„Chciałam wyjść za mąż i starzeć się razem. Gdy mój facet nie mógł się zadeklarować, rzuciłam go jak zmechacony sweter”

Zdenerwowana kobieta ma dość fot. iStock by Getty Images, Egoitz Bengoetxea Iguaran
„Przerwałam mu w pół słowa. Miałam dość. Wściekłość we mnie wezbrała, wykrzyczałam mu prosto w twarz całą prawdę i wyrzuciłam go za drzwi, które z hukiem za nim zamknęłam. Kompletnie go zamurowało, ale poszedł bez gadania. Teraz tego żałuję”.
/ 13.09.2024 20:00
Zdenerwowana kobieta ma dość fot. iStock by Getty Images, Egoitz Bengoetxea Iguaran

Męczyło mnie już to, że ciągle zwlekał z decyzją. No bo jak długo kobieta może wypatrywać pierścionka? W końcu wzięłam sprawy w swoje ręce i zerwałam z Wieśkiem. Ale prawda jest taka, że teraz tęsknię za nim jak głupia...

Zastanawiałam się całe wieki, czy powinnam napisać do niego wiadomość po takim czasie. W końcu wysłanie jej było dla mnie jednoznaczne z tym, że daję za wygraną.

A jednak zabolało

W tamtym momencie nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, jak mogłabym funkcjonować, gdyby go zabrakło, ale jednocześnie nie byłam w stanie ustąpić. Kiedy Wiesiek wyznał mi, że nie jest pewien naszej przyszłości i potrzebuje jeszcze czasu do namysłu... po prostu go wyrzuciłam, głośno zamykając za sobą drzwi. Później wielokrotnie do mnie wydzwaniał, próbując wszystko wyjaśnić.

Prosiłam Adama, mojego syna, by informował dzwoniących o mojej nieobecności. A mój mały, szczery chłopiec kłamał, aby mi pomóc! Choć nieraz Adaś perswadował:

– Mamo, nie zacinaj się tak, on przecież jest w porządku.

– Wciąż go bronisz! To typowa męska solidarność. Ja się zupełnie dla ciebie nie liczę – irytowałam się na syna.

Odpuść sobie tę zawziętość – nalegał.

Ja jednak pozostawałam nieugięta. Miałam serdecznie dość tego typowego dla Wieśka dzielenia włosa na czworo i przekładania wszystkiego na bliżej nieokreśloną przyszłość.

Chyba po prostu polubił Wiesia

Parę miesięcy temu w moim gniazdku rodzinnym zaszły spore zmiany. Adam zdecydował się wyprowadzić i zamieszkać wraz ze swoją dziewczyną w niewielkim mieszkanku odziedziczonym po babci.

Sądziłam, że wkrótce zdecydują się na małżeństwo, ale mój syn oznajmił, że na ten moment chcą po prostu razem pomieszkać i zobaczyć, jak im będzie się układać. No cóż, to jego wybór, w końcu nie jest już dzieckiem...

Po wyjeździe syna okazało się, że mam całe mieszkanie na wyłączność. Od dawna chciałam mieć swój kąt, żeby móc spokojnie pracować, urządzić pokój i szafę po swojemu. No i proszę bardzo, marzenie się ziściło, a radości z tego niewiele. Szybko doszłam do wniosku, że fantazje potrafią być o wiele przyjemniejsze niż ich wcielenie w rzeczywistość.

Dręczyła mnie samotność

Znajomi syna przestali nas odwiedzać, a on ograniczył kontakt do sporadycznych rozmów telefonicznych, skupiając się na własnym życiu. W opustoszałym mieszkaniu słychać było jedynie moje własne kroki. Układałam książki na półce i usuwałam zalegający kurz.

Pewnego ranka uderzyła mnie myśl: „Wielki Boże, czyżby moją codziennością miało być odtąd jedynie dbanie o czystość mieszkania i oczekiwanie na odezwanie się Adama albo jakiś moich kuzynek? Czyżbym podczas posiłków miała towarzystwo wyłącznie w postaci telewizora? Mam żyć tylko dla samej siebie? To dla mnie trochę za mało...”. Ale sama nic z tym nie zrobiłam.

