Reklama

Przygotowując się do tego wywiadu, trafiłam na wynik raportu „Seksualna mapa Polki”, który bardzo mnie zaskoczył. Okazuje się, że tylko 18% z nas jest zadowolonych ze swojego ciała i ocenia je bardzo dobrze. Dlaczego jesteśmy tak surowe dla siebie?

Joanna Flis, psycholożka, psychoterapeutka: Problem ma bardzo głębokie korzenie. Przez lata ciało kobiety było narzędziem kontroli. Wygląd decydował o poczuciu bezpieczeństwa – ekonomicznego i społecznego. Atrakcyjność była jednym z niewielu środków, które kobieta przez setki lat, mogła wykorzystać, by zapewnić sobie stabilność w relacji i w życiu. Ten przekaz był powtarzany przez nasze matki, babki, prababki. Dlatego nie rodzimy się z surowością wobec swojego wyglądu – my ją dziedziczymy. Ta presja zawsze istniała, ale była rozłożona na różne obszary. Kobieta miała być atrakcyjną, posłuszną, pracowitą panią domu oraz dobrą matką. Dziś ten zestaw oczekiwań się skurczył, lecz kulturowe wymagania są bardziej nasilone niż kiedykolwiek. Najważniejsze stało się nie tylko to, jak wyglądamy, ale zwłaszcza to, jak się starzejemy.

Dlaczego starzenie dzisiaj tak przeraża?

Żyjemy w epoce, w której proces starzenia został uznany za błąd do naprawy. Zauważam, że już bardzo młode dziewczyny przed trzydziestką inwestują w prewencyjne zabiegi, które mają hamować starzenie się skóry. Nie chodzi tylko o to, że mamy być szczupłe, umięśnione, mieć długie nogi i długie włosy, ale tak mamy zarządzać swoim ciałem, żeby ono się nie zestarzało. To nowe, bardzo opresyjne zjawisko.

I zdaje się, że dotyka ono głównie nas, bo kiedy mężczyzna siwieje, mówimy zwykle, że dodaje mu to uroku, a kiedy siwieje kobieta, na ogół szybko musi to zakamuflować. Dlaczego zmiany w wyglądzie są społecznie inaczej oceniane u kobiet i mężczyzn?

To prawda. Kobiecą atrakcyjność kulturowo buduje się na oznakach płodności, czyli pewnej witalności, blasku, młodości, co naturalnie zanika z wiekiem. Męska atrakcyjność jest natomiast łączona z siłą i stabilnością, czego mężczyźni nie muszą tracić po drodze. A nawet można powiedzieć, że ich zmieniający się wygląd jeszcze lepiej koresponduje z tym, co kobiety mówią na temat męskości, czyli właśnie ze stabilizacją, bezpieczeństwem, odpowiedzialnością. Oni zyskują, a my oznaki płodności po prostu tracimy. To nie znaczy, że nasze ciała są gorsze, ale kulturowo inaczej na nie patrzymy. To też nie znaczy, że jesteśmy przez to w jakiś sposób niepełne, a jednak pojawia się frustracja z tego powodu.

Łatwo sobie wyobrazić, że frustracja tylko komplikuje sytuację. Co się dzieje, kiedy kobieta przestaje patrzeć na siebie z czułością, a zaczyna być zbyt krytyczna? Jak to wpływa na jej życie i relacje?

Pojawia się wycofywanie i rezygnacja z różnych aktywności. Kobiety przestają chodzić na siłownię i basen, unikają spotkań, nie wychodzą bez makijażu. Pojawia się festiwal maskowania i ukrywania różnych objawów starzenia się.

Problem braku akceptacji ciała wpływa też na relacje. Widzę, że kobiety często nie wierzą w komplementy partnerów, odrzucają ich bliskość, bywa że rezygnują z życia seksualnego, popadają w zazdrość i zgryźliwość – nie dlatego, że są „złe”, ale dlatego, że są pełne lęku. Strach przed starzeniem zabiera im marzenia, cele i pewność siebie.

