Reklama

Gdyby ktoś spojrzał na nas z boku, pomyślałby pewnie: „para jak z obrazka”. Dom pod miastem, małżeństwo z długim stażem, zero dramatów, zero krzyków. Ale tylko ja wiedziałam, ile ciszy się w tym mieściło. Bo ja i Arek – choć razem, od miesięcy żyliśmy obok siebie.

Reklama

On – spokojny, wycofany, ostatnio coraz częściej patrzący przez okno, jakby czegoś wypatrywał. Ja – próbująca utrzymać pozory normalności, gotując te same zupy, pytając co rano „jak spałeś?”, choć odpowiedź zawsze była taka sama: „dobrze”. Nie kłóciliśmy się. Tyle że... też się nie całowaliśmy. Nie przytulaliśmy. Nie rozmawialiśmy naprawdę.

Święta to miał być moment przełamania. Moment, w którym Arek w końcu się ożywi. Zwłaszcza że miał przyjechać Łukasz – jego młodszy brat. Zawsze miał w sobie coś... magnetycznego. Łobuzerski uśmiech, pewność siebie, której Arek nigdy nie miał. I to spojrzenie – jakby widział we mnie więcej niż tylko żonę swojego brata. Zawsze coś między nami iskrzyło, ale nikt nigdy nie przekroczył granicy. Aż do tych świąt.

Ta Wielkanoc zmieniła wszystko. I do dziś nie wiem, czy jestem gotowa ponieść jej konsekwencje.

Budził we mnie coś nowego

– To ty już wszystko masz do koszyczka? – zapytał Łukasz, stając w drzwiach kuchni z rozwichrzonymi włosami i tym swoim nieznośnie swobodnym uśmiechem.

– Jeszcze nie. Szukam tej serwetki z haftem od mamy Arka. Wiesz, tej, co zawsze musi być – odpowiedziałam, zerkając do szuflady z serwetkami. Ręce mi lekko drżały.

– Mam wrażenie, że jesteś jedyną osobą, która jeszcze traktuje te rytuały serio – zaśmiał się cicho i podszedł bliżej. – Ale wiesz co? Lubię patrzeć, jak się skupiasz. Jakby od tej serwetki zależał pokój na świecie.

Przewróciłam oczami, choć w duchu ucieszyłam się, że znów jesteśmy sami. Arek siedział w salonie z matką, gadając coś o polityce. W kuchni był tylko Łukasz, ja i ten stary, drewniany stół, na którym układałam baranka, sól i jajka.

Pomóc ci? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, sięgnął po kiełbasę. – Pamiętasz, jak ostatnio zapomnieliśmy o niej i babcia się prawie popłakała?

– Pamiętam – odpowiedziałam, uśmiechając się, choć czułam, jak całe ciało mam spięte.

Zbliżył się. Nasze ramiona się otarły. Pachniał wodą kolońską i ciepłym chlebem. Wtedy właśnie się pochylił.

– Julia… – zaczął cicho, prawie szeptem. – Nie mogę już tego dłużej trzymać w sobie. Od lat cię kocham. Na pewno się domyślasz...

Zamarłam. W dłoni trzymałam wciąż kiełbasę, ale nie czułam jej ciężaru. Słowa, które wypowiedział, rozlały się po mnie jak gorący prąd.

Co ty mówisz… – wyjąkałam. – Przecież… jesteś bratem Arka.

Próbowałam się odsunąć, ale nie mogłam.

– Wiem. I wiem, że to wszystko nie ma sensu. Ale nie mogę już udawać. To silniejsze ode mnie.

Spojrzałam na niego. Nasze usta dzieliły milimetry. A potem usłyszeliśmy głos matki Arka z salonu:

– Julia! Pamiętaj, że trzeba zobaczyć, czy żurek się nie przypala!

Już mieszam! – krzyknęłam, nie spuszczając wzroku z Łukasza.

To był pierwszy moment, w którym pomyślałam: może nie jestem tylko czyjąś żoną. Może jeszcze jestem kobietą.

To nie powinno się zdarzyć

Święta minęły... właściwie jak zawsze. Żurek się nie przypalił, dzieciaki biegały po ogrodzie w za dużych kurtkach, a matka Arka po raz kolejny wzdychała przy stole, że „kiedyś to były święta”. Ale coś się zmieniło. Coś drgało we mnie od tej chwili w kuchni, jakby Łukasz dotknął nie tylko mojego ramienia, ale i czegoś wewnątrz, co od lat było zamrożone.

Zostaliśmy sami dopiero w poniedziałek rano. Matka z Arkiem pojechali na cmentarz. Łukasz miał niby pomóc mi posprzątać po śniadaniu.