Pewnego razu, wieczorową porą, zaświtała mi w głowie taka refleksja: „Ciekawe, co słychać u Wieśka. Nic mi o nim nie wiadomo. Być może powinnam jednak przełknąć dumę i skontaktować się z nim?”. Gdy tak rozmyślałam, siedząc wygodnie w fotelu, moja wyobraźnia zaczęła szaleć.

Wspomnienia z dawnych lat napłynęły do mnie jak fala. Deszcz ostro zacinał. Nagle słyszę dzwonek do drzwi – to moi znajomi, którzy spontanicznie wpadli na herbatkę. Dali mi wcześniej znać, że przyprowadzą ze sobą kolegę z Kielc.

To zdolny i ambitny młody naukowiec, który lada moment wyjeżdża na stypendium za granicę – opowiadali. – Nie zna zbyt wielu osób w stolicy, więc ciągniemy go ze sobą wszędzie.

Kiedy przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam drzwi, moim oczom ukazała się wysoka, chuda postać w okularach, stojąca tuż za Olą i Jurkiem.

Urodą to on nie grzeszy, ale sympatyczny z niego facet, sądząc po uśmiechu” – przemknęło mi przez myśl.

Atmosfera była trochę sztywna

Szybko jednak rozmowa zaczęła się kleić. Nowo przybyły znajdował się w najbardziej niezręcznej sytuacji – reszta towarzystwa przyjaźniła się od wielu lat i porozumiewała niemal bez słów. Po pewnym czasie jednak i on odnalazł się w konwersacji. Od samego początku wydał mi się intrygującą osobą.

Jakiś naukowy typ, co lubi czytać i ma pojęcie o muzyce! Od razu czułam, że coś tu śmierdzi: „ściągnęli tu tego faceta, bo mieli nadzieję mnie z kimś zeswatać”. Byłam sama jak palec od paru lat, a oni rozumieli, że nie mogę się przełamać, żeby znowu się z kimś związać. Ten cały Wiesiek niewiele mówił o sobie.

Z tego, co Ola mi po cichu rzuciła w kuchni, pracował w aptece i podobno był w tym całkiem niezły. Sam przyznał, że praca to całe jego życie. Goście pożegnali się grubo po północy, a ja zaczęłam analizować cały ten wieczór.

Coś było nie tak jak zwykle. Między nami przeskoczyła iskra. Ten cały Wiesiek zaintrygował mnie, mimo że wydawał się zupełnie nie z tego świata, patrząc z perspektywy mojej pracy jako polonistki w szkole średniej.

Był zupełnie inny niż ja

Ja z kolei tryskałam energią, głowę miałam pełną różnych konceptów i zamierzeń, ciągle szukałam w życiu jakichś nowości, trudno mi było usiedzieć w miejscu. Po paru dniach odebrałam od niego telefon. Umówiliśmy się na kawę i przynajmniej kilka godzin przegadaliśmy.

W niedzielę poprosiłam Wieśka, żeby wpadł do mnie coś przekąsić. Przy stole siedział także Adaś. Nie umknęło mojej uwadze, że bacznie mu się przyglądał. Byłam świadoma, że pojawienie się obcego faceta w naszych progach budzi w moim synu niepokój. Co prawda od czasu do czasu rzucał coś w stylu: „Mamo, a może byś się za jakimś facetem rozejrzała?”, ale odnosiłam wrażenie, że bardziej chce wybadać moje plany, niż szczerze coś doradzić. Wspomnienie zmarłego taty nigdy go nie opuszczało. Ta strata wciąż bolała jak niezabliźniona rana.

Tymczasem Wiesiek zaczął nas regularnie odwiedzać. Ja również od czasu do czasu do niego zaglądałam, ale nie przepadałam za wizytami w jego mieszkaniu. Wynajmował pokój, a ja odnosiłam wrażenie, że właścicielka domu, korpulentna pani Józia z siwym kokiem i delikatnym wąsikiem, ma w zwyczaju nasłuchiwać pod jego drzwiami.

Wiesław od dawna marzył o stażu we Włoszech, który według niego był przepustką do świata nauki. Termin wyjazdu wielokrotnie ulegał zmianie, ponieważ chciał się zajmować swoją schorowaną matką, która mieszkała w Kielcach. Odwiedzał ją praktycznie co weekend. Wprawdzie opieką dzielił się z młodszą siostrą, ale to on był oczkiem w głowie mamy, która za każdym razem wyczekiwała go najbardziej.

Z upływem czasu nasze spotkania stawały się coraz częstsze. Telefony też były częste – dzwoniliśmy do siebie każdego dnia.

Mijały miesiące i powoli docierało do mnie, jak ważną rolę w moim życiu zaczął odgrywać Wiesiek. Łączyło nas już kilkanaście wspólnie spędzonych nocy. Odnosiłam wrażenie, że jemu to w zupełności odpowiada, ale dla mnie to było stanowczo niewystarczające. Zamarzyłam o tym, by razem zamieszkać, ale brakowało mi śmiałości, by mu o tym powiedzieć. Wyczekiwałam momentu, aż on zrobi pierwszy krok. Tymczasem on lawirował pomiędzy obowiązkami zawodowymi a podróżami do Kielc.

Powoli traciłam cierpliwość

Przecież mógłby się dogadać z siostrą, żeby od teraz to ona zajęła się matką, tym bardziej że była bliżej. Irytowało mnie, że nie umie się przełamać i coś zmienić w swoim życiu. Momentami miałam wrażenie, że Wieśkowi pasuje schowanie się w swojej jamie u pani Józefy, byleby mieć tylko święty spokój.

Z tego powodu z niejaką ulgą odebrałam informację o jego wyjeździe do Włoch. Parę tygodni przed tym niespodziewanie odeszła jego mama. Jak mi zdradził, dopiero w tamtym momencie dotarło do niego, że musi inaczej pokierować swoim życiem, choć nie ma pojęcia, co konkretnie powinien w nim zmienić.

Znajduję się na życiowym zakręcie – uzupełnił. – Nie mogę wiecznie dryfować bez celu.

Gdy mój ukochany wchodził na pokład samolotu, ogarnął mnie wielki smutek, jakbym straciła coś bezpowrotnie. Przy pożegnaniu Wiesiek uspokajał mnie, mówiąc, że ten rok zleci jak z bicza strzelił, a kiedy wróci, nasze sprawy się poukładają. Słał do mnie pełne uczucia listy, które pokazały mi jego inne, dotąd nieznane oblicze. Zgrabne pismo zupełnie do niego nie pasowało, tak samo jak urocze sformułowania, których nigdy bym się po nim nie spodziewała.

Rok przeleciał w mgnieniu oka

Po roku spotkałam Wieśka na lotnisku. Był nie do poznania – taki pewny siebie i radosny. Ubrany był w ciemnoniebieską bluzę, która od razu wpadła w oko mojemu Adasiowi. Młody był wniebowzięty, kiedy w domu Wiesiek wyjął z torby identyczną, tyle że w kolorze czerwonym, specjalnie dla niego.

Wiesiek wrócił z zagranicy nie tylko bogatszy o nowe doświadczenia, ale także z pełnym portfelem. Tuż po przyjeździe do kraju udało mu się załapać na intratną fuchę w sporej firmie z branży farmaceutycznej. Jednym słowem, karta mu się odwróciła. Zabrał rzeczy z mieszkania pani Józefy i nabył własne cztery kąty na Mokotowie. Liczyłam na to, że w końcu wszystko zacznie się układać po naszej myśli.

Zyskamy własny kąt na randki – wyszeptał pewnego wieczoru, jeszcze przed zmianą miejsca zamieszkania.

