Nie mogłam się doczekać, aż Kubuś przyjdzie i opowie mi o swoim pierwszym dniu w przedszkolu. Kiedy jednak Zosia go przywiozła, wnuczek nie podbiegł do mnie jak dawniej, próbując opowiedzieć mi o stu sprawach w ciągu minuty. Wysiadł z auta z ociąganiem, nie wypuszczając z ręki telefonu. Córka spojrzała na niego groźnie.
– Ej, idź się przywitać z babcią! – poleciła mu, ale chłopczyk nie odrywał wzroku od malutkiego ekranu.
– Czekaj, bo mi zje punkta! – mruknął i zrobiło mi się przykro.
Nie widziałam wnuka od maja, a mieliśmy wrzesień. Miałam tyle planów, co będziemy razem robić, kiedy Zosia w końcu go przywiezie na weekend, a tu okazało się, że zamiast mojego kochanego Kubusia, który nie mógł zejść mi z kolan i któremu buzia mu się nie zamykała, przyjechało do mnie dziecko, które nawet na mnie nie spojrzało, tak było zajęte jakimiś punktami w swoim telefonie.
Byłam zdziwiona
Na szczęście w końcu Kuba oddał matce smartfon i przytulił się do mnie na powitanie.
– Zrobiłaś pierogi, babciu? – zapytał i od razu wrócił mi dobry humor.
– Oczywiście, Bączku! I specjalnie zostawiłam trochę ciasta, żebyś mógł zrobić placki! – odpowiedziałam ze śmiechem, bo to był nasz zwyczaj.
Wkrótce Zosia odjechała, ale nim wyszła, obiecała Kubie, że będzie do niego często dzwonić.
– To on ma własny telefon? – zdziwiłam się. – Myślałam, że grał na twoim.
– Tak, Paweł dał mu swój stary smartfon, bo firma mu wymieniła na nowy model – przytaknęła córka. – Przynajmniej nie marudzi mi teraz w czasie jazdy. I mam spokój, jak idziemy do supermarketu.
Ale ja nie chciałam „spokoju”. Stęskniłam się za wnukiem, bo przez całe wakacje był u swojej drugiej babci w Bułgarii, i chciałam, żeby schował telefon do szuflady na czas wizyty u mnie.
– Będziemy dzwonić do mamy, kiedy tylko zechcesz – obiecałam mu. – A po obiedzie bierzemy rower i jedziemy do pani Kozi po mleko. Ma nowe małe kózki, wiesz?
Kubusiowi pojaśniały oczy. Uwielbiał jeździć do „pani Kozi”, czyli właścicielki stada kóz, od której braliśmy mleko.
To nie miało tak wyglądać
Miałam rower z zamontowanym fotelikiem i podczas jazdy zwykle opowiadałam wnukowi, co mijamy i co widzimy po drodze… Ale nie tym razem.
Teraz Kuba uparł się, że zabierze telefon, bo „mama może zadzwonić”. Do telefonu miał zamontowany sznurek, więc odpadł argument, że zgubi go w czasie jazdy. Po drodze wnuk nie powiedział do mnie ani słowa.
Nie interesowały go krowy z cielaczkiem na łące ani wielki gipsowy jeleń ze złotymi rogami, którego sąsiad ustawił sobie w ogródku. Nie, Kubusia interesował tylko jego telefon! Z fotelika za moimi plecami dobiegała denerwująca muzyczka i jakieś efekty dźwiękowe.
Było mi wstyd
U pani Kozi, czyli mojej dobrej znajomej, zaczęłam się wręcz wstydzić za wnuka. Genowefa, bo tak miała naprawdę na imię słynna na całą okolicę pani Kozia, bardzo lubiła Kubusia i wiedząc, że przyjedziemy, upiekła dla niego rogaliki, które podała oczywiście z kozim mleczkiem.
– Kuba, oddaj mi telefon! – zażądałam, widząc, jak wnuk sięga po rogalika wpatrzony w mały ekran.
– Nie, bo mama może zadzwonić! – zaprotestował.
Ale ja już wiedziałam, że to tylko pretekst, żeby nie rozstawać się z komórką. Byłam zła na Zosię, że dała małego smartfon i jeszcze mu obiecała, że będzie dzwonić. Przez to wnuk był mentalnie nieobecny, w kółko albo coś sobie stukał w ten telefon, albo czekał, aż będzie mógł to zrobić.
Koźlątka zainteresowały go tylko na chwilę, chociaż kiedyś nie można go było wyprowadzić z zagrody. Potem, zamiast bawić się z przyjazną suczką pani Kozi, siedział na fotelu pochłonięty grą.
– Moje wnuczki mają tak samo – Genowefa pokręciła głową. – Jak tu przyjeżdżają, to starsza tylko robi zdjęcia i gdzieś tam publikuje, a młodsza non stop z kimś pisze. A zwrócisz im uwagę, to jakie fochy! „Bo ty nie rozumiesz technologii, babciu! Bo dzisiaj wszyscy tak żyją! Bo ja muszę być w kontakcie ze znajomymi!” – przewróciła oczami, parodiując głosy nastolatek.