Stałam przy zlewie. Łukasz oparł się biodrem o blat i patrzył na mnie. Po prostu patrzył, bez słowa. Czułam jego wzrok na karku, jakby to była dłoń.

– Julia... – szepnął.

Nie odwróciłam się. Bałam się. Ale też... nie chciałam, żeby przestał.

Nie możesz... – wydukałam. – Nie wolno ci.

– Wiem – odpowiedział spokojnie. – Ale czy ty chcesz, żebym przestał?

Wtedy się odwróciłam. Prawie go odepchnęłam, prawie powiedziałam: „Idź stąd”. Ale zrobiłam coś innego. Spojrzałam mu w oczy. A potem on mnie pocałował. Delikatnie, ostrożnie, jakby bał się, że się rozpadnę. Ale ja już byłam rozbita na kawałki.

Nie trwało to długo. Ale wystarczyło. Dotyk, oddech, dłonie na moich plecach. Namiętność, jakiej nie czułam od lat. Podwinięta na szybko sukienka. Jakby nagle przypomniało mi się, że mam ciało. Że jestem pożądana.

Po wszystkim siedzieliśmy w milczeniu na sofie. On trzymał moją dłoń, ja patrzyłam na filiżankę, która została po śniadaniu.

Nie powinniśmy... – powiedziałam w końcu.

– Wiem – odpowiedział. – Ale nie żałuję.

Ja też nie żałowałam. Przynajmniej wtedy.

Mąż chciał o nas walczyć

Arek wrócił po południu. Zdjął kurtkę, podał mi torbę z kwiatami, których nie udało się zostawić na cmentarzu, i pocałował mnie w czoło. Tylko w czoło. Jak zawsze.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, obserwując go, jak stawia termos na blacie.

– Tak... – odpowiedział, ale bez przekonania. Odwrócił się, oparł dłonie o zlew. Milczał chwilę, zanim znowu się odezwał. – Julia, ja muszę ci coś powiedzieć.

Zamarłam. Poczułam lodowaty ścisk w brzuchu. Czy on wie? Czy coś zauważył?

– Od kilku miesięcy chodzę na terapię – zaczął cicho. – Sam. Żeby... żeby spróbować coś zrozumieć. Siebie. Ciebie. Nas. Bo widzę, że cię tracę. A ja nie chcę cię stracić.

Zatkało mnie. Patrzyłam na niego, niezdolna do żadnej reakcji. Nawet nie wiedziałam, że płaczę, dopóki łza nie spadła na moją dłoń.

– Julia, ja... ja nadal cię kocham. Chociaż nie wiem, czy potrafię ci to jeszcze pokazać. Ale próbuję. I chcę walczyć o nas.

To był moment, który powinien mnie ożywić. Bo w tej jednej sekundzie dotarło do mnie coś strasznego – on się starał. W ciszy, w tej swojej zamkniętej głowie, bez słów, których mu zawsze brakowało... On walczył o nas.

A ja... ja tego samego dnia zdradziłam go z jego własnym bratem.

– Arek... – zaczęłam, ale głos mi się załamał. Nie mogłam mu tego powiedzieć. Nie w tej chwili. Nie kiedy pierwszy raz od miesięcy otworzył się przede mną.

Tylko go przytuliłam. A on objął mnie mocno, z desperacją. Jakby nie wiedział, że przytula kogoś, kto właśnie roztrzaskał jego świat.

Musiałam komuś powiedzieć

Pojechałam do Hani wieczorem. Zadzwoniłam, powiedziałam, że muszę z kimś pogadać. W jej głosie nie było żadnych pytań, tylko jedno słowo:

– Przyjedź.

Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Hania nalała mi wina do ulubionych kieliszków z grubego szkła. Milczałam dłuższą chwilę, ale ona się nie spieszyła. W końcu wypaliłam:

Zdradziłam Arka.

Przyjaciółka uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. Po prostu czekała.

– Z Łukaszem... To się stało w święta. Przyszedł, spojrzał na mnie i... i nagle wszystko ruszyło. To było szybkie, intensywne, jakby... jakby całe lata czegoś we mnie czekały tylko na ten dotyk.

– A teraz? – zapytała cicho. – Kochasz Łukasza?

– Nie wiem. Może. Ale... Arek powiedział, że mnie nadal kocha. Że się stara. Że chodzi na terapię. A ja... ja mu właśnie wbiłam nóż w plecy.

Hania spojrzała na mnie z troską, ale i z tym swoim chłodnym realizmem, który zawsze mnie onieśmielał.

– Julia, nie jesteś pierwszą kobietą, która się pogubiła. Nie jesteś potworem. Ale musisz przestać być bierna.

