„Bratowa latami traktowała mojego męża jak bankomat. Wyciągała z niego wszystkie pieniądze, ale teraz zakręcę jej kurek”

Para w konflikcie fot. iStock by Getty Images, Jevtic
„Krysia to taka osoba, która jak wbije sobie coś do głowy, to za nic tego nie odpuści. Przez nieprzemyślane wybory i wydawanie kasy na lewo i prawo, sama doprowadziła swoje życie do ruiny. A teraz zachowuje się tak, jakby wszyscy dookoła byli winni”.
/ 20.09.2024 20:00
Para w konflikcie fot. iStock by Getty Images, Jevtic

Ilekroć odwiedzam rodzinę męża, wyczuwam, że ona nie pała do mnie sympatią. Nie zdarza się jej rzucić jakiegoś nieprzyjemnego czy uszczypliwego komentarza. Zazwyczaj po prostu siedzi cicho, gapiąc się w ekran telewizora albo wygłasza swoje zdanie na wszystko, bo przecież zna się na każdej sprawie jak mało kto. I bynajmniej nie mam tu na myśli teściowej.

Moja teściowa, matka mojego męża, to prawdziwy skarb. Niejedna kobieta z chęcią by się ze mną zamieniła. Natomiast Krystyna, bo tak ma na imię siostra mojego Irka, jest dekadę starsza od niego. Posiada typowe przymioty córki jedynaczki. Jest rozpuszczona przez rodziców, przekonana o własnej nieomylności i skupiona na sobie. Mimo tych cech, które mogłyby sugerować życiowy sukces, Kryśka radzi sobie w codzienności zaskakująco słabo.

Krystyna skończyła już czterdziestkę z hakiem, a mimo to wciąż pozostaje singielką bez potomstwa. Wprawdzie zatrudniona jest, ale na umowę zlecenie. Szósty rok z rzędu dzieli mieszkanie z mamą i tatą, ponieważ nie potrafi się usamodzielnić. Jak do tego doszło? No cóż, fatalne gospodarowanie pieniędzmi...

Dawniej radziła sobie całkiem nieźle

Ukończyła studia, otrzymywała przyzwoitą pensję, była nawet w stanie kupić mieszkanie na kredyt. Niestety, zamiast kierować się zdrowym rozsądkiem, wszystko dokładnie kalkulować, wybiegać myślami w przyszłość, odkładać każdy grosz, wolała żyć ponad swoje możliwości. Kupowała wiele zbędnych przedmiotów, łożyła na swojego ówczesnego partnera i zaciągała następne kredyty.

Krystyna wpakowała się w niezłe kłopoty przez swoją rozrzutność i teraz miała na głowie kupę zaległości do spłacenia. Jakby tego było mało, z dnia na dzień wyleciała z roboty i nikt nie mógł jej wyciągnąć pomocnej dłoni.

Ten nieudacznik, z którym się spotykała, szybko się zmył, gdy tylko zaczęły się problemy. Rodzice i brat próbowali, jak mogli pomóc Kryśce wyjść na prostą, zasuwali ile sił, ale wszystkie wysiłki spełzły na niczym. Mieszkanie poszło pod młotek, a komornik dobrał się do wypłaty i tyle zostało z jej życia na wysokiej stopie.

Gdy dołączałam do rodzinki, to właśnie wtedy wszystko to się kotłowało. Przypominam sobie, jaka byłam zestresowana, gdy patrzyłam, jak Krystyna raz za razem bierze od Ireneusza kasę, żeby spłacić swoje zobowiązania, przysięgając, że mu wszystko, co do grosza odda w ustalonym czasie. Ani razu nie wywiązała się z danego słowa. Była już wtedy zatrudniona na czarno, bo gdyby nie to, to by nawet złotówki ze swojej pensji nie zobaczyła. No więc fundusze posiadała.

Członkom rodziny należy nieść pomoc, ale Irek nie miał wysokich dochodów, a poza tym odkładaliśmy fundusze na ślub i naszą wspólną przyszłość. Każdy grosz miał dla nas znaczenie.

