„Kolega ze szkolnej ławki, wyznał mi po latach miłość. Zaplanował wszystko tak, by było romantycznie. Niestety, nie wyszło”

Kolega ze szkoły wyznał mi miłość fot. Adobe Stock, DragonImages
„– Wiesz, jak to jest z tymi nastoletnimi miłościami Przychodzą, odchodzą, trudno je traktować poważnie – Edek tylko machnął ręką, gdy spytałam, dlaczego nie wyszło im z Malwiną. – Nie ma co gadać. Godzina jeszcze młoda... Może zrobimy coś fajnego? Chodźmy na miasto, jak za dawnych lat! – zaproponował”.
/ 20.07.2022 10:30
Kolega ze szkoły wyznał mi miłość fot. Adobe Stock, DragonImages

Miłym zwyczajem mojej szkoły było organizowanie co dziesięć lat, w wakacje, zjazdów absolwentów. Kiedy jeszcze do niej chodziliśmy, nie budziło to entuzjazmu. Nagle na „naszym” terenie zjawiała się banda zgredów, którzy ze wzruszeniem w oczach włazili we wszystkie wynalezione przez nas sekretne miejsca, badali wyryte na ścianie w piwnicy napisy, oglądali wiszące zdjęcia, wymieniając się uwagami – że ten to się nic nie zmienił, a tamten ożenił się z tamtą, a inny wyjechał…

Wydawało nam się, że sami nigdy nie wejdziemy w rolę irytujących weteranów. I co? Stoimy właśnie w głównym holu, ja, Malwina i Edek, trójka kumpli ze szkoły, a Malwina mówi, że aż ją zatyka ze wzruszenia… Dno!

Prawdopodobnie nie doszłoby do tego spotkania, gdyby nie ten zjazd. Rozdzieliły nas nasze prace, niespodziewane wydarzenia. W szkole tworzyliśmy zgraną paczkę, niektórzy nawet się z nas podśmiewali – że dwie na jednego. Coś w tym było, przez pół roku Malwina chodziła z Edkiem, mnie on się bardzo podobał, ale nic z tego nie wyszło i zostaliśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi.

Potem moi rodzice wyemigrowali, ja wyjechałam na studia do odległego miasta, Edek zaczął pracować ze swoim ojcem przy budowie instrumentów, natomiast Malwina po skończonej medycynie zaciągnęła się do Lekarzy Bez Granic i opiekowała się dziećmi w Afryce. No więc trudno było robić regularne wypady na piwo. Zresztą Malwina wyszła za jednego z tych bezgranicznych lekarzy, który nie polubił Edka od pierwszego wrażenia, co jeszcze utrudniło sprawę.

Gdzie się podział mój bilet?

Szliśmy ulicą, jedząc śmietankowe lody i zastanawiając się, jak miło i twórczo spędzić dzień, kiedy dokuśtykała do nas otulona w chusty Cyganka.

– Powróżyć, powróżyć… – wyciągnęła rękę w kierunku Edka. Mówiła dziwnym, niskim głosem – może dlatego budziła we mnie niepokój.

Byłam pewna, że Edward jej odmówi, ale on podał jej dłoń.

– Pracujesz z kimś z rodziny – powiedziała – to jest coś mechanicznego, ale chodzi też o muzykę.

Stanęłyśmy z Malwiną jak wryte. Nie mogła wiedzieć, że Edek jest lutnikiem – to bardzo rzadki zawód. Cyganka, jakby nie zwracając na nas uwagi, ciągnęła dalej:

– Kochasz kobietę, tę samą od lat. Ona wkrótce się o tym dowie. Ożeni się pan z tej wielkiej miłości.

Stuknęłyśmy się z Malwiną łokciami.

– No, Edek, nic nie mówiłeś – a on zrobił minę tajemniczego amanta. Widać było, że w przepowiednię nie wierzy ani odrobinę.

– Wiesz, Malwino, że kochałem tylko ciebie – rzucił lekko, puszczając do mnie oko.

Potem wróżbitka zwróciła się do Malwiny:

– Podaj rękę, kochaneńka.

Malwina jednak nie chciała. Ja także zamierzałam się wyłgać, ale przenikliwe spojrzenie czarnych oczu – a spoza chust widać było tylko te oczy – zadziałało na mnie hipnotyzująco. Nie wierząc, że to robię, wyciągnęłam rękę w jej stronę.

– Przed tobą zmiany, trochę kłopotów, ale i sporo szczęścia – powiedziała. – Widzę długi powrót do domu. I wielką wodę, która będzie chciała cię pochłonąć. Ten, który cię uratuje, zostanie z tobą na zawsze.

Ależ cudnie spędziliśmy ten dzień! Odwiedziliśmy wszystkie nasze stare miejsca, gadaliśmy, jakbyśmy nigdy nie przestawali rozmawiać. Takie porozumienie buduje się tylko w szkolnych czasach, potem to nie wychodzi. No, mnie w każdym razie nie wyszło, bo nawet z tym prawnikiem, z którym rok temu planowałam ślub, nie udało mi się dojść do porozumienia. A tu – taka bliskość!

Po południu miałam wsiąść do Super Busa, żeby wrócić do domu. Przyjaciele odprowadzili mnie na dworzec – Malwina odjeżdżała dopiero wieczorem. Jednak gdy już się wyściskaliśmy, a Edek wymógł na mnie obietnicę, że przyjadę na sylwestra, spotkała mnie przykra niespodzianka. Okazało się, że nie mam biletu. Zniknął z torebki? Jak? Kiedy?

– Niestety, proszę pani – kierowca był stanowczy – każdy może powiedzieć, że zgubił.

– Ale nazwisko na liście chyba pan ma! – Czułam, że opuszcza mnie cierpliwość.

– Mam wszystkie nazwiska. A jak się pani nazywa?

Podałam swoje nazwisko.

– Nie ma nikogo takiego.

No po prostu osłupiałam. Przysięgłam sobie i kierowcy, że już nigdy nie pojadę Super Busem, że zrobię im taki czarny PR, że mnie popamiętają. A potem pokornie podreptałam do kasy po nowy bilet do domu. I co? Wyprzedane! Na następny dzień także.

– To wszystko przez ciebie i twoją cholerną wróżbitkę – wyżyłam się na Edku. W życiu mi się nic podobnego nie zdarzyło!

– Nie wygłupiaj się. – Edek starał się robić dobrą minę do złej gry. – Przenocujesz u mnie, przynajmniej się nagadamy za wszystkie czasy.

Gdy już opadły emocje i siedzieliśmy sobie przy herbacie, musiałam przyznać, że cieszę się z takiego obrotu spraw. Miło było cofnąć się w czasie.

Chciał iść nad rzekę, ale wolałam teatr

– Dlaczego właściwie nie wyszło wam z Malwiną? – zapytałam w końcu. – Tak bardzo do siebie pasowaliście, nawet jesteście fizycznie podobni: takie same niebieskie oczy, takie same zadarte nosy. Niektórzy brali was za rodzeństwo, a wiesz co mówią: podobieństwo jest jednym z dowodów na to, że ludzie do siebie pasują.

– Może i mieliśmy podobne oczy, ale nic poza tym. Zresztą wiesz, jak to jest z tymi nastoletnimi miłościami – przychodzą, odchodzą, trudno je traktować poważnie. Nie ma co gadać. Godzina jeszcze młoda – może zrobimy coś fajnego? Chodźmy na miasto, jak za dawnych lat!

I poszliśmy. Bardzo się zmieniło od czasu mojego wyjazdu. Wszędzie mnóstwo kafejek, barów, zupełnie inny świat! Ale ja nie miałam ochoty na siedzenie w lokalu.

– To chodźmy nad rzekę – ucieszył się Edek. – Zrobili tam teraz taki fajny porcik, można sobie wypożyczyć łódkę…

– Wieczorne pływanie? – zdziwiłam się.

– A tak, rejs z pochodniami i śpiewami. Już, już miałam się zgodzić i ruszyliśmy w kierunku rzeki, gdy zobaczyłam ten afisz: „Powrót Titanica” – interaktywne przedstawienie z udziałem publiczności. Oczy mi się zaświeciły.

– Co tam rzeka, chodźmy na przedstawienie, zaczyna się za kwadrans!

– No co ty… Do teatru?

– Czuję, że to będzie świetna zabawa. Chodź!

Biedny Edek, widać było, że się łamie, ale w końcu westchnął i powiedział: Wszystko co każesz! Interaktywność przedstawienia polegała na tym, że znaleźliśmy się razem z aktorami we wnętrzu brytyjskiego transatlantyku. Później zaczęły się tańce przy standardach z początku XX wieku, granych przez prawdziwą orkiestrę, dookoła nas wirowali kelnerzy, serwujący szampana. Ucieszyliśmy się, bo wino było prawdziwe. A wśród nas aktorzy, odgrywający swoje role – obsługi, kapitana, innych pasażerów, których historię poznawaliśmy, przysłuchując się dialogom.

I nagle, jakby we mnie piorun strzelił, bo wśród grających rozpoznałam Dominika. Kochałam się w nim na zabój między drugą a trzecią klasą. Można powiedzieć, że przez moment zbliżyliśmy się do siebie, byliśmy na paru spacerach, raz nawet pocałowaliśmy się pod kwitnącą akacją. Ale zaraz potem wyrwała go biuściasta Wioletta z równoległej klasy i taki był koniec uczucia. Przez parę lat sklejałam złamane serce. A teraz stał naprzeciwko mnie w mundurze starszego oficera i wyglądał oszałamiająco pięknie. Myślałam że padnę. Edek miał bardzo skwaszoną minę.

– Dałabyś już spokój – syknął – on nie jest dla ciebie. Wtedy też nie był.

Ale Dominik właśnie mnie zobaczył, a że sztuka miała elementy improwizacji, podszedł i poprosił mnie do tańca. Czułam się, jakby to był sen – wszystko było takie nierzeczywiste.

Nie posłuchałam Edwarda, poszłam pląsać do dźwięków fokstrota z Dominikiem. I wtedy zawyły syreny. Może to i było przedstawienie, ale przysięgam, że panika uczestników sztuki była jak najbardziej rzeczywista. Prowadzeni przez aktorów rzuciliśmy się ku schodom wiodącym na platformę, z której miały nas zabrać łodzie ratunkowe. Przepychaliśmy się, jakby pod platformą szumiał prawdziwy ocean, a nie światła robiące sztuczną wodę.

Ludzka plątanina rozdzieliła mnie i Edwarda. Podczas gdy on został wepchnięty do jednej z łodzi, ja wciąż tkwiłam na platformie. I wtedy poczułam, jak ktoś obejmuje mnie w talii i przyciska do siebie.

–Jeśli mamy zginąć, to razem – powiedział Dominik i przycisnął swoje usta do moich. Zdążyłam jeszcze zarejestrować rozwścieczoną minę Edka, który stał pięć metrów poniżej nas, w łódce kręcącej się po sztucznej wodzie. I… wtedy się potknęłam.

Prawdopodobnie organizatorzy przedstawienia nie dopełnili wszystkich obowiązków związanych z bezpieczeństwem na „widowni”. Mieliśmy wejść do barek po trapie, ale brzeg platformy powinien być zabezpieczony jakąś barierką – no i był, tylko że była ona tak samo prawdziwa, jak ta sztuczna woda. Kiedy więc przewróciłam się i wpadłam na tę barierkę, urwała się od razu i spadła z platformy, a ja z nią.