Córka mnie nie słuchała
Zosia zadzwoniła akurat, kiedy siadaliśmy z Kubusiem do kolacji. Wnuk odpowiedział na kilka pytań, co jadł, gdzie był i jak było u pani Kozi, po czym rozmowa się skończyła. Wtedy kolejny raz dotarło do mnie, że to całe noszenie z sobą telefonu „bo mama może zadzwonić” to tylko pretekst. Nie chodziło o mamę. Chodziło tylko o to, żeby stukać w ten ekranik przy wtórze irytujących elektronicznych dźwięków!
Choć próbowałam, nie udało mi się jednak przekonać córki, żeby odebrała smartfon synkowi, bo to go wyłącza z życia i na pewno nie jest dla niego dobre. Argumentowała, że wszystkie dzieci w najstarszej grupie przedszkolnej, do której udało jej się go zapisać, mają telefony i mały nie może odstawać od reszty.
– Co to w ogóle jest? – mruknęłam. – Żeby dawać telefony pięciolatkom?
Byłam w szoku
Miałam nadzieję, że uda mi się trochę zrobić z tym porządek, kiedy córka poprosiła mnie, żebym w październiku przyjechała do niej na trzy tygodnie, bo zięć dostał robotę w innym mieście, a ona pracowała na zmiany.
Umówiłyśmy się, że będę odprowadzała i przyprowadzała wnuka z przedszkola i zajmowała się nim, kiedy Zosia miała popołudniową zmianę. Już pierwszego dnia w przedszkolu uderzyła mnie jedna rzecz: rodzice stali w szatni nad dziećmi, poganiając je, żeby szybciej się rozbierały, a sami… gapili się w swoje telefony.
Dokładnie to samo zaobserwowałam podczas odbierania wnuka. Widziałam dzieci, które biegły do mam z rysunkami w rączkach, żeby pokazać im, co stworzyły w ciągu dnia, a mamy oganiały się od nich nerwowo, bo albo prowadziły z kimś rozmowę telefoniczną, albo coś sprawdzały w swoich komórkach.
Ojcowie byli jeszcze gorsi. Widziałam jednego, który fuknął na swoją córeczkę, żeby była cicho, bo akurat rozmawiał przez telefon. A dziewczynka chciała tylko pożalić mu się, że wylała sobie sok na sukienkę i ma plamę.
Widziałam, jak umilkła, zrezygnowana, czekając, aż tata skończy rozmawiać z kimś, kto był ważniejszy od niej, chociaż nie widziała go cały dzień. Zrobiło mi się przykro. I wtedy zrozumiałam, że to dorośli są winni temu, jak dzieci traktują nowoczesne technologie.
To od nich maluchy uczą się, że telefon jest najważniejszy. Codziennie widzą rodziców, starsze rodzeństwo i wszystkich innych dorosłych, którzy odcinają się od rzeczywistości dookoła i skupiają wyłącznie na tych kilku centymetrach kwadratowych świecącego ekranu trzymanego w ręce, jakby od tego zależało ich życie.
Dorośli mają dawać przykład
Jak możemy potem wymagać od dzieci, żeby umiały wyłączyć telefony i zajęły się tym, co je otacza, skoro sami tego nie potrafimy albo nie chcemy? Pamiętam, że Zosia przyznała mi rację i obiecała, że zawsze, kiedy będzie odbierać po całym dniu synka z przedszkola, jej telefon będzie schowany głęboko w torebce.
Mało tego. Powiedziała mi potem, że poruszyła ten temat na zebraniu z rodzicami, i ustalono wspólnie, że przedszkolna szatnia będzie „strefą wolną od telefonów”. Rodzice zgodzili się, że mogą kazać poczekać światu te dziesięć minut, kiedy spotykają swoje dziecko po ośmiu czy dziesięciu godzinach osobno.
Że to jest czas na wyrażenie zachwytu nowym rysunkiem albo plastelinowym ludzikiem zrobionym przez dziecko, przytulenie, wzięcie na ręce i wysłuchanie, jak soczek wylał się na sukienkę albo kolega pociągnął za włosy. Jestem dumna, że udało mi się doprowadzić do takiej zmiany.
Niby „strefa wolna od telefonów” to tylko lokalny pomysł w przedszkolu Kubusia, ale może taka inicjatywa przyjmie się gdzie indziej? Może jeszcze zobaczę rodziców na placach zabaw, którzy zamiast siedzieć z nosami w komórkach będą huśtali albo popychali na karuzeli swoje dzieci?
Może widok kilkulatka w wózku zajętego smartfonem i jego mamy zapatrzonej w Facebooka na swojej komórce przestanie być tak wszechobecny? Oby! Nie mam nic przeciwko technologii, ale musimy nauczyć nasze dzieci i wnuki korzystać z niej odpowiedzialnie. Kiedy Kubuś do mnie przyjeżdża, pozwalam mu korzystać z telefonu tylko przez pół godziny dziennie.
Resztę czasu spędzamy na rozmowach, grach, gotowaniu albo po prostu… byciu razem. Bo wiem, że on potrzebuje tego dużo bardziej niż kolejnego punktu w jakiejś elektronicznej grze.
Ludwika, 67 lat
Czytaj także: „Przepuszczałam kasę rodziców, aż zablokowali mi karty. Spanikowałam, gdy nagle kazali mi iść do pracy”
„Znalazłam w aucie męża drogie perfumy i czekałam, aż mi je da. Na próżno, bo bawidamek miał inne plany”
„Przez głupotę męża wylądowałam na zasiłku. Patrzę na światło w pustej lodówce i ryczę z bezsilności”