliwi i sfrustrowani – śmiałam się, gdy zostaliśmy już sami.
– Ech, chyba masz rację – wtórował mi mąż. – Co za szczęście, że nas to nie dotyczy! Dalej podobasz mi się tak samo, jak te kilka dekad temu...
Nawet tamta rozmowa była dla nas wstępem do igraszek w sypialni. Co zrobić, po prostu nie potrafiliśmy trzymać od siebie rąk z daleka. To chyba tym bardziej dlatego czułam się tak samotnie, gdy Stefana już zabrakło. Straciłam nie tylko partnera do rozmów, ale także mężczyznę, który mnie kochał, adorował i sprawiał, że czułam się atrakcyjnie i kobieco.
Z dnia na dzień moje dni stawały się coraz bardziej monotonne. Przyjaciele i rodzina próbowali mi pomagać, ale nic nie mogło wypełnić tej pustki. Zachodziłam w głowę, co mogę zrobić, aby odnaleźć choć odrobinę radości w moim życiu, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
Znajoma podsunęła mi szalony pomysł
Któregoś dnia przeszłam się na herbatę do koleżanki, z którą dawniej pracowałam w zakładzie chemicznym. Grażyna była wdową, tak samo jak ja, ale ona straciła męża jeszcze wcześniej, bo aż osiem lat temu.
Nie ukrywam, że odnowiłam tę znajomość trochę po to, aby odnaleźć wsparcie w kimś, kto rozumiał moje uczucie pustki. Grażynka zawsze wyglądała mi na szczęśliwą żonę – przez wszystkie lata naszej znajomości nie słyszałam nigdy, aby mówiła o swoim mężu coś negatywnego.
– Domyślam się, że jeszcze jest ci ciężko, ale z czasem naprawdę robi się łatwiej – pocieszała mnie.
– A jak ty sobie z tym poradziłaś? – zapytałam.
– Znalazłam sobie dobre pocieszenie – odparła dość enigmatycznie. – I tobie poleciłabym to samo.
– O czym mówisz?
– Elżunia, wiem, że to może zabrzmieć głupio, ale... myślałaś o portalu randkowym?
– Co takiego?! – prawie zakrztusiłam się herbatą.
– Zaufaj mi: spróbuj. Owszem, nie znalazłam tam prawdziwej miłości, bo i jej nie szukałam. Moją jedyną miłością był Roman – zamyśliła się i zamilkła na chwilę, po czym mówiła dalej: – Znalazłam jednak pocieszenie, które dużo mi dało.
Po powrocie do domu długo zastanawiałam się nad tym, co usłyszałam od Grażyny. „Ale że co, mam chodzić na randki? W moim wieku? Nie no, to jakiś absurd! Takie rzeczy są dla dzieciaków, a nie dla starszych pań!”, myślałam. A jednak byłam na tyle zaintrygowana, że po dwóch tygodniach bicia się z myślami postanowiłam spróbować i zarejestrowałam się na kilku portalach randkowych.
Karol mnie zafascynował
Przez pierwsze kilka tygodni nie trafiłam na nikogo, kto wzbudziłby moje zainteresowanie. A później odezwał się do mnie niejaki Karol. Byłam tym zdziwiona, bo Karol był ode mnie sporo młodszy: miał zaledwie 40 lat. „Co taki młody facet może ode mnie chcieć?”, zachodziłam w głowę. Karol jednak wydawał się być prawdziwe zainteresowany: zarówno mną i moim charakterem, jak i nawiązaniem romantycznej relacji.
Zdecydowałam się na spotkanie dopiero po trzech tygodniach od nawiązania kontaktu internetowego. Przyznaję, po raz pierwszy od dawna byłam podekscytowana jakimkolwiek spotkaniem towarzyskim – a co dopiero randką! Zupełnie nie spodziewałam się po sobie takich emocji.