Paradoks polega na tym, że jeżeli mężczyzna odchodzi od kobiety po takim dłuższym wspólnym stażu, to często nie odchodzi z powodu zmarszczek partnerki, lecz przez jej lęk i smutek, które z czasem zaczynają dominować w całej relacji.

To trudne. Jak w obliczu tych przykrych emocji i strachu przed starzeniem odnaleźć motywację oraz zdrowy sposób dbania o swoje ciało?

Powiedziałabym tak: zdrowe dbanie o siebie wynika właśnie z akceptacji. Kluczowa jest relacja z ciałem. Zdrowa troska wynika z czułości dla siebie, a nie z nienawiści czy pogardy do swojego wyglądu. Zupełnie inna jest perspektywa, kiedy odżywiam się zdrowo, bo dbam o ciało, uprawiam aktywność fizyczną, bo wspieram i szanuje moje ciało, nawet korzystam z różnego rodzaju zabiegów kosmetycznych czy zabiegów medycyny estetycznej, bo chcę wydobyć z siebie to, co mi się podoba. A inne nastawienie jest wtedy, kiedy zaczynam moje ciało tresować, trenować, zagładzać, zamęczać na siłowni i na różne sposoby obciążać zabiegami po to, żeby je zmusić do bycia innym. Osoby, które siebie akceptują, najczęściej dbają o siebie, chce im się dla siebie coś zrobić, pójść na spacer, ładnie się ubrać czy ułożyć włosy.

Jak w takim razie zmienić podejście? Od czego zacząć?

Najpierw warto odciąć się od wyidealizowanych, pełnych filtrów treści. Media społecznościowe w wielu przypadkach powoli i skutecznie odbierają pewność siebie. Jeżeli porównujemy się do pięknych pań w internecie, to ja polecam każdej kobiecie jedną rzecz: zrobić sobie raz w życiu profesjonalną sesję zdjęciową. Warto zobaczyć, ile przygotowań, odpowiedniego światła, retuszu potrzeba, żeby stworzyć „idealne zdjęcie”. To potrafi odczarować media szybciej niż jakiekolwiek wykłady.

Drugim krokiem jest kontakt z innymi kobietami. Rozmowy, bycie razem, pokazywanie sobie wzajemnie, że każda z nas się zmienia. To normalizuje proces starzenia i odbiera mu dramatyzm. Zmiana jest normą. Nie musimy się wstydzić tego, że nasza skóra traci gęstość albo biust inaczej wygląda, albo policzki opadają. To nie jest powód do wstydu. Wstyd pojawia się wtedy, kiedy czujemy, że nie spełniamy oczekiwań. I teraz jak można oczekiwać od swojego ciała, żeby ono nie podlegało naturalnym procesom? Nie powinnyśmy stawiać sobie takich oczekiwań. Ale też ważne jest to, żeby nie negować tego, jak patrzą na nas nasi partnerzy. Kobiety w tym wieku często podejmują taką radykalną decyzję o tym, że nie ufają komplementom, które słyszą.

Trzeci krok to praca z ciałem – dosłownie. Aktywność fizyczna, joga, praktyka uważności. Wszystko co sprawia, że odzyskujemy czucie. Dzięki takim działaniom kobiety poznają swoje ciało. Odkrywają, że nie jest błędem do poprawy, ale ich żywą częścią. Obserwuję, że panie koło czterdziestki zaczynają przepadać za jogą.

Na zakończenie, co w kilku słowach powiedziałaby pani kobiecie, która dzisiaj walczy ze swoim ciałem, a chciałaby je pokochać?

Poprosiłabym, żeby kobieta oddała głos swojemu ciału. Żeby wyobraziła sobie, że ono opowiada jej historię życia: ile przeszło, ile zniosło, ile razy ją chroniło przed chorobami i innymi zagrożeniami, ile wykonało wysiłku fizycznego, np. gdy rodziła dziecko, jak codziennie ciało pracuje, by mogła żyć, jak jej służy. Kiedy usłyszymy tę historię z perspektywy ciała, zaczynamy widzieć w nim nie problem, a sojusznika. I wtedy pojawia się czułość, a z nią akceptacja.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama