„Mąż zapewniał mnie, że bez względu na bezpłodność, zawsze będzie mnie kochał. Mydlił mi oczy, a innej zrobił dziecko”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, gpointstudio
„Zamarłam. Krok w tył: uderzyłam udem o krzesło. Ale nie zakręciło mi się w głowie, przed oczami nie zobaczyłam mroczków. Jak mogłam nie wiedzieć? Taki facet nie >>marnowałby się<< tylko na mnie. Nie, gdy mógł mieć młodsze, ładniejsze. Ale to ja byłam jego żoną...”.
/ 16.07.2022 19:15
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, gpointstudio

Miałam dwadzieścia lat, kiedy Arek poderwał mnie w kafejce. Byłam w złym humorze po świeżo oblanym egzaminie, nie miałam ochoty na pogaduszki, chciałam po prostu świętego spokoju.

Mimo to, gdy podszedł do mojego stolika ze swoją gładką gadką, przez myśl mi nie przeszło odburknąć, by spadał. Miał charyzmę jak mało kto. Po dwóch minutach nie myślałam już o egzaminie, ale o nadchodzącej randce. Pobraliśmy się dwa lata później. 

Zawsze kręciła nas wizja własnego biznesu. Gdy tylko pojawiło się wsparcie dla przedsiębiorców z unijnego funduszu, otworzyliśmy knajpę. Przyszedł sukces, więc rok później zdecydowaliśmy się na dziecko.

Okazało się, że jestem niepłodna

– Są różne drogi w życiu – powiedział wtedy mąż. – Najwyraźniej ta nie jest nasza.

Temat na tym się zakończył, bo adopcja nie wchodziła w grę. Nie było nam źle tylko we dwoje. Biznes się kręcił, z czasem mąż zatrudnił trzy dodatkowe pracownice. Nie szukaliśmy problemów, więc ich nie mieliśmy. Myślałam, że tak będzie już zawsze.

Któregoś roku zatrudniliśmy Zosię. Przyszła do nas między pierwszym a drugim rokiem studiów, zawieszonych na czas nieokreślony.

– Wrócę, jak będzie mnie stać na wynajem pokoju – powiedziała. – W akademiku nie ma dla mnie miejsca, bo jestem stąd, a przy rodzicach nie daję rady się uczyć. Według nich nauczycielka to przegrany zawód i nie dają mi o tym zapomnieć.

Z początku wiele mówiła o swoich planach powrotu na historię i pedagogikę. Z czasem jednak słyszałam o tym coraz mniej. Marzenia o nauczaniu zastąpiła chęć nauki naszego fachu. Dziwiło mnie to, bo dziewczyna nie miała ani chęci, ani tym bardziej talentu do gotowania, ale bądźmy szczerzy, my nie celowaliśmy w gwiazdki Michelina.

Być może odezwał się we mnie niespełniony instynkt macierzyński albo po prostu ją polubiłam, bo zaczęłam zostawać po pracy, by ją poduczyć tego czy tamtego. Nie zdarzało się to często – zwykle się gdzieś spieszyła albo pomagała Arkowi załatwiać sprawy z hurtownią.

Wróciłam wcześniej do knajpki...

Jednak w ciągu trzech miesięcy nauczyłam ją przyrządzać całe nasze menu. Jakiś czas później zorientowałam się, że Zosia mnie unika. Na początku nie byłam pewna, bo robiła to subtelnie, ale przyszedł moment, gdy nie miałam już wątpliwości.

Zaoferowałam jej wypad na warsztaty kucharskie – odmówiła pod pretekstem spotkania ze znajomymi ze studiów. W porządku, nie ma problemu, wybrałam się sama. Po piętnastu minutach wykładu zorientowałam się, że nauczycielka wiedziała mniej niż ja, więc by nie marnować czasu, postanowiłam wrócić do knajpy i przygotować sos na jutrzejszy specjał dnia.

Zastałam na miejscu rozświetlone okna. Zosia siedziała samotnie przy stoliku i wertowała jakąś grubą książkę. Przed nią stał kubek zimnej już kawy.

– Spotkanie odwołane? – zagaiłam.

Zosia poderwała się jak oparzona i spojrzała na mnie jak na ducha.

– Myślałam, że jest pani na warsztatach.

– Były beznadziejne – odparłam. – Więc? Co tu robisz?

Wzruszyła ramionami, zgarnęła książkę i kubek. Chyba nie wiedziała, co powiedzieć. W końcu wybąkała:

– Przełożyliśmy na przyszły tydzień.

Nie patrzyła mi w oczy. Nawet gdy spytałam:

– Zosiu, wszystko w porządku?

Przytaknęła tylko z cichym: „Tak, co miałoby być nie porządku?”, i pospieszyła na zaplecze. W nadchodzących tygodniach gasła w oczach. Jednak każdy mój objaw zainteresowania zbywała sztucznym uśmiechem i machnięciem ręki.

Westchnęłam ciężko, odebrałam telefon

Był czwartek wieczór. Tym razem to ja zostałam w knajpie sama, bo szła zima i postanowiłam zmienić wystrój. Rozkładałam na stolikach nowe obrusy, świeczniki i malutkie stroiki z iglaków, kiedy nagły dzwonek telefonu wyrwał mnie z myśli. Zaskoczona zahaczyłam stroikiem o oczko w obrusie, pociągnęłam i świecznik poleciał na podłogę, gdzie potoczył się pod inny stolik.

– Arek uprzedzał, że będzie w domu dopiero o dziewiątej – po czym ruszyłam szukać niesfornego świecznika. Poturlał się pod duży stół imprezowy, ale jak się schyliłam, nic tam nie było. Opadłam na kolana, żeby poświecić telefonem pod meblami. I wtedy to zobaczyłam – blat stołu od dołu pokryty był napisami.

„Jestem nikim, do niczego nie dojdę”, „Nie znam się na niczym”, „Nie mam drygu do nauczania”, „Nie jestem warta mojej rodziny.” „Muszę wziąć, co da mi los”, „Los mi to dał”, „Muszę to zaakceptować”.

Czytałam te napisy, czołgając się pod stołem, z telefonem wycelowanym w blat.

„Nie wiem, kim jestem”, „Nie chcę być sobą”, „Dlaczego to zrobiłam?”, „Jak mogłam to zrobić?”.
Znałam ten krój pisma.

To wszystko było napisane przez Zosię

Moja pierwsza myśl: wtedy, gdy sądziła, że mnie nie ma w knajpie, siedziała tutaj. Czy tak było często? Wygramoliłam się spod stołu i zadzwoniłam do Arka.

– Czy zawsze brałeś Zosię ze sobą do hurtowni? – spytałam.

– O co chodzi?

Dziwna odpowiedź.

– No, czy jechała z tobą, czy miała jakieś wymówki, żeby nie jechać?

– A… A to tak, jechała. Jak stroiki? – zmienił temat.

Chciałam mu powiedzieć o blacie, ale coś… coś mnie powstrzymało.

– W porządku. Idę stawiać dalej.

Odłożyłam telefon i na moment się zatrzymałam. Coś mnie zaczęło gnieść w żołądku, choć naprawdę nie wiedziałam dlaczego. Zadzwoniłam do Zosi.

– Hej. Jesteś bardzo zajęta? – spytałam.

– Nie. W czym mogę pomóc?

– Zmieniam wystrój w knajpce, przydałaby mi się druga para oczu i rąk. Oczywiście odpłatnie.

– Och, nie czuję się dzisiaj najlepiej…

– Rozumiem. Nie ma przymusu. Zdrowiej w takim razie.

Arek uważał, że trzeba czerpać z życia

Zacisnęłam wargi. Nazajutrz wysłałam męża na wymyślone sprawunki, a sama stawiłam się w knajpie wcześniej niż zwykle. Zobaczyłam Zosię przez okno. Szła jak na ścięcie, co chwilę łypiąc dookoła wzrokiem, jakby bała się, że ktoś ją śledzi.

– Porozmawiajmy – zaproponowałam, gdy otworzyła drzwi.

Uniosła na mnie oczy i skinęła głową z rezygnacją.

– Ja nie dam rady tak dłużej… – powiedziała cicho.

– Nie dasz rady jak? – zabrałam od niej kurtkę i rzuciłam ją na wieszak. – Co się dzieje, Zośka? Coś z rodziną?

Zaprzeczyła i suwając stopami po podłodze, skierowała się do stołu przy kanapie. Zastanawiałam się, jak podnieść temat bazgrołów pod blatem, gdy ona wystrzeliła prosto:

– Jestem w ciąży.

