„Eksmąż Dagmary wciskał ich córce głupoty, żeby mała mnie znienawidziła. Prał jej głowę, bo chciał zniszczyć nasz związek”

Zatroskany mężczyzna fot. Adobe Stock, JenkoAtaman
„Doskonale wiedziałem, kto miesza. Amelka, która dotąd uwielbiała moje towarzystwo, zmieniła front. Nie chciała się już ze mną bawić, uciekała, gdy próbowałem wziąć ją za rękę albo przytulić. Mówiła, że nie chce, że kocha tylko mamę i tatę, a mnie już nie lubi”.
/ 27.11.2021 06:18
Zatroskany mężczyzna fot. Adobe Stock, JenkoAtaman

Nie jest łatwo wbić się w zastany układ rodzinny, w którym istnieje już jakaś hierarchia. Niby wiesz, że między rodzicami coś nie zagrało, skoro się rozwiedli, ale układ „tata i jego mała księżniczka” może być nie do ruszenia. I wcale nie chodzi o burzenie ich relacji, raczej o to, żeby znaleźć jakieś miejsce dla siebie.

Dagmarę poznałem przez wspólnych znajomych, kiedy była już dwa lata po rozwodzie. Nigdy nie myślałem, że mógłbym związać się z kobietą, która ma dziecko. Jakoś w ogóle nie brałem takiej opcji pod uwagę, sądząc, że cudze dziecko to raczej obciążenie niż wartość dodana. Tymczasem od pierwszej randki byłem zafascynowany tą kobietą. Uroda to jedno, ale była taka… ciepła. Chciało się przebywać w jej towarzystwie, chciało się poznawać ją coraz lepiej i tulić coraz mocniej. Jeśli dodać do tego kapitalne poczucie humoru i inteligencję, czego można chcieć więcej?

No właśnie, niczego, ale owo „więcej” już istniało w postaci pięcioletniej córki. Randki były cudowne, ale czy chciałem od razu wpadać w tryb „rodzina”, bez zaliczenia wcześniejszych etapów? Okazało się, że nie mam wyboru, bo Amelka okazała się nieodrodną córką swojej matki. Kiedy któregoś pięknego dnia pojechaliśmy całą trójką na wyprawę integracyjną nad jezioro, mała zawróciła mi w głowie tak samo jak jej mama. Trudno się było oprzeć jej słodkim minkom, promiennemu uśmiechowi i ciepłej łapce, którą ufnie mi podawała, i która niknęła w mojej męskiej dłoni.

Potrafiła też pokazać rogi i z aniołka zmienić się w małą diablicę, ale nawet to mi się w niej podobało. Miała swój charakter! Podbiła mnie, oczarowała, przepadłem. Zatem… jedziemy z tym koksem. Ojciec Amelki nie pojawiał się w naszych rozmowach zbyt często, bo też nie był to dla Dagmary łatwy temat. Jej małżeństwo odbiegało od ideału, a obecnie jej eks ograniczał się do płacenia alimentów, zwykle spóźnionych, jakby jej robił na złość. Czasem zabierał małą na weekend, gdy mu się przypomniało, że ma córkę. No ale był, istniał w jej świecie jako „tata”. Ja byłem „wujkiem Misiem”.

Kiedy zadomowiłem się w życiu Dagi, a potem podjęliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu, jej były zaczął pojawiać się na progu częściej, żeby zabierać do siebie Amelkę. Nie protestowaliśmy. Po pierwsze, widzieliśmy, ile to sprawia małej frajdy. Po drugie, to chyba ważne, żeby oboje rodziców uczestniczyło w życiu dziecka. A po egoistyczne trzecie, mieliśmy z Dagą parę godzin albo i całą noc tylko dla siebie, i nie musieliśmy uważać na to, co mówimy czy robimy. Byliśmy zakochani, nie mogliśmy oderwać od siebie rąk, więc odpowiadało nam, że mała jest u ojca.

