Znaliśmy się już z dzieciństwa. Piotrek był właściwie kolegą z klasy mojego starszego o trzy lata brata, ale zaprzyjaźnił się ze mną. Już wtedy, kiedy miałam 5 lat, obdarzyłam go wyjątkowymi uczuciami. A z wiekiem uczucia te tylko rosły i zamieniały się w zauroczenie i miłość.
W dzieciństwie spędzaliśmy razem naprawdę dużo czasu. Mój brat wraz z Piotrkiem odbierali mnie ze szkoły i odprowadzali do domu. Później ze względu na powinność starszego rodzeństwa, brat musiał wszędzie mnie ze sobą zabierać, więc razem graliśmy w piłkę i biegaliśmy po podwórku.
Kiedy mój brat kręcił nosem, to Piotrek mnie wszędzie zabierał, zostawałam u niego w domu do czasu powrotu rodziców z pracy. Razem chodziliśmy na kółko plastyczne, razem przygotowywaliśmy się do olimpiady z geografii. Z czasem dzieciaki zaczęły nam dogryzać krzycząc za plecami: „Jacek i Barbara, zakochana para”, a my ciągle utrzymywaliśmy, że jesteśmy tylko dobrymi kumplami. Bo tak było. Ale oboje zaczęliśmy dojrzewać - choć Piotrek był starszy o 3 lata, to działo się to mniej więcej w tym samym czasie. Tym samym oddaliliśmy się od siebie.
Nikt z nas nie chciał, żeby ktoś uważał nas za parę. Zaczęliśmy się siebie wstydzić. Pewnie to również wina dojrzewania, hormonów, biologicznej zmiany ciała i umysłu. I tak, kiedy rozdzieliło nas liceum, nasza przyjacielska więź rozsypała się… Nie spędzaliśmy już razem wolnego czasu. Piotrek wolał zaangażować się w nowe licealne przyjaźnie i ja odeszłam na bok.
Niewiele brakowało, a przeoczyłabym miłość swojego życia!
Z czasem i ja przestałam myśleć o tym, żeby w wolne popołudnie zadzwonić akurat do niego. Każde z nas potrzebowało chyba towarzystwa kolegów tej samej płci. On gadał o laskach, ja z koleżankami zachwycałam się chłopakami z wyższych klas.
Ale Piotrek zawsze miał szczególne miejsce w moim sercu. Kiedy na studniówkę zaprosił Marlenę i okazało się, że ona stała się jego dziewczyną i w dodatku nigdy o mnie nie słyszała, zabolało mnie to. Bardzo. Wtedy coś się we mnie zmieniło. Zrozumiałam, że darzę go uczuciem innym niż on mnie… Ale nie mogłam mu o tym powiedzieć. Kiedy on miał kryzysy związkowe z Marleną dzwonił do mnie. Zwierzał mi się, a ja mu pomagałam i doradzałam co zrobić, żeby uratować związek.
Ale przy tym zawsze miałam nadzieję, że on nagle zerwie z nią i zechce być ze mną. Powie, że to ja jestem kobietą jego życia, bo znam go najlepiej i tak dobrze rozumiem. Cieszyłam się kiedy przytulał się do mnie, dawał mi buziaka w czoło, mówił zawsze wiele komplementów i miłych słów. Ale to wszystko na stopie przyjacielskiej. Ja mogłam tylko wyobrażać sobie, że jest między nami coś więcej. Zwłaszcza, że na studiach znów zaczęła kwitnąć nasza znajomość.
Wspólne wieczory filmowe, wyjazdy w góry, wycieczki, spacery. Aż Piotrek poznał nową dziewczynę, która była na tyle zazdrosna, że zabroniła nam się spotykać. I tak nasze kontakty oziębiły się, a ja byłam zła na Piotrka, że daje sobą tak dyrygować.
Po kilku miesiącach wpadliśmy na siebie na imprezie. Piotrek był bez swojej nowej dziewczyny. Widziałam w jego oczach, że jest zachwycony moim wyglądem. Był naprawdę szczęśliwy, że mnie widzi. Zaczęliśmy tańczyć razem jak nigdy przedtem. Przetańczyliśmy razem całą noc. Sporo też wypiliśmy. Naprawdę dużo… Skończyło się tak, że ja pojechałam do niego do domu. Rano obudziliśmy się razem… Miałam nadzieję, że Piotrek wyzna mi teraz całą swoją miłość do mnie, że czeka nas piękna wspólna przyszłość, bo tylko nam dwojgu jest razem tak dobrze. Ale nigdy o tym nie wspomniał. Rozstaliśmy się jak zwykle. Jak kumple.
Ja, jako kobieta, chcę być zdobywana, chcę aby to mężczyzna się starał i zalecał. Postanowiłam więc, że ja nigdy pierwsza nie napiszę, nie zadzwonię, nie zacznę rozmowy. I tym samym po 3 latach usłyszałam, że Piotrek się żeni. Co za cios. Byłam w związku, prawie zapomniałam o Piotrku, ale jak usłyszałam, że to nie ja będę jego żoną, zasmuciłam się. Chyba zawsze w moim sercu nosiłam małą nadzieję, że do siebie wrócimy, jak w jakimś głupim romantycznym filmie. Nie mogłam wybaczyć Piotrowi tego wszystkiego. Przecież to ja jestem kobietą jego życia! A on tak mnie potraktował. Dlaczego za wszelką cenę szukał miłości, kiedy miał ją przy sobie, pod swoim wielkim, brzydkim nosem! Bo Piotrek to nie żadna piękność. Niski, korpulentny, nic specjalnego. Jednak ja zawsze marzyłam, żeby móc go pocałować…
Przeszło mi. Co miałam zrobić? Pójść na ceremonię ślubną i przerwać wszystko mówiąc, że kocham Piotra? Dużo pracowałam nad tym, żeby o nim zapomnieć, żeby już więcej o nim nie myśleć i zniszczyć w sobie wszelkie nadzieje. Żyłam swoim życiem, a on swoim. Ja byłam tylko w chwilowych związkach, chyba tylko z nudów.
Dostałam nową pracę w korporacji. Pierwszego dnia, kiedy usiadłam przy biurku zobaczyłam, że obok mnie siedzi znajoma mi postać. Piotrek! Oboje gapiliśmy się na siebie jak zamrożeni, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. A dziś jesteśmy parą. Piotrek był już wtedy w czasie rozwodu. Ja byłam singielką, nie mogąc związać się z nikim na stałe. Kto by pomyślał, że tak się to wszystko potoczy. Dziś mam 35 lat, z Piotrem jestem od 7 miesięcy, ale mogę powiedzieć, że kocham go od 30 lat.
On przyznał się, że bał się tego uczucia. Bo ja wyrosłam na piękną i cudowną kobietę, a on na pulchnego brzydala. Po tamtej nocy martwił się, że mnie zranił, nie chciał stawiać mnie w niezręcznej sytuacji. A ja zawsze uważałam go za najwspanialszego mężczyznę. Nie interesowało mnie, że nie jest wysokim, muskularnym przystojniakiem. Dlatego właśnie zawsze trzeba szczerze rozmawiać, odważyć się wyznawać swoje uczucie.
Nie uważam jednak, że zmarnowaliśmy 30 lat życia, bo przecież mogliśmy razem przeżyć tyle wspaniałych chwil. Może to właśnie było nam potrzebne, żeby zrozumieć prawdziwe i wielkie uczucie.
Mąż miałby się zajmować naszym synem? Przecież tylko matka to potrafi! - wyznanie Ewy