Czasami talent możemy w sobie odnaleźć przez przypadek. To odkrycie może nas bardzo zaskoczyć i całkowicie zmienić nasze życie... Z przyjemnością rozglądałam się wokoło. Odremontowane wnętrze w stylu rustykalnym sprawiało bardzo przyjemne wrażenie.
– Pięknie tu – poczułam na dłoni uścisk palców męża. – Jestem pełen uznania dla naszego syna.
– Rzeczywiście – poczułam w gardle dławienie wzruszenia. – Ale kto by się spodziewał, że Piotruś będzie miał swoją własną restaurację… I że wygra ten mistrzowski konkurs na najlepszego szefa kuchni.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem
– Nie mów mamo, bo zadatki na kucharza to on miał od dawna – zaśmiała się Jola, nasza starsza córka.
– No właśnie, zwłaszcza wtedy, jak tata był w szpitalu – dodała natychmiast młodsza Ola. – Nie pamiętacie jego węgierskiej potrawki?
Roześmialiśmy się wszyscy głośno. Rzeczywiście, to chyba właśnie wtedy zaczęła się Piotrka przygoda z gotowaniem. Wtedy był jeszcze nastolatkiem i pewnie do głowy by mu nie przyszło, że będzie kiedyś kucharzem. Najpierw został nim pod silną presją rodziny, a właściwie swoich sióstr, a potem jakby mimo woli… No i chyba mu się spodobało, skoro teraz gościł nas w tej pięknej knajpce, swojej własnej, i ponoć, jak gadali ludzie, jednej z najlepszych na naszej starówce.
– Masz rację, to chyba wtedy Piotrek ujawnił swój ukryty talent do gotowania – uśmiechnęłam się. – No i zobaczcie, na dobre mu to wyszło…
Kilka lat temu mój mąż przeszedł zawał. Dużo czasu spędzałam wtedy w szpitalu, przy jego łóżku. Do domu wracałam późnym wieczorem, na ostatnich nogach. Zupełnie nie miałam głowy do gotowania, sprzątania, a dzieciaki zdane były same na siebie. Na szczęście dziewczynki były rozsądne i podzieliły się wszystkimi domowymi obowiązkami. A Piotrek, jak to on, usiłował się jakoś wymigać od tych uciążliwych zajęć, a już zwłaszcza od gotowania. Któregoś wieczoru usłyszałam, jak dzieciaki spierają się właśnie o to. Dziewczynki przekonywały brata, że teraz jest jego kolej na zrobienie obiadu. Nic nie pomagały jego argumenty, że to babska robota, a on jest przecież mężczyzną…
Co to za powód?
– Najlepsi kucharze to właśnie mężczyźni – usiłowałam jakoś wesprzeć syna, ale uzyskałam wręcz odwrotny efekt.
– I ty, mamo, jesteś przeciwko mnie? – popatrzył na mnie z oburzeniem. – Powiedz im coś, ja nie będę się paprał w garach, przecież tata też nigdy nie gotuje.
– To już ustalcie sami – odparłam. – Ja nie chcę się wtrącać, ale zapewniam cię, cokolwiek jutro ugotujesz, skoro na ciebie wypada dyżur, zjemy ze smakiem, prawda? – puściłam oczko do córek.
– Jasne, mamo, ale Piotrek gotuje przez dwa najbliższe dni – przytaknęły mi obie.
– Więc na pewno przez te dni będziemy mieć pyszne obiadki – powiedziałam.
– Jak chcecie – syn zrobił obrażoną minę. – Żebyście tylko nie żałowały!
Gdy nazajutrz wróciłam ze szpitala, moje córki miały nieszczególne miny.
– Mamo, może usmażę ci jajecznicę, jeśli jesteś głodna – zaproponowała starsza.
– Jasne, że jestem głodna i obiad jakiś bym zjadła – odparłam. – A co, nie ma?
– No niby jest, ale nie wiem, czy to się nadaje do jedzenia – powiedziała Ola. – To, co Piotrek ugotował…
Potrawa, jaką córki zaserwowały mi na talerzu wyglądała bardzo apetycznie.
Było to coś w rodzaju lecza...
Jednak zrozumiałam ich obawy, gdy podniosłam pierwszą łyżkę do ust.
– Rzeczywiście, tego się nie da zjeść – pokiwałam głowa. – Sam pieprz… Może rzeczywiście, usmaż mi dziecko jajecznicę – westchnęłam. – A na Piotrka nie ma co najeżdżać, zrobił jak potrafił… Ale może jutro to wy coś przygotujcie.
– Mamo, nie rozumiesz, że jemu właśnie o to chodzi? – wykrzyknęła natychmiast Ola. – Zrobił tak specjalnie, żeby się zjeść nie dało. Przyłapałam go, jak sypał ten pieprz i sypał bez opamiętania. Mówił, że smaku szuka.
– A wiesz, że ty możesz mieć rację – uśmiechnęłam się.
To nawet byłoby podobne do Piotrka.
– No i co zrobicie?
– Ja jutro coś ugotuję – zadeklarowała się Jola. – Nie chcę znów jeść jajecznicy!
– Odpuścimy mu? – jęknęła Ola. – No i znowu wszystko będzie na naszej głowie, a Piotrek będzie się tylko uśmiechał z wyższością, jaki to on przebiegły.
– A gdzie jest ten nasz król kucharzy? – spytałam.
– Mecz ogląda – powiedziała Olka.
Wtedy wpadłam na pomysł, w jaki sposób utrzeć nosa synowi i pokonać go jego własną bronią. Powiedziałam dziewczynkom, żeby jutro też Piotrek coś ugotował, i żeby zaczekali na mnie z obiadem, wrócę wcześniej i razem zjemy. Tylko cokolwiek by nie było na talerzu, my to mamy wychwalać pod niebiosa. Dziewczynki początkowo protestowały, ale jakoś zdołałam je przekonać. A przed pójściem spać, zajrzałam jeszcze do pokoju syna.
– Piotruś, to było bardzo smaczne – uśmiechnęłam się do niego. – Poezja smaku, niebywałe… Jutro też zrób coś w tym guście, może coś węgierskiego?
Patrzył na mnie rozszerzonymi oczami, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
– Wiesz, to trudno ugotować coś oryginalnego i niebanalnego – dodałam jeszcze. – A tobie się udało.
– Zjadłaś to mamo? – spytał, otwierając jeszcze szerzej oczy z niedowierzania.
– A dlaczego miałabym nie zjeść – odparłam. – Przecież włożyłeś w to całe swoje serce, starałeś się jak mogłeś, prawda?
– No… niby tak… – zrobił niepewną minę. – Ale, że ci smakowało…
– Bardzo mi smakowało – wypaliłam.
Nazajutrz dzieci czekały na mnie z obiadem
W domu pachniało nieziemsko, a stół był pięknie nakryty.
– Och, ciężki dzisiaj miałam dzień – powiedziałam. – Ale mam dobrą wiadomość dla was, tata lepiej się czuje, jutro możecie go już odwiedzić, lekarze pozwolili.
– No to super, mamo – krzyknęła radośnie Jola. – Ale my nie mamy dobrej wieści dla ciebie. Piotrek ugotował zupę węgierską – popatrzyła na mnie wymownie. – Ja nie wiem, czy to da się zjeść…
– Dlaczego – zaperzył się syn. – Wszystko dokładnie zrobiłem według przepisu i bardzo się starałem…
– Wczoraj też się starałeś – zauważyła Ola. – No i co? Wszystkie jajka z domu wyszły, bo coś przecież trzeba było zjeść.
Ja jednak z góry pochwaliłam syna, zachwycając się zapachem unoszącym się w powietrzu i pięknie nakrytym stołem. Znałam to moje najstarsze dziecko bardzo dobrze i wiedziałam, co robię, gdy tak wczoraj zachwalałam jego kulinarne zdolności. Piotrek nie był złym chłopakiem, tylko strasznie przekornym. Jeżeli wczoraj postarał się, żeby to, co gotował było niejadalne, to rękę bym sobie dała uciąć, że dzisiaj będzie na odwrót. Nie pomyliłam się. Jego węgierska zupa była pyszna!
– Rewelacja, Piotruś – powiedziałam, patrząc na niego ciepło. – Szkoda, że jutro już oddajesz siostrom dyżur…
– Jak chcecie, to ja mogę… – zastanowił się chwilę – ten dyżur na stałe wziąć.
Od tamtego dnia, jakby mojego syna kto zaczarował. Kuchnia stała się jego pasją, a to, co podawał nam na stół... po prostu niebo w gębie! Skończył szkołę gastronomiczną, znalazł pracę w restauracji, aż wreszcie sam otworzył knajpkę, w której teraz siedzieliśmy. Zatrudniał pomocników, ale wszystkie ważniejsze potrawy wychodziły spod jego ręki. Goście nie mogli się nachwalić. Piotr jest po prostu mistrzem. A to wszystko dlatego, że kiedyś musiał zostać domowym kucharzem mimo woli.
Czytaj także:
„Siostra zwaliła mi się na głowę i rozstawiała córki po kątach. Chciałam nakopać jej w tyłek, ale w porę ktoś mnie uprzedził”
„Pazerność nie popłaca. Siostra próbowała nas perfidnie okraść i karma szybko ją dorwała. Zbłaźniła się przed całą rodziną"
„Siostra z rodziną to banda nierobów, która żeruje na mojej 87-letniej matce. Od lat obmyślam, jak ich wykurzyć z jej domu”