Pozbyła się wątpliwości, zgodziła się na ślub

Wkrótce przestało być tak różowo. Amelka, która dotąd uwielbiała moje towarzystwo, zmieniła front. Nie chciała się już ze mną bawić, uciekała, gdy próbowałem wziąć ją za rękę albo przytulić. Mówiła, że nie chce, że kocha tylko mamę i tatę, a mnie już nie lubi. Rozmawialiśmy z nią, starałem się być cierpliwy, co łatwe nie było, bo doskonale znałem źródło tej nagłej niechęci. Gotowało się we mnie.

Normalnie poszedłbym i nakładł gościowi siłą mądrości do głowy, ale nie mogłem. Był ojcem Amelki, mała całkiem by mnie znienawidziła, gdybym pobił jej tatusia, a ten może jeszcze nasłałby na mnie policję. Musiałem być ponad jego knucia. Musiałem robić swoje, licząc na to, że Amelka jest dość mądra, by zrozumieć, co jest prawdą. Ograniczyłem się do tłumaczenia – na ile można to było wytłumaczyć sześciolatce – że choć nie jestem jej tatą, bardzo ją kocham, podobnie jak jej mamę, i mam nadzieję, że ona też znowu mnie polubi.

Dagmara starała się gasić pożary między nami, zanim na dobre wybuchły, ale widziałem, że jest coraz bardziej zmęczona tym wszystkim. Pewnie zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, wiążąc się ze mną, skoro Amelka jest cała na nie. Nie winiłem Dagmary, od początku wiedziałem, że będę stawiany na drugim miejscu, bo najważniejsza dla niej zawsze będzie córka. Godziłem się na to, jednak obecna sytuacja mocno mnie bolała, bo zwyczajnie nie chciałem ich stracić. Zakochałem się w obu i naprawdę zamierzałem stworzyć z nimi rodzinę. Zaciskałem więc zęby i czekałem na inne, lepsze wiatry.

Tymczasem życie toczyło się dalej…

Dagmara zwalczyła wreszcie wątpliwości i gdy poprosiłem ją o rękę, zgodziła się. Mimo zastrzeżeń swojej córki uznała, że dobra mama to szczęśliwa mama, a ona do pełni szczęścia potrzebowała mnie. Po zaręczynach zaangażowałem się jeszcze bardziej w rolę ojczyma. Częściej też spotykałem się z ojcem Amelki, odbierając małą od niego lub przekazując mu ją, kiedy Dagmara musiała zostać dłużej w pracy.

Nie spodziewałem się, że tego dnia coś odbędzie się inaczej niż zwykle. Umówiliśmy się w parku. Mieliśmy po drodze z zajęć tanecznych. Amelka podbiegła do taty, ja pomachałam jej na pożegnanie i skinąłem głową ojcu. Zacząłem iść już w stronę parkingu, kiedy usłyszałem szczekanie psa, a potem przeraźliwy dziewczęcy pisk.

Odwróciłem się. Amelka leżała na trawie, a nad nią skakał i groźnie szczekał owczarek niemiecki. Bez smyczy, bez kagańca, bez właściciela! Ruszyłem sprintem, bojąc się, że psisko nie poprzestanie na szczekaniu. Minąłem ojca Amelii, który stał kilkanaście kroków od niej, na chodniku, i tylko się gapił.

– Rusz się! – wrzasnąłem.

– Ale ja… jaaa… boję psów… – wyjęczał. – Mam… uraz z dzieciństwa… nie… nie dam rady…

Czyli byłem sam. Wskoczyłem na trawnik i siłą rozpędu odepchnąłem psa od dziecka. Chwilę później poczułem, jak wpija się kłami w moje przedramię. Jasna cholera, nie wiedziałem, że te bydlaki mają taki nacisk szczęk! Bałem się, że zaraz kości mi pękną jak zapałki. Pies warczał, szarpał moją ręką na boki i nie puszczał.

– Amelia, biegnij do taty, szybko! – byłem już na kolanach i drugą ręką pomogłem małej wstać. – No już, uciekaj!