Niestety, po pewnym czasie codzienność Wieśka znów przybrała dobrze mi znany obrót. Całe dnie spędzał w pracy, a każdy weekend i dzień świąteczny oznaczał kolejną podróż do Kielc! Teraz podróżował do swojej siostry, która zawsze potrzebowała jakiejś pomocy, ponieważ jej mąż był alkoholikiem, a życie miała nieudane. Na początku nawet mu współczułam.

Rozumiałam, że starał się być dobrym synem i chciał być wspierającym bratem, ale coraz bardziej mnie to irytowało. Znajdował czas dla wszystkich, tylko nie dla mnie, każdemu musiał pomagać, a ja co? Byłam niewidzialna?

Starałam się parę razy wymusić na nim jasną deklarację, ale za każdym razem kluczył i wymigiwał się od odpowiedzi

Miał wyrzuty sumienia

Aż wreszcie pewnego razu wieczorem wykrztusił z siebie:

– Elu, nie czuję się na siłach, żeby razem zamieszkać i zacząć wspólne życie. Mam wątpliwości…

Przerwałam mu w pół słowa. Miałam dość tego wszystkiego. Wściekłość we mnie wezbrała, wykrzyczałam mu prosto w twarz całą prawdę i wyrzuciłam go za drzwi, które z hukiem za nim zamknęłam. Kompletnie go zamurowało, ale poszedł bez gadania.

Przez parę miesięcy po tej kłótni Wiesiek ciągle do mnie dzwonił. Próbował się jakoś wytłumaczyć. W końcu dał sobie spokój. Gdzieś po roku usłyszałam od znajomych, że zmienił pracę i haruje jak wół. Podobno całe dnie spędza w laboratorium, bo ma szansę wynaleźć jakiś nowy lek. Koleżanka mówiła też, że schudł i wygląda kiepsko.

Byłam trochę zaskoczona tymi wieściami, ale ich nie komentowałam. „Jak to, schudł jeszcze bardziej? Przecież już wcześniej był dość chudy...” – pomyślałam. A potem w głowie zakiełkowała mi kolejna myśl: „A może powinnam do niego zadzwonić?”. „E tam” – skrzywiłam się z niesmakiem. „Zna mój numer. Równie dobrze sam mógłby się odezwać. Chociaż w sumie racja, niby po co miałby wydzwaniać, skoro dałam mu kosza i unikałam jego połączeń”.

Wysłałam list

Nie potrafiłam zebrać się na odwagę, żeby porozmawiać z nim twarzą w twarz. Pomyślałam więc, że może list będzie dobrym pomysłem? Nakreśliłam parę zdań, w których wyjaśniłam, że wszystko sobie poukładałam w głowie, że już się na niego nie gniewam i że bardzo za nim tęsknię. Napisałam, że chciałabym się z nim spotkać i jeśli on czuje to samo – to proszę, żeby odpisał. Ale jeżeli nie ma mi już nic do powiedzenia – to niech w ogóle nie pisze.

Nie spodziewałam się jednak żadnego odzewu. Nagle, parę dni później, rzucił mi się w oczy jakiś żółty przedmiot w mojej skrzynce na listy. Koperty, w których przysyłał do mnie korespondencję Wiesiek, zawsze miały taki właśnie kolor!

Szybko pobiegłam do mieszkania, chwyciłam kluczyk od skrzynki i zbiegłam po schodach na dół, żeby odebrać przesyłkę. Moje serce waliło jak oszalałe. Ciekawa byłam, co ujrzę po rozdarciu koperty.

Elżbieta, 47 lat

Czytaj także:
„Przyjaciółka obściskiwała się z kochankiem na moich oczach. A przecież pół roku temu przysięgała wierność innemu”
„Unikałam narzeczonego, bo miałam swoją tajemnicę. Każdego dnia rosło we mnie nie tylko poczucie winy”
„Mąż traktował mnie jak sprzęt domowy. Na ławce w parku znalazłam pocieszyciela, który rozumiał troski zaniedbanej żony”

Redakcja poleca

REKLAMA