Gdyby ktoś powiedział mi, że jestem aniołem, nie uwierzyłabym. Nie zdziwił mnie zatem fakt, że Andrea dosyć długo przyswajała tę informację, a gdy już się z tym pogodziła... Nie zdradzę nic więcej. Zacznijmy jednak od początku...
Debiut literacki L.H. Zelman jest wyraźnie podzielony na dwie części. W pierwszej części Andrea Volton nie wie, że jest aniołem. Prowadzi zwykłe życie szarej uczelnianej myszki, która w przerwach między nauką poświęca swój czas na pracę w fundacji pomagającej dzieciom z Azji i Afryki.
Pewnego dnia Andreą zaczyna interesować się jeden z najpopularniejszych i najprzystojniejszych chłopaków na uczelni, co wydaje się dość nieprawdopodobne biorąc pod uwagę jej wątpliwą pozycję na uczelnianej drabinie społecznej. Nic więc dziwnego, że Andrea wietrzy podstęp. Gdy w jej życiu dodatkowo pojawia się tajemniczy osobnik, który niekoniecznie okazuje się być śmiertelnikiem, dziewczyna na własną rękę próbuje dociec czego chce od niej Kaspar Legrand, kim jest tajemniczy osobnik, a także odkryć prawdę o sobie samej. I ją odkrywa. Przechodzimy więc do drugiej części książki, w której uświadomiona Andrea podejmuje pewne działania mające na celu ocalić świat przed Siłami Ciemności. I wszystko byłoby w porządku, gdyby między obiema częściami było jakieś przejście, które pozwoliłoby zrozumieć przemianę, która zaszła w bohaterce, dzięki któremu książka byłaby spójna, dzięki któremu pomiędzy obiema częściami nie zionęłaby czarna dziura.
Bohaterowie tej powieści są mdli i bez polotu. Z dwoma wyjątkami. Są to porzucony przez Boga i odepchnięty przez ukochaną Narthangel oraz Kaspar Legrand, którego łączy z Andreą zakazana miłość. Szkoda tylko, że ich wątki potraktowano dość pobieżnie, że Kaspara dosyć szybko zepchnięto na dalszy plan, że autorka nie dolała oliwy do ognia, że zmarnowała potencjał drzemiący w obydwu postaciach.
„Tożsamość anioła” to bardzo trudny do jednoznacznego ocenienia debiut literacki. O ile pierwsza część jest dość nużąca, o tyle druga, zawierająca więcej filozoficznych treści, intryguje i summa summarum zachęca do sięgnięcia po kolejny tom tej sagi, choć generalnie nie wzbudza głębszych emocji. W książce tej „czegoś” zabrakło, lecz trudno zdefiniować dokładnie „czego”. Mam jednak nadzieję, że autorka nabierze pisarskiego rozpędu i jeszcze nas zaskoczy. Jakby nie było w przygotowaniu są bowiem kolejne tomy tej sagi.