„Całe moje życie było naznaczone bólem i wstydem z powodu wyglądu. Nie sądziłam, że ktokolwiek zobaczy we mnie kobietę”

zraniona kobieta fot. iStock, Alvaro Medina Jurado
„Przez chwilę zastanawiałam się, czy się przesłyszałam. A może to był jakiś żart? Byłam mało atrakcyjną dwudziestosześciolatką w wielkich i grubych okularach. Spojrzałam na niego. Miał piękne, szare, rozmarzone oczy. Uwierzyłam, że pyta na serio”.
/ 06.07.2023 22:30
zraniona kobieta fot. iStock, Alvaro Medina Jurado

To nie przesada. Dziś był najważniejszy dzień w moim życiu. Przejrzałam na oczy, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Każdemu, kto nie musiał przez całe życie nosić okularów ze szkłami jak denka od słoików, mój entuzjazm wyda się nadmierną egzaltacją. Ale wiem, że są całe rzesze okularników takich jak ja. Oni zrozumieją.

Rodzice zabrali mnie do okulisty, kiedy zasugerowała to przedszkolanka. Ciągle się potykałam, wylewałam zupę, a o równych szlaczkach w zeszycie nie było mowy. Wcześniej wszyscy uważali, że to taka dziecięce niezgrabność, że z tego wyrosnę. Diagnoza wprawiła rodziców w osłupienie.

Zdaniem lekarza byłam prawie niewidoma: minus 16 dioptrii w jednym oku, minus 14 w drugim. Miałam tylko sześć lat, ale pamiętam dzień, w którym dostałam pierwsze okulary. Wtedy mi nie przeszkadzało, że są wielkie, ciężkie i brzydkie. Nagle okazało się, że świat nie jest rozmazany i niewyraźny, że wszystko ma ostre kształty i wyraziste kolory.

Przyjaźniłam się tylko z Olą

W podstawówce wychowawczyni posadziła mnie w pierwszej ławce. To wtedy dowiedziałam się, że jestem okularnicą, kujonem, sową albo ślepakiem. Zaczęłam te okulary nienawidzić. Zaraz po wejściu do szkoły chowałam je do tornistra. Kończyło się to rozbitym o framugę nosem i pozdzieranymi kolanami. Na lekcji i tak musiałam je wyjmować, bo inaczej nie widziałam, co nauczyciele piszą na tablicy.

Na WF-ie musiałam ćwiczyć w okularach. Co chwila spadały mi z nosa. Kiedy połamałam czwarte oprawki, mama doczepiła mi do okularów gumkę. Taką do majtek, innych wtedy w sklepach nie było. Kiedy je założyłam, moje koleżanki zaczęły się pokładać ze śmiechu. Od tej pory miałam nową ksywkę: Guma.

Przestałam chodzić na WF. Kiedy mama dowiedziała się, że wagaruję, wybuchła wielka awantura. Powiedziałam jej prawdę. Załatwiła mi zwolnienie z WF-u. Oprócz mnie nie ćwiczyła jeszcze tylko Ola z równoległej klasy – ona miała wadę serca. Zostałyśmy koleżankami.

Do dziś Ola jest moją jedyną przyjaciółką. W liceum nikt mnie już nie przezywał. Po prostu byłam niewidzialna. W III klasie zaczęły się osiemnastki. Na pierwszą Agnieszka zaprosiła całą klasę. Nie zrozumiałam, że oznacza to „całą klasę oprócz Iwony”. Wystroiłam się i poszłam. Zanim zadzwoniłam do drzwi, schowałam okulary do kieszeni.

– Wszystkiego najlepszego – wypaliłam, gdy ktoś otworzył drzwi, i wyciągnęłam rękę z prezentem przed siebie.

– Agnieszko, masz jeszcze jednego gościa. A mówiłaś, że są już wszyscy – osoba w drzwiach okazała się mamą solenizantki. Chciałam uciekać, ale było już za późno. Gospodyni zaprowadziła mnie do salonu. Zapadła cisza.

– Iwona, jak miło że jesteś, nie spodziewałam się ciebie – usłyszałam głos Agnieszki. Jego ton mówił zupełnie co innego, ale ja się ucieszyłam, że Agnieszka zna moje imię!