– W ciąży? Od kiedy?

Wzruszyła ramionami.

– Ze trzy miesiące… Ja już nie wyrabiam, nie mogę tak kłamać, nie mogę.

– Kłamać? Zosia, możesz tu pracować w ciąży, to nie jest problem…

– To jest dziecko Arka! – patrzyła na mnie wytrzeszczonymi oczyma, jej broda drżała.

Zamarłam. Krok w tył: uderzyłam udem o krzesło. Ale nie zakręciło mi się w głowie, przed oczami nie zobaczyłam mroczków. Gdy przeżyłam szok u lekarza – „jest pani bezpłodna” – przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem.

Teraz jednak byłam tego w pełni świadoma. Bo przecież wiedziałam. Jak mogłam nie wiedzieć? Taki facet nie „marnowałby się” tylko na mnie. Nie, gdy mógł mieć młodsze, ładniejsze. Ale to ja byłam jego żoną, z jakiegoś powodu wybrał mnie i póki nie dopuszczałam do siebie myśli o zdradzie, póki byłam w stanie oszukiwać się i uwierzyć, że jest mi wierny, póty…

Ale dziecka nie da się wyprzeć ze świadomości. Zosia rzuciła się do wieszaka z kurtką, ale złapałam ją za rękaw.

– Stój!

– Przepraszam, przepraszam, przepraszam – zaczęła szlochać. – Ja tak strasznie przepraszam, nienawidzę siebie za to, nienawidzę swojego życia. Byłaś dla mnie tak dobra, a ja… ja… romans z twoim mężem… – poniosła wzrok i spojrzała mi prosto w twarz. – Nie mam prawa… nie mam prawa, ale błagam, nie mów moim rodzicom. Ja zniknę, przysięgam, żadnych alimentów, nic, Arek nawet się nie dowie, tylko… tylko im nie mów. Nie wybaczą.

– Siadaj! – wskazałam na kanapę.

Zamknęła oczy, opuściła głowę

Nie obwiniałam jej. Arek potrafił uwieść kobietę w dwie minuty. Jedną wziął za żonę, inną za kochankę i jej zniszczył życie, bo przecież to nie jego wina. Życie jest piękne, życie jest krótkie, żyć trzeba, jakby miało nie być jutra. Zawsze taki był, tym mnie w sobie rozkochał, ale są pewne granice. Wzięłam Zosię za rękę.

– Nikomu nie powiem – obiecałam.

– Chcesz wrócić na studia?

– Jak?

– Chcesz?

Spojrzała na mnie, nic nie rozumiejąc.

– Życie ma różne drogi. O niektóre warto walczyć.

Wynajęłam nam dwupokojowe mieszkanie – obie potrzebowałyśmy czasu, by przepracować Arka, by przepracować nowe życie. Sześć miesięcy później zaadoptowałam córkę Zosi, rok później była z powrotem na uczelni.

– Zabrałam ci wszystko – powiedziała do mnie, gdy wyprowadzałyśmy się z wynajętej kanciapy. Ja po rozwodzie do nowego mieszkania, ona do wynajętej kawalerki. – A ty mimo to dałaś mi swoje serce. Dzięki tobie wciąż rozmawiam z rodziną, mam wymarzoną przyszłość i kontakt z córką, którą inaczej musiałabym oddać do adopcji. Dlaczego to dla mnie zrobiłaś?

– Jesteśmy do siebie bardzo podobne, wiesz? Jedyne, co nas odróżniło, to przypadki, wyczucie czasu, losu. Wierzę, że zasługujesz na dobre życie. I ja też. Mogłam cię nienawidzić, ale wolałam uznać, że to szansa, by zrobić w życiu coś, co nada mu prawdziwą wartość.

Czytaj także:
„Żona przez własną głupotę naraziła życie naszego syna. Wolała siedzieć z nosem w telefonie, niż zadbać o dziecko”
„Lekarz, zamiast zlecić badania i skierować męża do specjalisty, wdrożył głupią kurację. To przez niego zostałam sama…”
„Wiedziałam, że gdy córka urodzi dziecko ze zdrady, zaczną się kłopoty. Ojca się pozbyła, ale co z niespełnioną babcią?”

Redakcja poleca

REKLAMA