Co mam robić? – zapytałam, czując jak łzy ciekną mi po policzkach.

– A co chcesz zrobić? – odpowiedziała pytaniem. – Zostaniesz z Arkiem? Powiesz mu prawdę? Uciekniesz do Łukasza?

Zamilkłam. Nie wiedziałam. Nic nie wiedziałam.

– A może po prostu chcesz, żeby ktoś za ciebie to wszystko zdecydował? – dodała Hania cicho.

Zaczęłam płakać na dobre. Bo chyba właśnie tego chciałam – żeby ktoś mnie ocalił od samej siebie.

Dał mi ultimatum

Spotkaliśmy się dwa dni później. Napisałam do Łukasza tylko jedno zdanie: „Musimy o tym porozmawiać”. Odpisał po minucie: „U mnie? Wieczorem?”.

Dom, w którym zatrzymał się na święta, był teraz pusty. Teściowa pojechała do siostry. Łukasz otworzył mi drzwi w rozpiętej bluzie, z kubkiem herbaty w dłoni. Usiadłam naprzeciw niego. W milczeniu. Minęła minuta. Może dwie. W końcu przerwałam ciszę:

To był błąd. Co się między nami wydarzyło... Nie powinno się stać.

Nie zareagował. Dopiero po chwili uniósł wzrok i zapytał:

– To tyle? Przyszłaś mi powiedzieć, że wszystko było pomyłką?

– Nie wiem, czy pomyłką – szepnęłam. – Ale nie mogę zostawić Arka. Nie teraz. Nie po tym, co mi powiedział.

Łukasz sięgnął po herbatę, jakby chciał czymś zająć ręce. Ale jego głos był spokojny. Zbyt spokojny.

– Wiesz, Julia… całe życie byłem tłem. Dla rodziców, dla Arka. Nawet ciebie mu oddałem bez walki, chociaż... od pierwszego dnia wiedziałem, że chcę cię mieć. I kiedy w końcu coś się wydarzyło – coś prawdziwego – to ty znowu wybierasz nie mnie.

Wstał. Podszedł do mnie. Patrzył tak intensywnie, że musiałam spuścić wzrok.

No to teraz albo nigdy. Jeśli wyjdziesz... nie chcę cię już nigdy więcej widzieć.

Czułam, że coś w środku mi się napina. Wstałam, gotowa do odejścia. Ale nogi miałam jak z ołowiu. W oczach Łukasza widziałam desperację. I gniew.

Wybierz mnie, Julia. Albo nie wracaj.

Łzy napłynęły mi do oczu. Ale nie odpowiedziałam. Odwróciłam się. Otworzyłam drzwi. I wyszłam.

Wybrałam coś bezpiecznego

Wróciłam do domu po dwudziestej pierwszej. W salonie paliła się tylko jedna lampa. Arek siedział przy stole, zawinięty w koc, z książką na kolanach. Kiedy usłyszał klucz w zamku, podniósł głowę i... uśmiechnął się.

Zrobiłem ci herbatę. Zieloną, tę, którą lubisz. Stoi na blacie.

Podeszłam, powoli, jakby każde słowo, każdy gest miał teraz podwójne znaczenie. Wzięłam kubek w dłonie. Był ciepły. Pachniał znajomo.

– Dziękuję – wyszeptałam.

Arek nie zadawał pytań. Nie musiał. Być może wiedział. A może tylko przeczuwał, że coś się we mnie zmieniło. Ale tego wieczoru nie chciał wiedzieć więcej.

Usiedliśmy razem na kanapie. On włączył jakiś film. Ja wpatrywałam się w ekran, ale nie widziałam nic. Obok mnie był człowiek, który próbował mnie odzyskać. A ja... ja nie wiedziałam już, kim jestem.

W środku byłam pusta i pełna jednocześnie. Z jednej strony chciałam rzucić się do nóg Arka, powiedzieć wszystko, wypłakać się, błagać o przebaczenie. Z drugiej – wciąż czułam na ustach pocałunek Łukasza. Czułam jego oddech, dłonie, głos. I wiedziałam, że go zraniłam bardziej, niż kiedykolwiek chciałam zranić kogokolwiek.

Zamknęłam oczy. Westchnęłam cicho. Jeszcze nie jestem gotowa, by wszystko zniszczyć. Jeszcze nie teraz. Jeszcze chwilę potrzebuję tej iluzji. Tego, że wszystko może wrócić do normy. Że można żyć dalej, nie rozrywając się na pół.

Czy wybiorę Arka? Czy pójdę za sercem? A może zostanę sama, z tym wszystkim, co zrobiłam? Nie wiem. Ale dzisiaj... dzisiaj milczę.

Julia, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama