"Trucicielka" - We-Dwoje.pl recenzuje

Pojawia się znienacka. Karmi się naszymi snami. Wędruje w milczeniu żyłami i nitkami nerwów szukając stałej przystani. Gdy przedostanie się do duszy, człowiek staje się niebezpieczny dla swej uczciwości. Gdy zagnieździ się w mózgu – zacznie zagrażać swemu otoczeniu...
/ 14.02.2011 20:53

Pojawia się znienacka. Karmi się naszymi snami. Wędruje w milczeniu żyłami i nitkami nerwów szukając stałej przystani. Gdy przedostanie się do duszy, człowiek staje się niebezpieczny dla swej uczciwości. Gdy zagnieździ się w mózgu – zacznie zagrażać swemu otoczeniu...

Główną bohaterką wszystkich zebranych w tym zbiorze opowiadań jest obsesyjna myśl, bardziej szkodliwa dla ludzkiego życia niż arszenik. Przy dostatecznie dużej dawce tej trucizny człowiek umiera w przeciągu kilku godzin. Gdy jego umysł posiądzie jednak owa myśl, zgon może trwać latami. Pełzającego w człowieku robaka szaleństwa dostrzegł kiedyś Waldemar Łysiak. Teraz temat ten podjął Éric-Emmanuel Schmitt.

Zbiorowi jego opowiadań przewodzi tytułowa „Trucicielka”, czyli historia pewnej zdeprawowanej kobiety, która kierowana niezdrową namiętnością postanawia odkupić swoje winy kosztem młodego proboszcza. Postać Maurestier jest bardzo wyrazista. Éric-Emmanuel Schmitt napisał w dołączonych do książki komentarzach, że całkowicie nim zawładnęła. Podejrzewam, że miało to wpływ na jakość tego opowiadania, które jest znakomite. Po piętach depcze mu oparta na przypowieści o Kainie i Ablu historia o karmionej latami nienawiści, która doprowadza do tragicznego w skutkach finału. Autor powierzchownie nakreślił portret psychologiczny obu bohaterów. Zbyt łatwo z czarnego zrobił białe, a z białego czarne. Niemniej jednak „Koncert Pamięci anioła” obnaża niszczycielską siłę głęboko zakorzenionego urazu i pomimo ewidentnych niedociągnięć skłania do refleksji, a oto przecież chodzi, prawda?

Dużo do myślenia daje także „Powrót”, opowieść, po którą koniecznie powinny sięgnąć osoby nadmiernie pochłonięte swoim życiem zawodowym. W tym krótkim opowiadaniu Schmitt przemyca bowiem głębszą prawdę, powszechnie znaną, lecz o której na co dzień zapominamy, że najbardziej doceniamy to co stracimy, że dopiero w kryzysowej sytuacji przypominamy sobie o tym, co jest dla nas najważniejsze. Podobną wymowę ma ostatnia historia zawarta w tym tomie. Bohaterowie „Elizejskiej miłości” są mistrzami pozorów. Bojąc się reakcji opinii publicznej trwają w pełnym nienawiści uścisku. Rozmijają się do chwili, aż w końcu jedno z nich umiera, pozostawiając to drugie w szczerej żałobie. Opowieść o Catherine i Henrim to taka smutna współczesna baśń o miłości, która oczaruje każdego czytelnika.

Wszystkie te historie spaja postać świętej Rity, patronki spraw beznadziejnych. Zupełnie niepotrzebnie. W końcu, jakby nie było, to nie wokół niej, a obsesyjnej myśli kłebiącej się w ludzkim umyśle krąży fabuła każdego z tych opowiadań. Święta Rita jest sztucznym tworem, który jedynie w „Trucicielce” wydaje się mieć rację bytu. W pozostałych opowiadaniach jej wątek jest zbędny. Mimo to czyta się je całkiem dobrze. W końcu ich ojcem jest Éric-Emmanuel Schmitt.

Zbiór ten został doceniony przez jury prestiżowej nagrody literackiej Le Prix Goncourt. To małe wielkie dzieło, które chwyta za serca oraz skłania do refleksji nad mechanizmem obsesji. Gorąco polecam!

Redakcja poleca

REKLAMA