Dziękuję i przepraszam – usłyszałem w końcu

Kątem oka widziałem, jak dziewczynka wtula się w ojca, który nadal stał na chodniku, ale przynajmniej ją wziął na ręce. Skupiłem się na tym, żeby nie stracić ręki. Uderzałem psa po nosie, po głowie, żeby go ogłuszyć, żeby chociaż trochę odpuścił…

– Panie! Zwariował pan?! Co pan robi z Brutusem?! – usłyszałem oburzone wołanie i po chwili pojawił się przy nas starszy mężczyzna ze smyczą w dłoni. – Brutuś, chodź tu! Chodź do pana, mówię!

Pies nie słuchał, więc w końcu gość pofatygował się bliżej i przypiął smycz do obroży, po czym odciągnął psa ode mnie, co jednak nie trwało sekundę. Moja ręka przypominała siekany kotlet.

Gdy to zobaczyłem, na moment mnie zamroczyło, a potem wybuchnąłem:

– Pana pies rzucił się na dziecko! Gdzie pan był? Dlaczego to wściekłe bydlę chodzi luzem po parku? Gdzie ma kaganiec? Przecież skoro mnie tak urządził, dziecko mógłby zagryźć na amen. Dzwonię po policję!

– Nie trzeba, już dzwoniłem – odezwał się ojciec Amelki. – I wszystko widziałem, wszystko potwierdzę.

Dwadzieścia osiem szwów później Dagmara tuliła do siebie Amelkę i płakała – z żalu nade mną, z wdzięczności za uratowanie jej dziecka, z przerażenia zmieszanego z ulgą, gdy uświadomiła sobie, jak niewiele brakowało, by Amelia miała traumę i blizny do końca życia.

– Chciałem… ci podziękować – ojciec Amelki wyciągnął do mnie rękę. – Mnie… mnie sparaliżowało, a ty uratowałeś moją córkę.

– To prawda, wujek mnie uratował!

Amelka wyrwała się mamie i po raz pierwszy od długiego czasu porządnie się do mnie przytuliła. Brakowało mi tego i mimo bolącej ręki tuliłem ją mocno do siebie.

– Nie było innej opcji. Bardzo cię kocham.

– Ja ciebie też… – wyszeptała. – Nie zostawisz nas, jak mówi tata, prawda?

– Nie, nie zostawię, słoneczko – odszepnąłem w jej włosy.

Nie sądziłem, że właśnie tego się bała, że tym straszył ją ojciec. Nie chodziło o zazdrość, nie w jej przypadku przynajmniej. Próbowała się ode mnie zdystansować, żeby mniej cierpieć, gdy w końcu odejdę. Miała niecałe siedem lat i takie przemyślenia! Aż serce mi się ścisnęło, gdy to do mnie dotarło.

Warto było dać się pogryźć, żeby wyjaśnić to, co działo się w naszej rodzinie. Dzisiaj sytuacja się wyklarowała. Ja i Dagmara jesteśmy małżeństwem. Amelia jest moją pasierbicą, ale traktuję ją jak córkę, a ona mówi do mnie „tata Miś”. Nawet jej ojciec nie ma o to pretensji. Może zachowywał się wcześniej jak palant, może drażniło go, że była żona jest szczęśliwa z innym, może był zły i zazdrosny, że jego córka lubi wujka bardziej od niego, ale niebezpieczna akcja z psem nim też mocno wstrząsnęła.

Tak więc w końcu wszystko się poukładało, puzzle się dopasowały i mam nadzieję, że to się nie zmieni, bo wolałbym resztę kończyn zachować w całości. 

Czytaj także:
„Mój narzeczony stracił nogę w wypadku. Rozważam odwołanie ślubu, bo nie chcę niepełnosprawnego męża”
„Ludzie wieszają na mnie psy, bo odeszłam od męża i dzieci. Gdyby zrobił to facet, nikt nie pisnąłby ani słowa”
„Narzeczony zostawił mnie dla prawdziwej miłości. Tak się złożyło, że jej jedyną zaletą był... bogaty tatuś”

Redakcja poleca

REKLAMA