Posiedziałam w kącie dwie godziny. Zjadłam kawałek tortu, wypiłam pierwszy w życiu kieliszek szampana. I wróciłam do domu. Kolejni solenizanci nie popełnili już tego błędu co Agnieszka. Nie zapraszali całej klasy. Moją osiemnastkę uczciłam z rodzicami i Olą. Przyjaciółka była u mnie pierwszy raz od dawna, bo mieszkałam na trzecim piętrze bez windy. Jej tata zabrał z domu krzesło i powoli, z przystankami, udało mu się doholować córkę na górę. Była jedynym moim rówieśnikiem na tej imprezie.

Z takimi wynikami matury jak moje mogłam wybrać każdy kierunek studiów. Ale zdecydowałam, że nie będę studiować. Miałam dość. Chciałam iść do pracy, usamodzielnić się. Wymyśliłam sobie, że lepiej się odnajdę wśród ludzi starszych ode mnie niż rówieśników.

Mama była bardzo rozczarowana

Marzyła, że zostanę nauczycielką. Ale pomogła znaleźć mi pracę w urzędzie gminy. Spokojne stanowisko w wydziale gruntów. W urzędzie traktowano mnie z szacunkiem, nikt się nie wyśmiewał, przełożeni byli zadowoleni z mojej pracy. Pierwszy raz ktoś mnie nawet podrywał. Pan Henryk z komunikacji miał wprawdzie pięćdziesiątkę na karku, fryzurę „na pożyczkę” i wielki brzuch, ale jego umizgi i tak bardzo mi schlebiały.

Dzięki pracy w urzędzie dostałam służbową kawalerkę. Po przeprowadzce wreszcie poczułam się jak dorosła. Mama i tak dzwoniła codziennie zapytać, czy sobie radzę i czy przynieść mi obiad, ale grzecznie odmawiałam. Choć przy gotowaniu okulary zawsze mi parowały, udało mi się opanować kilka dań: umiałam ugotować pomidorówkę, ogórkową, spaghetti i wołowe pulpeciki. Przez kilka lat tymi specjałami mogłam częstować tylko rodziców i Olę (w moim bloku była winda!), ale i tak byłam z siebie bardzo dumna.

Czy on żartuje z tą randką?!

Zapisałam się na kurs prawa jazdy. Okulista w czasie badań długo kiwał głową. W końcu podstemplował mi zgodę na pięć lat. Egzamin zdałam, ale na nawet najtańszy samochód i tak nie było mnie stać. Mogłam za to korzystać w pracy z auta służbowego.

Czasem pożyczałam je na cały weekend. I jechałam na wycieczkę. Raz na wąskiej drodze złapałam mnie ulewa. Nagle na jakiejś dziurze auto podskoczyło. Okulary spadły mi z nosa. Przed sobą widziałam tylko szaro-białe plamy. Zaczęłam hamować. Uderzyłam w coś. Ale auto stanęło. Dopiero kiedy znalazłam okulary, zobaczyłam, że przejechałam na drugą stronę jezdni i uderzyłam w drzewo. Gdyby ktoś nadjechał z naprzeciwka, byłoby po mnie.

Kiedy kolejny raz musiałam jechać w teren, poprosiłam o kierowcę. Karola poznałam w pracy. Prowadził warsztat samochodowy na obrzeżach miasta i chciał dokupić sąsiednią działkę i postawić myjnię. Okazało się, że ten grunt ma bardzo skomplikowaną sytuację prawną. Stanęłam na głowie, żeby
pomóc.

W czasie tych kilkunastu spotkań bardzo się polubiliśmy. Zaimponowało mi, że Karol o zwykłej myjni opowiada z taką pasją. Pozazdrościłam mu. I pewnie dlatego do mojej pracy przyłożyłam się dwa razy solidniej niż zwykle. Po pół roku udało mi się rozwiązać wszystkie problemy i doprowadzić do tego, że Karol mógł kupić upatrzoną działkę.

– Pani Iwono, bardzo mi pani pomogła. Bardzo bym chciał podziękować. Teraz, kiedy już nie jestem petentem, chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żeby poszła pani ze mną na kolację – powiedział.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy się przesłyszałam. A może to był jakiś żart? Byłam mało atrakcyjną dwudziestosześciolatką w wielkich i grubych okularach. Spojrzałam na niego. Miał piękne, szare, rozmarzone oczy. Uwierzyłam, że pyta na serio.

Moja pierwsza w życiu randka wypadła całkiem nieźle. Pojechaliśmy do zajazdu za miastem. Zamówiłam rybę i białe wino. Przez pół wieczoru mówił głównie Karol. Nie przeszkadzało mi to.

– Jezu, zanudzam cię od godziny, dawno powinnaś mi przerwać. Teraz kolej na ciebie. Opowiedz mi o sobie – Karol uśmiechnął się szeroko.

Poczułam, że się rumienię. Bo co miałam mu powiedzieć? Nie miałam hobby, przyjaciół, moja praca była nudna.

– Wiesz, bardzo mi się spodobało prowadzenie samochodu. Zrobiłam prawo jazdy i nawet próbowałam jeździć. O mało nie zginęłam, gdy spadły mi okulary. A i tak to była największa przygoda w moim życiu – wydusiłam z siebie.

Karol bardzo się przejął moją opowieścią. Uznał, że motoryzacja to nasz wspólny konik. Nie wyprowadzałam go z błędu. Na naszą drugą randkę przyszedł z broszurą.

– Iwona, powinnaś pomyśleć o szkłach kontaktowych. To idealne rozwiązanie dla ciebie – podsunął mi broszurę. – Jak chcesz, to umówię cię do okulisty w Krakowie. Zawiozę cię na wizytę. Pozbędziesz się tych spodków na dobre. Nie, żeby nie były urocze – zreflektował się. Nawet kłamał z wdziękiem. Zgodziłam się.

Mama o mało nie zemdlała

Tego wieczoru zaliczyłam w przyspieszonym tempie sporo pierwszych razów. Pierwszy raz tańczyłam z mężczyzną. Karol zaprowadził mnie na parkiet i przyciągnął do siebie. Oparłam głowę na jego ramieniu, ale wtedy te przeklęte okulary spadły na ziemię. Karol podniósł je i schował do kieszeni.

– Teraz nie będą ci potrzebne – szepnął mi do ucha.

Był dobrym tancerzem. Choć ja nie widziałam prawie nic, prowadził mnie pewnie i spokojnie. Spodobało mi się. Spodobało mi się też, kiedy pod moją klatką złapał mnie za rękę i zaczął całować. Nie wiem, jakim cudem zdobyłam się na odwagę i zapytałam, czy chce wejść na górę.  W następny weekend pojechaliśmy do Krakowa. Kiedy powiedziałam mamie, że wyjeżdżam na kilka dni z mężczyzną o mało się nie udławiła.

– Jezu, dziecko. A co ty wiesz o tym człowieku? Może to zboczeniec albo psychopata? Oszalałaś?

Nie wytrzymałam.

– Mamo, naprawdę uważasz, że mógłby się mną zainteresować tylko psychopata? Bardzo dziękuję. Ten facet ma na imię Karol, jest przedsiębiorcą i moim chłopakiem. Pewnie bym wam go niedługo przedstawiła, ale teraz to już nie jestem pewna. Do widzenia.

W Krakowie zamieszkaliśmy w hotelu. W jednym pokoju. W dzień zwiedzaliśmy, w nocy kochaliśmy się. W poniedziałek miałam wizytę u okulisty.

– Pani Iwono, nie mam zbyt dobrych wiadomości. Ma pani tzw. zespół suchego oka. Obawiam się, że może się okazać, że nie będzie pani tolerować soczewek. Ale możemy spróbować. Proszę zakraplać oczy, tu jest recepta. I przyjechać za dwa tygodnie. Zrobimy przymiarkę.

Nienawidziłam okularów, bo uważałam, że zniszczyły mi życie. Gdybym wiedziała, że przez soczewki rozsypie się ono w drobny mak… Dojeżdżaliśmy już do Krakowa. Ostatnie, co pamiętam, to wielki tir, który nagle wyleciał zza zakrętu. Karol zginął na miejscu. Ja miałam tylko kilka zadrapań. 

Po dwóch miesiącach wróciłam do pracy. Do lekarza w sprawie soczewek już nigdy nie pojechałam. Uważałam, że to moja próżność zabiła Karola. Wiedziałam, że tak naprawdę nie chodziło o samochód. Że chciałam dla niego ładniej wyglądać. Minęło prawie dwadzieścia pięć lat. Mieszkałam dalej w swojej kawalerce z dwoma kotami i papugą.

W niedzielę odwiedzałam rodziców, w soboty Olę. Moja jedyna przyjaciółka już nie wychodziła z domu. Została za to internautką. Prowadziła na Facebooku profil z poradami dla ludzi takich jak ona: przez chorobę przykutych do łóżka. Miała mnóstwo followersów. Też założyłam konto. Miałam czterech znajomych: Olę i trzy koleżanki z pracy. Obserwowałam głównie strony dla miłośników kotów.

Są takie operacje, ale nie na NFZ

Bez okularów nie widziałam już prawie nic – z wiekiem wada jeszcze mi się pogłębiła. I doszła do niej starczowzroczność. Musiałam nosić wszędzie ze sobą w torebce okulary zapasowe do bliży.

Tylko jak zdjęłam w sklepie na chwilę te do dali – to zaraz je gubiłam. Miałam dość.  Pognałam do lekarza do Krakowa.

– Pani Iwono. Owszem, ma pani zaczątki zaćmy, ale do kwalifikacji do zabiegu finansowanego z NFZ jeszcze pani daleko – oświadczył.

– Jak to daleko? Przecież ja jestem ślepa jak kret! – oburzyłam się.

Wtedy dowiedziałam się, że nawet jakbym miała już poważniejszą zaćmę, to i tak za darmo mogę dostać tylko soczewkę korygującą tę chorobę.

– Takie soczewki, które poprawią pani wzrok, wszczepiane są tylko w prywatnych klinikach. I nie jest to tanie.

Ale ja byłam zdecydowana. Znalazłam prywatną klinikę. Umówiłam się na badania. Nigdy dotąd nie spotkałam optometrysty, nawet nie wiedziałam, że jest taki zawód.

To kwota za jedno oko…

Od przemiłej pani Amelki dowiedziałam się, że jest inżynierem po studiach na politechnice i że specjalizuje się właśnie w komputerowych pomiarach wzroku. Przebadała mnie na kilku maszynach, wydrukowała wyniki i zaprowadziła do lekarki. Bajka trwała kilkanaście minut.

– Pani wada jest rzeczywiście bardzo duża, ale jesteśmy w stanie pomóc. Tutaj jest nasz cennik. W pani przypadku zalecałabym taką soczewkę – pokazała mi w ulotce właściwą pozycję. „Boże, to wcale nie takie wielkie pieniądze” – ucieszyłam się, ale spojrzałam jeszcze raz. Trzy zera. Nie dwa. Siedem tysięcy złotych zł. Zamarłam.

– To za dwie soczewki, prawda? – wydusiłam z siebie.

– Ależ skąd, to cena zabiegu na jedno oko. Ale w tym jest już wszystko, także badania kontrolne – lekarka uśmiechnęła się przepraszająco.

Czternaście tysięcy. To była cena za moje lepsze życie. Dla mnie nieosiągalna. To prawie moja półroczna pensja! A przecież trzeba jeszcze za coś żyć.

– Możemy zaproponować korzystne raty, w recepcji dowie się pani wszystkiego – zaproponowała lekarka, ale z mojej miny chyba wyczytała, że nic z tego nie będzie.

– Proszę pomyśleć, może rodzina może pomóc. Takie są ceny wszędzie, dużo taniej nigdzie pani tego zabiegu nie zrobią.

W pociągu się popłakałam

Wiedziałam, że przesadzam, że to nie koniec świata, że powinnam się cieszyć, że nie mam innych poważniejszych chorób. Ale to były łzy rozczarowania. Ja naprawdę uwierzyłam, że się uda. W niedzielę nie musiałam nic mówić rodzicom. Mama od razu się domyśliła, że z operacji nici.

– Kasa? – zapytała. Skinęłam głową.

– Ile?

– Mamuś, daj spokój.

– No powiedz.

– Czternaście tysięcy.

– Pyszny sernik upiekłam! – mama zmieniła temat.

Przez kilka miesięcy użalałam się nad sobą. Przeklinałam los, służbę zdrowia, narzekałam, że to nie fair, i dlaczego tylko bogaci mogą się leczyć, a ja nie. Rodzice znosili to cierpliwie. Aż którejś niedzieli nie wytrzymał ojciec.

– Iwona, na Boga. Przestań dziamgać i się nad sobą rozczulać. Państwo nie zapłaci za twój zabieg? Trudno. To się zastanów, jak zdobyć te pieniądze. Ciągle się teraz słyszy o tych zbiórkach w tym internecie. Ja się na tym nie znam, ale opowiadałaś, że Ola to jest tam jakąś szychą. Poproś ją o pomoc. A jak nie – to więcej nie wracajmy do tematu.

Tata wstał od stołu, podszedł do regału i wyciągnął zwitek banknotów.

– Półtora tysiąca. Nasze na czarną godzinę. Więcej nie mamy. Ale na dobry początek…

Nie chciałam wziąć tych pieniędzy, ale rodzice się uparli. Poszłam do Oli. Wcześniej jej nic nie mówiłam. To miała być niespodzianka: pewnego dni pojawiam się u niej bez okularów, z kluczykami do własnego auta i zabieram ją na wycieczkę! Tak to sobie wyobrażałam. Ale tata miał rację. Ola to moja jedyna szansa. Ola tak się zdenerwowała, że jej o niczym nie powiedziałam, że zasłabła. Wystraszyłam się. Ale łyknęła jakiś proszek i gdy tylko odzyskała siły, zaczęła działać.

– Dobra. Stań tutaj. Nie uśmiechaj się. Patrz w bok – Ola zaczęła robić mi zdjęcia. – A teraz bez okularów. Uśmiech. Patrz na mnie, udawaj, że widzisz.

Kiedy wieczorem przeczytałam, co o mnie napisała Ola, popłakałam się. W prostych słowach opisała naszą znajomość i moje problemy. „Kochani. Mnie na razie żadne pieniądze nie pomogą. Ale czternaście tysięcy złotych może zmienić życie mojej przyjaciółki. Pomożecie?”.

Wyraźnie zobaczyłam twarz lekarza

Ola zebrała pieniądze w trzy miesiące. Nie wiedziałam, czy powinnam przyjąć te pieniądze.

– Ola, jest tylu bardziej potrzebujących. Głupio mi. Poczekam, będę odkładać
– tłumaczyłam.

– Iwona. Te pieniądze są dla ciebie. A po operacji będziesz mogła pomagać innym.

W pociągu do Krakowa byłam spokojna. W klinice też wszystko szło zgodnie z planem. Krople znieczulające, wenflon. Sam zabieg ledwie pamiętam.

– Proszę patrzeć na światło, proszę patrzeć na światło.

Kłopoty zaczęły się w potem.

– Proszę się uspokoić, już po wszystkim – słyszałam głos anestezjologa, ale nie umiałam opanować drgawek. Dostałam jakieś leki. Na chwilę odpłynęłam.

– Pani Iwono? Halo? – usłyszałam głos anestezjologa. – Miała pani bardzo wysokie ciśnienie, to pewnie z emocji. Ale już jest dobrze. Proszę na mnie spojrzeć.

Podążyłam za głosem. I zobaczyłam twarz. Całkiem wyraźnie. Oczy, maseczka na twarzy. Sięgnęłam do oczu, żeby się przekonać, że nie mam okularów. Nie miałam.

– Jejku, panie doktorze – zdążyłam tylko wydukać.

– Pani Iwono, rozumiem, że mnie pani widzi? A to dopiero początek. Będzie jeszcze lepiej. Gratulacje – lekarz uścisnął mi rękę, a ja się popłakałam.

– Jezu, przepraszam, wiem, że to tylko oczy, a nie operacja mózgu czy serca
– zaczęłam się tłumaczyć. – Ale naprawdę, całe życie, te pieprzone okulary… spieprzone życie…– zamilkłam. Zobaczyłam twarz Karola. Zrozumiałam, że nie dam rady wytłumaczyć wszystkiego. Jak wiele straciłam przez te oczy… – Dziękuję. Bardzo dziękuję – dodałam tylko.

Sięgnęłam po komórkę i napisałam do Oli i rodziców. „Widzę. I to jak. Całusy!”.

Czytaj także:
„Wkurzyłem się, gdy cała opieka nad dziećmi spadła na mnie. Pranie, przewijanie i gotowanie to babski obowiązek”
„Żona zarzeka się, że mnie zostawi i szantażuje. Szczerze? Czekam, aż się w końcu zdecyduje”
„Chciałam odgryźć się za zdradę, więc wskoczyłam do łóżka przypadkowemu facetowi. Zostałam sama z brzuchem”

Redakcja poleca

REKLAMA