– Poznajcie mojego ukochanego, Mariusza – spoglądałam z lekką obawą na teściów, którzy spoczywali na sofie. Choć trwało to zaledwie ułamek chwili, dostrzegłam, jak początkowo mimowolnie marszczą czoła, by po chwili przybrać sztuczne uśmiechy. W głębi duszy zdałam sobie sprawę, że czeka mnie większe wyzwanie, niż przypuszczałam...
– Mamo, tato, ja i Mariusz bardzo się kochamy i postanowiliśmy się pobrać. A ponieważ nasza rodzina jest dla mnie bardzo ważna, chcę, żebyście wy również mieli okazję go lepiej poznać. Dlatego wpadłam na pomysł wspólnych wakacji nad jeziorem – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
4 lata temu zostałam wdową
Mój ukochany, Adam, stracił życie w wypadku. Wydarzyło się to jak w typowym scenariuszu pisanym przez życie. Kierowca tira, ledwo trzymający się na nogach ze zmęczenia, chciał wyminąć rowerzystę. Niestety zjechał na przeciwny pas i doszło do czołowego zderzenia z busem, którym jechał Adam. Mąż zginął na miejscu. Ja, młoda 26-letnia mama, z dnia na dzień zostałam sama z naszym dwuletnim synkiem. Chociaż może nie do końca sama. Byli jeszcze teściowie...
Teresa i Henryk okazali się wspaniałymi teściami. Mimo że wprowadziliśmy się do nich, nigdy nie prowadziło to do sprzeczek. Teściowa nie ingerowała w nasze życie, a teść odnosił się do mnie jak do rodzonej córki. Darzyłam ich szczerą sympatią...
Mogłam liczyć na teściów
Od samego początku rodzice Adama byli również idealnymi dziadkami. Mąż nieustannie ulepszał firmę budowlaną ojca, a większość funduszy przeznaczał na inwestycje, więc zaraz po zakończeniu urlopu macierzyńskiego powróciłam do pracy na poczcie, żeby wesprzeć Adama finansowo.
– Nie zaprzątajcie sobie tym głowy. To my zaopiekujemy się Kubusiem, a wy skupcie się na pracy – zaoferowała teściowa.
Prawdę mówiąc, Teresa świetnie radziła sobie nie tylko z prowadzeniem domu, ale również z opieką nad naszym małym synkiem. Zabierała go na długie spacery, a często także usypiała, ponieważ ja od czasu do czasu zostawałam dłużej w pracy. Nie wspominając już nawet o Adamie, który praktycznie każdego dnia pojawiał się w domu po godzinie 20. Organizacja całości nie sprawiała żadnych problemów — w końcu mieszkaliśmy wszyscy pod jednym dachem.
Wciąż z nimi mieszkałam
Po tym felernym zdarzeniu wydawać by się mogło, że wszystko zostało po staremu. Nadal mieszkałam u rodziców męża i chodziłam do pracy, a Teresa opiekowała się wnuczkiem. Jedynie Henryk zaczął więcej przesiadywać w pracy. Cała nasza rodzina powoli uczyła się egzystować bez Adama. Całe pokłady miłości, jakie mieliśmy, przelaliśmy na małego Kubusia.
– Dziewczyno, jesteś jeszcze taka młoda, masz ledwie dwadzieścia kilka lat na karku – ganiły mnie przyjaciółki, próbując po raz nie wiadomo który namówić mnie na wspólne wyjście. – Chyba nie planujesz spędzić reszty swoich dni w samotności?
Szczerze mówiąc, początkowo w ogóle nie ciągnęło mnie do wychodzenia z domu. Zdecydowanie bardziej odpowiadało mi spędzanie czasu z moim małym synkiem, zabawa i opieka nad nim. Jednak po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że trochę się ograniczam i postępuję wbrew własnym potrzebom.
Zaczęłam bardziej przejmować się tym, co pomyślą lub poczują teściowie, starałam się nie robić niczego, co mogłoby ich urazić. Wręcz specjalnie unikałam kontaktów z facetami. Nawet nie wspominałam o kolegach z pracy, żeby rodzice Adama czasem nie pomyśleli, że już o nim zapomniałam. A zwrócenie się do mamy z prośbą o zaopiekowanie się Kubusiem, bym mogła gdzieś wyjść i trochę się wyszaleć, to już w ogóle było dla mnie krępujące.
Poznałam pewnego mężczyznę
Regularnie co tydzień zjawiał się na poczcie, taszcząc ze sobą naręcze zarejestrowanych przesyłek i paczuszek. Zapadł mi w pamięć, ponieważ listy, które przynosił, były związane z pewnym przedsiębiorstwem budowlanym — podobnym do tego, jakie mieli mój teść i Adam. Do tego był sympatyczny. A także atrakcyjny i odrobinę zagubiony...
Pewnego popołudnia zjawił się znacznie później niż zazwyczaj. Po załatwieniu swoich spraw przysiadł na ławeczce znajdującej się naprzeciwko budynku poczty. Gdy tylko przekroczyłam próg, kończąc swoją zmianę, podniósł się z miejsca i ruszył w moim kierunku, przechodząc od razu do sedna sprawy.
– Dominiko, wybacz mi, proszę, tę bezpośredniość, ale nie jesteśmy już przecież dzieciakami. Chciałbym się z tobą umówić. Co powiesz na to, żebyśmy jutro wybrali się razem do domu kultury? – wyrzucił z siebie jednym tchem.
