„Mój mąż całkiem zdurniał na starość. Chodzi po klubach, ugania się za spódniczkami i próbuje podrywać moje koleżanki”

zmartwiona kobieta fot. Kiwis
„Dotychczas trudno było go wyciągnąć z domu. Nagle zaczął wychodzić z kumplami. Niby nic złego, ale coraz częściej wracał wesoły i wyraźnie wyczuwałam od niego zapach damskich perfum. Byłam pewna, że mi się nie wydaje…”
/ 06.05.2024 08:30
zmartwiona kobieta fot. Kiwis

Nigdy nie miałam zrozumienia dla podwójnych standardów. Nie mogłam się pogodzić z tym, że kiedy mąż żonę, to ona jest winna, a kiedy żona zdradza, to mówi się, że jest podła i rozwiązła. Uważałam, że jeśli dwoje ludzi decyduje się na wspólne życie, to powinni o swój związek dbać również wspólnie. Nie spodziewałam się, że na własnej skórze przekonam się, że wcale to nie takie proste.

Poznaliśmy się przypadkiem

W mojej rodzinie nie było nigdy rozwodów, zdrad ani innych ekscesów. Przynajmniej nic mi nic o tym nie wiadomo, ale zarówno dziadkowie, jak i rodzice, tworzyli zgodne pary. Byli dla siebie partnerami, przyjaciółmi i wspierali się na każdym kroku. Nic więc dziwnego, że od dziecka marzyłam o znalezieniu podobnego partnera na życie i stworzeniu z nim takiego idealnego w moim odczuciu związku.

Od dzieciństwa nie miałam problemów z zawieraniem znajomości. Koleżanki i koledzy raczej mnie lubili. Może niekoniecznie byłam duszą towarzystwa, ale na samotność raczej narzekać nie mogłam. Od czasu do czasu spotykałam się z jakimś chłopakiem, jednak o żadnym z tych związków nie mogłam powiedzieć, że był na poważnie. Ot, po kilku randkach stwierdzaliśmy, że nie nadajemy na tych samych falach i rozstawaliśmy się bez żalu.

Zupełnie inaczej było w przypadku Wiktora. Poznałam go na studiach. Zupełnie przypadkiem wpadliśmy na siebie w bibliotece uniwersyteckiej i coś między nami zaiskrzyło. Był całkiem przystojnym facetem, ale zdawał się tego nie zauważać. Nie był typem podrywacza, toteż byłam zdziwiona, że zwrócił na mnie uwagę. Gdy zostaliśmy parą, wiele dziewczyn pytało mnie, jak to zrobiłam, że Wiktor się mną zainteresował. A ja nie potrafiłam im odpowiedzieć.

Łączyły nas wspólne pasje, podobne zainteresowania i preferencje. Nigdy nie nudziliśmy się w swoim towarzystwie, mogliśmy godzinami rozmawiać lub milczeć, zależnie od sytuacji. Czuliśmy się ze sobą bardzo dobrze i w końcu zaczęliśmy planować wspólne życie. Tu też mieliśmy podobne spojrzenie – zarówno na sprawy ślubu, jak i pracy, mieszkania czy powiększania rodziny.

Wkrótce było nas troje

A więc pobraliśmy się, każde z nas znalazło pracę na wymarzonym stanowisku. Małe mieszkanko odziedziczone w spadku po babci, w którym mieszkałam podczas studiów, postanowiliśmy wynająć. Pieniądze z wynajmu szły na spłatę kredytu na okazyjnie kupiony dom. Przez pierwsze kilka lat po ślubie skupiliśmy się na swoich karierach, by ustabilizować naszą sytuację finansową.

Świętowaliśmy czwartą rocznicę ślubu, gdy zaczęliśmy rozmowę o naszych dalszych planach.

– Nie do wiary, że już tyle wspólnego czasu mamy za sobą… – westchnęłam.