Może to wiek Karola wzbudzał we mnie taki dreszczyk emocji? A może po prostu byłam tak spragniona męskiej uwagi i odrobiny czułości? Nie wiedziałam. Ale to, co wydarzyło się później, zupełnie przekroczyło moje oczekiwania. Ba, zachowałam się zupełnie nie w swoim stylu!
Opanował mnie szał
Karol od razu z rozbrajającą szczerością wyznał mi, że kręcą go doświadczone kobiety starsze od niego. Opowiedziałam mu o swoim mężu, o żałobie, o wszystkim, co zaprzątało mi głowę. Byłam zaskakująco otwarta: przed nieznajomym nie musiałam się niczego wstydzić, mówiłam swobodnie i nie zwracałam uwagi na konwenanse. Może dlatego tak szybko znaleźliśmy wspólny język.
Karol był po rozwodzie. On również zwierzył mi się ze swoich problemów: padł „ofiarą” niewiernej żony, która odeszła do innego mężczyzny, a na koniec jeszcze oskubała go ze wszystkich oszczędności i wszystkiego, co udało im się wspólnie wypracować. Nie wiem, jak do tego doszło, ale nasze pierwsze spotkanie zakończyło się… w łóżku. W życiu nie spodziewałam się po sobie takiego zachowania, a jednak – opanował mnie jakiś szał namiętności, jakby rozbudzony na nowo po raz pierwszy od śmierci męża.
Nie widziałam w Karolu zastępstwa dla Stefana, absolutnie. Był jednak umiejętnym kochankiem, który zaspokoił moją desperacką potrzebę miłości, uwagi i namiętności, których tak bardzo brakowało mi od odejścia męża.
Zaczęliśmy regularnie się spotykać
Początkowo ofiarowywałam Karolowi swoje wsparcie emocjonalne – oczywiście poza swoim ciałem. Z biegiem czasu jednak nasza relacja zaczęła się przekształcać. To może brzmieć kontrowersyjnie, ale Karol wzbudzał we mnie troskę, pewną chęć zaopiekowania się nim. Krajało mi się serce, gdy słuchałam o tym, jak bieduje na skutek wojny z niewierną żoną.
Pieniądze zaoferowałam mu po jakichś dwóch miesiącach naszych regularnych spotkań.
– Ela, ja nie mogę, nie powinienem… – wahał się z początku.
– Słuchaj, bierz. Ty potrzebujesz, ja mam. Nie doszukuj się w tym niczego. To nie jest żaden sponsoring, żadna wymienna transakcja. Jesteśmy sobie bliscy, więc chcę ci pomóc, ale nie czuj się w żaden sposób zobowiązany – przekonywałam go.
W końcu przyjął pieniądze, a ja zaczęłam go regularnie wspierać finansowo. Nie, nie stworzyliśmy związku z prawdziwego zdarzenia. W dalszym ciągu nasza relacja opierała się jedynie na wsparciu emocjonalnym i zbliżeniach intymnych.
Nie poznawaliśmy swoich bliskich, nie chodziliśmy na randki, nie spędzaliśmy razem ważnych okazji. Czerpaliśmy z tej znajomości to, czego akurat obydwoje najbardziej potrzebowaliśmy. On – wsparcie, bliskość i pieniądze, a ja – poczucie kobiecości, intymność i możliwość otoczenia kogoś opieką.
Wiele osób może się oburzyć, że pozostaję w takiej relacji, zwłaszcza w swoim wieku. Ja jednak uważam, że życie mamy jedno i nikt go za nas nie przeżyje!
Czytaj także:
„Zgodziłam się na małżeństwo z rozsądku. Teraz rozsądek podpowiada, żeby wywalić tego hulakę na bruk”
„Moja siostrunia uknuła intrygę, żeby odebrać mi spadek. Chciwa jędza jeszcze mnie popamięta”
„Zięć robi z mojej córki maszynę do rodzenia dzieci. Twierdzi, że będzie zapładniał do skutku, aż Zośka urodzi mu syna”