Muszę to sobie przemyśleć

Gdybyż pod spodem była prawdziwa woda, nie byłoby powodów do obawy. Chlupnęłabym, i tyle. Jednak spadając na twarde dechy, mogłam sobie zrobić krzywdę. No i właściwie trochę zrobiłam, choć nie taką największą, bo zaledwie złamałam obojczyk. Lewy. Prawy obojczyk złamał Edward, który próbował mnie złapać w locie, z pewnym sukcesem, przyznaję. To znaczy złapał, a potem przewróciliśmy się oboje – i oboje mieliśmy złamane obojczyki, co potwierdził rozbawiony lekarz w izbie przyjęć, porównując nasze zdjęcia rentgenowskie.

– Jak w lustrzanym odbiciu – chichotał. – Widać, że jesteście dla siebie stworzeni.

Edward łypnął na mnie ponuro i nic nie powiedział. Wtedy jeszcze nie załapałam, o co chodzi, ale to się miało za moment zmienić.

A zmieniło się dokładnie w momencie, gdy do poczekalni wwieziono faceta w stroju nurka z zabandażowaną nogą. Na widok Edka uniósł się na wózku i zaczął mu wygrażać.

– Cholera, siedziałem przez dwie godziny w wodzie, czekając, aż się zjawisz z tą laską! Ciemno było, myślałem, że was widzę, popłynąłem pod łódź i zacząłem nią potrząsać – zgodnie z planem, a wtedy facet w łodzi zdzielił mnie wiosłem przez głowę. Cud, że uszedłem z życiem!

Popatrzyłam na Edwarda.

– Co ty, Edek, chciałeś mnie utopić, czy co?

Edward wyglądał okropnie marnie. Coś w sobie dusił, walczył ze sobą, aż wreszcie zaczął mówić.

– To ja ukradłem ci bilet na autobus i przekupiłem kierowcę, żeby cię nie zabrał. To ja wymyśliłem historię z Cyganką – kolega Waldemar, ten sam, który był nurkiem, odegrał też swoją rolę. Myślałem, że jeśli usłyszysz przepowiednię, a potem wpadniesz do wody, z której cię wyłowię, to zrozumiesz, że jesteśmy sobie pisani!

Zgłupiałeś doszczętnie? Przecież mogłam sobie zrobić krzywdę!

– Nie mogłaś, jestem ratownikiem, wyciągnąłbym cię w trzy sekundy. Zresztą – nie poszłaś nad rzekę, a i tak sobie zrobiłaś krzywdę! Kto wie, co by było, gdybym cię nie złapał!

Umilkliśmy oboje, a do mnie powoli docierało, że ten mój stuknięty przyjaciel ze szkolnej ławy po prostu wyznaje mi miłość. I co ja miałam powiedzieć?

– Proszę cię, spróbuj mnie zauważyć – powiedział już ciszej. – Czekam na ciebie tyle lat!

– Jak możesz na mnie czekać, przecież prawie się nie widujemy, mamy osobne życie.

Kocham cię od czasów szkolnych, a niedawno spotkana na ulicy Cyganka – ale taka prawdziwa – powiedziała, że połączę się z moją prawdziwą miłością. Wyszło mi, że to ty. Postanowiłem pomóc szczęściu i wymyśliłem tę intrygę…

Parsknęłam śmiechem. Trzeba przyznać, że ma chłopak rozmach. Jedno jest pewne, gdybyśmy byli razem, na pewno bym się nie nudziła. 

Wróciłam do domu. Obiecałam Edkowi, że się zastanowię nad wszystkim i że niedługo znowu przyjadę. Muszę sobie to w głowie poukładać, a może nie być łatwo. Jednak po spędzonym razem tygodniu czuję, że może nam wyjść całkiem fajny happy end.

Czytaj także:
„Po rozwodzie zaliczałem coraz młodsze laski, by znów poczuć się męsko. Oprzytomniałem, gdy trafiłem na... koleżankę córki”
„Nasza przyjaciółka porzuciła fajnego faceta dla innego. Okazało się, że tym innym jest... mąż jednej z nas. Co za małpa!”
„Lekarz, zamiast zlecić badania i skierować męża do specjalisty, wdrożył głupią kurację. To przez niego zostałam sama…”

Redakcja poleca

REKLAMA