– To prawda, wiele się w naszym życiu wydarzyło – potwierdził Wiktor. – Ten twój ostatni awans to świetna sprawa.

– Też mnie cieszy. Nie dość, że wyższa pensja, to jeszcze obowiązki dla mnie przystępniejsze. Wreszcie będę miała więcej spokoju.

– Czy myślisz, że w tej sytuacji moglibyśmy…?

– …zacząć się starać o dziecko? – weszłam Wiktorowi w słowo.

– Jak ty mnie dobrze znasz! – rozpromienił się mój mąż.

– No ba… Tak, myślę, że ciąża teraz to całkiem dobry pomysł.

Nie od razu zostaliśmy rodzicami, mój organizm najwyraźniej musiał przygotować się na ten stan. Niemniej lekarz uspokajał mnie, że wszystko jest w porządku i prędzej czy później powinnam zobaczyć upragnione dwie kreski na teście ciążowym. I rzeczywiście, miał rację: szóstą rocznicę ślubu świętowaliśmy już we troje.

Kiedy Jagoda pojawiła się na świecie, Wiktor zakochał się w niej bez pamięci. Spędzał ze swoją córeczką każdą wolną chwilę, co bardzo mnie cieszyło, bo odciążał mnie w ten sposób w opiece nad dzieckiem. Dość szybko wróciłam też do pracy, bo udało nam się tak zgrać nasze grafiki, że mała zostawała na zaledwie kilka godzin pod opieką niani lub babci.

Coś dziwnego stało się z moim mężem

Później Jagódka poszła do przedszkola, a ja ponownie zaszłam w ciążę. Tym razem na świat przyszedł Jacek. Wiktor i dla niego był wzorowym tatą, ale nie dało się ukryć, że nasza starsza pociecha to „córeczka tatusia”. Czasem zastanawiałam się, jak poradzi sobie mój mąż, gdy nasza córka podrośnie i zacznie spotykać się z chłopcami. Miałam jednak nadzieję, że Wiktor do tego po prostu dojrzeje z czasem.

Dzieci rosły, a my nieustająco zbliżaliśmy się do końca spłaty kredytu. Obiecaliśmy sobie nawet, że kiedy już zakończymy naszą przygodę z bankiem, zafundujemy sobie rodzinny wyjazd na Wyspy Kanaryjskie. Co prawda obawialiśmy się, że dla naszych dorastających pociech wyjazd z takimi wapniakami jak my nie będzie zbyt atrakcyjny, okazało się jednak, że nie docenialiśmy naszych dzieciaków.

– Mamo, to najlepsze wakacje, na jakich byłam! – powtarzała jak mantrę Jagoda, która była już na niejednym obozie językowym w kraju i poza jego granicami.

– Luks, kumple mi nie uwierzą, jak im opowiem! – wtórował jej Jacek, któremu szczególnie spodobało się nurkowanie.

– Wygląda na to, że nasze wakacje pokredytowe to strzał w dziesiątkę! – śmiał się mój mąż.

Jagoda była już po maturze, gdy zauważyłam niepokojącą zmianę w zachowaniu Wiktora. Mój mąż, którego dotychczas trudno było wyciągnąć gdziekolwiek z domu, zaczął wychodzić wieczorami i w weekendy z kumplami. Niby nic złego, ale coraz częściej wracał wesolutki i wyraźnie wyczuwałam od niego zapach damskich perfum. Byłam pewna, że mi się nie wydaje…

Poszedł na podryw do klubu!

Pewnego wieczoru Jagoda wpadła do domu wyraźnie roztrzęsiona.

– Mamo, muszę ci o czymś powiedzieć! – zawołała od progu.

– Usiądź, córeczko, zrobię ci herbaty – powiedziałam spokojnie, widząc jej wzburzenie.

– Byłam z przyjaciółmi w tym nowym klubie, wiesz, koło dworca – odezwała się znad parującej filiżanki.

– No wiem, kojarzę. I co się wydarzyło?

– Wyobraź sobie: tata tam był!

– Tak, wyszedł gdzieś z kolegami…
– Ale to nie koniec! – przerwała mi córka. – On tam najwyraźniej przyszedł na podryw!

– Co proszę?

– To, co słyszysz. Tata podrywał w klubie laski. Nawet startował do mojej kumpeli i odczepił się dopiero, jak mu powiedziała, że ojca już ma…

– Czyli jednak mi się nie wydawało… – wyrwało mi się.

– Wiedziałaś? – zdziwiła się moja córka.

– Nie, ale coś czułam. Bo przecież chyba nie przerzucił się na damskie perfumy, nie?

Kilka dni później, przy domowej nalewce, zwierzyłam się z problemu mojej przyjaciółce. Iwona była wyraźnie poruszona.

– Stary cap, co mu odbiło?

– Nie wiem, Iwonka, nie wiem. Przecież on się nigdy za kobietami nie uganiał. Podrywacz z niego żaden.

– Popatrz, Bożenko, jak tym chłopom może na starość rozum odebrać.

– Zdurniał mi mąż na stare lata…

Kilka kieliszków później miałyśmy opracowany szczegółowy plan. Postanowiłyśmy złapać Wiktora na gorącym uczynku. Specjalnie na tę okoliczność kupiłam sobie perukę. Odstawiłyśmy się niemal jak za studenckich czasów i zabrałyśmy jeszcze dwie nasze koleżanki na wieczorny wypad do klubu.

Wiedziałam, że Wiktor umawiał się tego właśnie dnia z kumplami, toteż spodziewałam się, że spotkamy go tam, gdzie widziała go Jagoda.

I rzeczywiście, już pół godziny po nas do klubu wkroczył mój mąż z kolegami. Po kwadransie byłam świadkiem, jak zaczął podrywać jedną z moich koleżanek. Stałam zaledwie kilka metrów od niego, ale mnie nie poznał. Zresztą nie bardzo zwracał uwagę na otoczenie, tak bardzo zajęty był bajerowaniem mojej koleżanki. Iza okazała się bardzo dobrą aktorką i udawała, że jego zainteresowanie bardzo jej schlebia.

Kiedy zapytała go o obrączkę na palcu machnął niedbale ręką i powiedział, że żona to już przeszłość, znalazła sobie kogoś innego, więc jemu się też coś od życia należy. Mało się nie udławiłam, słysząc te kłamstwa. W końcu nie wytrzymałam, podeszłam do niego i wypaliłam:

– Masz rację. Rozwód ci się od życia należy.

– Bożenka?! – Wiktor przyglądał mi się w osłupieniu.

– Tak. Twoja, jak to powiedziałeś? Przeszłość?

– Bożenka, ale to nie tak…

– Widziałam i słyszałam wystarczająco dużo. Możesz nie wracać do domu. Jutro idę do adwokata.

I wyszłam z klubu. Iwona odstawiła mnie do domu. Przez całą drogę praktycznie się do siebie nie odzywałyśmy.

Od tego czasu minęły dwa tygodnie. Zmieniłam w domu zamki, ale do adwokata się jeszcze nie wybrałam. Dziś dzwoniła Jagoda powiedzieć mi, że tata pyta, czy może wpaść porozmawiać. Odparłam, że się zastanowię…

Bożena, 53 lata

Czytaj także:
„Mój mąż padnie trupem, gdy zobaczy narzeczoną syna. Na pewno się tego po nim nie spodziewał”
„Córka brała od nas kasę, a znajomym kłamała, że nie żyjemy. Było jej wstyd, że jesteśmy ze wsi”

„Ucieszyłam się, gdy mój 17-letni syn poznał dziewczynę na obozie. Nie wiedziałam, że jest nią jego wychowawczyni”

Redakcja poleca

REKLAMA