– Słuchaj, być może dałabym jej spokój – tłumaczyłam Irkowi z irytacją – gdyby nie to, jak ona szasta tą kasą! Niedawno zainwestowała w nowiutkiego laptopa. Długów już nie ma, ale dwa koła na sprzęt komputerowy skądś wytrzasnęła! Masz świadomość, że to ty go jej ufundowałeś? – uświadamiałam mojego przyszłego męża.

Irek, mój kochany mąż, tylko ciężko wzdychał i mamrotał coś niewyraźnie, tłumacząc, że w końcu Kryśka to jego rodzina, że tak wypada. Gdzieś w środku chyba jednak wiedział, że siostra go zwyczajnie wykorzystuje. Zresztą nie tylko jego, bo rodziców również, którzy święcie wierzyli, że kasa, którą dają idzie na to co trzeba.

Gdy się pobraliśmy, stwierdziłam „koniec z tym”

Od tej pory dysponowaliśmy jednym rachunkiem bankowym i nie mogłam dopuścić do sytuacji, w której zabraknie nam na podstawowe potrzeby, bo bratowa ma ochotę zaszaleć. No dobrze, może akurat na chleb by nam starczyło, ale mieliśmy swoje wydatki, więc z „pożyczkami” definitywnie musiał nadejść koniec. Nie jestem żadną zołzą i nikogo do niczego nie przymuszałam. Przedstawiłam mojemu mężowi zestawienie naszych zobowiązań finansowych, historię transakcji na koncie i on sam przyznał, że okoliczności uległy zmianie i dalej tak być nie może.

– Oszczędzamy kasę na własne lokum i myślimy o powiększeniu rodziny. Koniec z ratowaniem siostry z opresji – zakomunikował.

Mimo to cała wina spadła na mnie. Krystyna wprawdzie nigdy otwarcie nie powiedziała, że ma do mnie jakieś żale, ale jako kobieta doskonale wyczuwam takie sytuacje. Kiedyś tylko półgębkiem rzuciła, że „Irek strasznie się zmienił po ślubie”. Cóż, nawet jeśli to prawda, według mnie zmienił się na korzyść. Skończyły się czasy, gdy był naiwnym jeleniem, którego można było bez problemu zrobić w balona!

Mam w pamięci, jak Krysia wyrzucała nam to, jakie kupiliśmy mieszkanie na start. To były dwa pokoiki, kuchnia i łazienka. Wszystko niewielkie, ale dla nas całkowicie wystarczające. W dodatku ładne i przytulne.

– No co wy, ludziska! Jak mogliście w takiej norze osiąść? Toż to ledwo dychać można w tych waszych małych pokoikach! A jak wam się bachor trafi, to gdzie go położycie? Na balkonie czy jak? Ja tam od razu wzięłam konkretny kredyt i mam 90 metrów. Na luzie, bez ścisku! Sama wygoda, mówię wam!

Typowa Krystyna, zawsze wie lepiej. Jakoś udało mi się powstrzymać od komentarza, że sądząc po tym, co ma teraz, ta decyzja niezbyt dobrze jej się sprawdziła, bo szybko musiała się stamtąd wyprowadzić. Potem kiedy gadaliśmy z Irkiem na osobności, wyrzuciłam z siebie:

– Wiem, że niektórym może nie przypadać do gustu to, co postanowiliśmy, ale akurat Krystyna to chyba ostatnia osoba, która powinna się wymądrzać i dawać rady w sprawie brania kredytów! – powiedziałam podniesionym głosem.

Przed ostateczną decyzją o wyborze naszego lokum, wraz z mężem spędziliśmy mnóstwo czasu na analizie finansowej. Dokładnie prześwietliliśmy, co będzie dla nas najkorzystniejsze, a z czego lepiej zrezygnować. Co jesteśmy w stanie udźwignąć bez większego problemu, a co wiązałoby się z nadmiernymi wyrzeczeniami. Wzięliśmy pod uwagę również wszelkie ewentualności, jak choćby utrata posady przez jedno z nas. Można zatem powiedzieć, że nasza decyzja była w stu procentach świadoma i dojrzała.

Nie postąpiliśmy jak siostra Irka, która po prostu przyszła i oświadczyła: „Marzę o willi z pięcioma basztami i guzik mnie obchodzi, że mnie na to nie stać”. W związku z tym jej „cenne wskazówki” doprowadzały mnie do szewskiej pasji.

Kryśka jako pierwsza zaczęła nam sugerować, w jaki sposób urządzić nasze lokum – co będzie funkcjonalne, a co efektowne. Zabawne jest to, że prawie wszystkie jej sugestie można by określić jako zupełnie odmienne od moich. Marzyły mi się meble retro, ona twierdziła, że lepsze będą te w nowoczesnym stylu. Ona była zachwycona sofą obciągniętą skórą, ja pomyślałam sobie: „Cóż za obrzydlistwo”. Zaopatrzyłam się w liczne doniczki, w których planowałam zasadzić rośliny, a ona krzywiła się, mówiąc, że zamierzam stworzyć szklarnię.

– Bez nerwów – uspokajał mnie Irek, gdy pulsowało mi w skroniach. – Całe szczęście, że to nasze cztery kąty i możemy je zaaranżować dokładnie tak, jak mamy na to ochotę.

Ale to jeszcze nie koniec rad, jakich nam udzielała

Prawdziwy koszmar zaczął się jednak w momencie, gdy na świat przyszła nasza mała Michalinka... Od tego czasu ciągle bombarduje mnie radami, co powinnam, a czego nie powinnam robić jako matka. Bez przerwy poucza mnie, jak zajmować się córeczką.

Nasza córeczka jest jeszcze bardzo mała, dopiero skończyła dwa latka, ale już przeczuwam, że za parę lat będę często słyszeć „dobre rady” na temat tego, jak powinnam ją wychowywać. Choć w sumie podobne sytuacje zdarzają się już teraz. Niedawno podczas wizyty u teściów Michalinka strasznie marudziła. Za wszelką cenę chciała dostać czekoladkę, którą zobaczyła na stole, mimo że tego dnia zjadła już trzy.

No daj małej tę czekoladę, przecież nic się nie stanie… – mruknęła Krystyna, przewracając oczami.

Posłałam w jej kierunku karcące spojrzenie, następnie zrobiłam głęboki wdech i zaczęłam wyjaśniać:

– Wiesz, Sylwia to dziecko naszych dobrych znajomych. Od kołyski była rozpieszczana i dostawała wszystko, o co tylko poprosiła. No i masz, teraz ma dopiero pięć lat, a już jest pulchniutka, a w dodatku jej ząbki przypominają jeden wielki ser z dziurami.

– Zupełnie nie pojmuję, jak można skąpić dzieciom. Nie dałabym rady postępować w ten sposób.

– Kiedy będziesz miała własne dziecko, wtedy sama zadecydujesz, jak się nim opiekować – rzuciłam, bo miałam już serdecznie dość jej pouczania.

Od razu pożałowałam tego, co powiedziałam, ponieważ Krystyna zrobiła obrażoną minę i do momentu, aż wyszłyśmy, nie pisnęła już ani słówka.

– Chyba faktycznie trochę przesadziłam – bąknęłam, gdy razem z Irkiem wpakowaliśmy się do auta. Mój mąż jedynie głęboko odetchnął i stwierdził:

Powinniśmy okazać jej zrozumienie. Pewnie mocno by pragnęła zostać mamą, ale chyba już niewiele może z tym zrobić. Czasami mi jej szkoda. Zniszczyła sobie życie.

Ale ja uważam, że gdyby nie ta jej buta, mogłaby mieć całkiem inne życie.

Olga, 32 lata

Czytaj także:
„Mąż zdradza mnie na prawo i lewo, a matka zabrania mi rozwodu. Mam się z tym pogodzić, bo taka już natura facetów”
„Rodzice nie akceptują mojej ukochanej, bo jej rodzina jest biedna. Sądzą, że czyha na moje pieniądze i wygodne życie”
„Moja dziewczyna nie chciała gotować obiadów. Liczyłem, że jak się jej oświadczę, obudzę w niej prawdziwą kobietę”

Redakcja poleca

REKLAMA