Zaczęliśmy się spotykać
Nie zaskoczył mnie tą propozycją spotkania. Ostatnie tygodnie wypełnione były rozmyślaniami o tym atrakcyjnym brunecie.
– Chętnie się z tobą zobaczę. Tylko muszę kogoś poprosić, żeby zajął się moim synem. Wspominałam, że mam dziecko, prawda? – spytałam nieśmiało.
– Tak, jestem tego świadomy. Sporo o tobie wiem... – nie dokończył zdania i zarumieniony pognał w stronę auta. Nagle zatrzymał się, odwrócił i krzyknął: – Bądź gotowa jutro na osiemnastą. A jak nie uda ci się załatwić opieki dla Kubusia, to go po prostu weź ze sobą. Przecież maluch nam nie będzie wadził.
Od tamtej pory widywaliśmy się niemal każdego dnia. Na początku wyszukiwałam rozmaite powody, by opuścić mieszkanie. Potem jednak Mariusz uświadomił mi, że takie kombinowanie jest nie w porządku.
Bałam się reakcji teściów
– Nie ma potrzeby, byś to robiła – perswadował. – Przecież wzięłaś ślub z Adamem, a nie z jego rodzicami.
– Ale nie mam pewności, czy to zrozumieją – broniłam swojego stanowiska. – Kubuś to ich jedyna najbliższa rodzina. Zdaję sobie sprawę, że obawiają się jego utraty.
– No właśnie, powinnaś im wytłumaczyć, że nawet jeśli zamieszkasz osobno, nic się nie zmieni.
Gdy rodzice pojechali z nami nad jezioro, początkowo trzymali się na uboczu. Samotnie siedzieli na pomoście. Zachęcaliśmy ich, aby wybrali się z nami na spacer do lasu, jednak odmówili. Zauważyłam, że usilnie starają się unikać kontaktu z Mariuszem.
Teść nagle zachorował
Teść nagle poczuł się bardzo źle. W jednej chwili poderwał się jak oparzony, lecz szybko nogi się pod nim ugięły i runął jak długi na pomost. Teresa rozglądała się dookoła w poszukiwaniu ratunku, ale w pobliżu nie dostrzegła żywej duszy, więc czym prędzej zerwała się na nogi i pognała ku zabudowaniom ośrodka wypoczynkowego. W recepcji zadzwoniła po karetkę, a następnie wraz z właścicielem kempingu co tchu wróciła nad akwen. Aż dziw bierze, że zachowała wtedy jeszcze tyle opanowania...
Na miejsce w końcu dotarła załoga pogotowia, ale minęło już jakieś 15 minut. Akurat zdołaliśmy wrócić z naszego spaceru. Przy zbiorniku wodnym kłębiła się spora gromadka zaciekawionych ludzi. Momentalnie wyczułam, że wydarzyło się coś strasznego. Cała roztrzęsiona podbiegłam do płaczącej mamy oraz stojących tuż przy niej ratowników medycznych. Mariusz szedł tuż za mną, niosąc małego Kubę.
– Co się stało, mamo? – pytałam drżącym ze zdenerwowania głosem.
Kobieta nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa, więc na zadane przeze mnie pytanie odpowiedział konkretnie młody medyk:
– Pacjent ma silne krwawienie. Wskazane by było, aby ktoś z bliskich udał się z nami do szpitala. Będzie potrzebna krew. Proszę jak najszybciej podjąć decyzję, kto pojedzie.
Mariusz chciał pomóc
Mariusz pewnie ruszył w kierunku medyka.
– Ja chcę pojechać, ale nie jestem pewien czy warto, bo moja grupa krwi to 0 Rh- – wyjaśniał.
– Wspaniale, to dokładnie taka krew, której zapewne potrzebujemy – oznajmił doktor, mrugając porozumiewawczo do Teresy, aby dodać jej otuchy. – Proszę wsiadać. Jedziemy, nie ma co tracić czasu.
Mariusz powoli podnosił powieki, budząc się ze snu. Oddał sporo krwi, więc zmęczenie dało o sobie znać i zasnął jak niemowlę. Gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z oczami Teresy, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał słabym głosem.
– Tak, wszystko się udało. Heniek jest w pokoju obok, jeszcze drzemie, ale lekarze mówią, że wyliże się z tego... – urwała nagle, jakby coś ją powstrzymało przed dokończeniem myśli.
Coś się zmieniło
Mariusz uważnie obserwował Teresę. Prawdopodobnie zauważył, jak bardzo starała się opanować emocje. W końcu odezwał się:
– Pani Tereso, skoro nasze losy – moje i pani męża – splotły się w tak nieoczekiwany sposób, zastanawiam się, czy zechciałaby pani, abyśmy mimo wszystko stali się rodziną?
Kobieta przytaknęła i cicho, z wahaniem, powiedziała:
– Gdyby pan nie miał nic przeciwko... to byłabym bardzo szczęśliwa.
Dominika, 30 lat
Czytaj także:
„Obrączka mnie parzyła, a żona przyprawiała o mdłości. Chcę szaleć i wyrywać panienki, a nie tkwić u boku nudziary”
„Podałam pomocną dłoń byłemu mężowi, a on potraktował to jako zaproszenie na numerek. Liczył na nowy początek”
„Chciałam poderwać jurnego młodzika w autobusie, a zrobiłam z siebie pośmiewisko roku. Zachciało mi się na starość amorów”