"Pogrzebany" - We-Dwoje.pl recenzuje

Jest bardzo trudno zrobić film, który trzymałby nieprzerwanie napięcie, mimo tego iż na ekranie mamy cały czas jednego aktora. Ten film to niepodważalny dowód na to, że sensacje da się zrobić małym kosztem i za pomocą jednoosobowej obsady. To też doskonała okazja dla Ryana Reynoldsa do zerwania kinowej łatki komedii romantycznej.
/ 02.12.2010 10:39

Jest bardzo trudno zrobić film, który trzymałby nieprzerwanie napięcie, mimo tego iż na ekranie mamy cały czas jednego aktora. Ten film to niepodważalny dowód na to, że sensacje da się zrobić małym kosztem i za pomocą jednoosobowej obsady. To też doskonała okazja dla Ryana Reynoldsa do zerwania kinowej łatki komedii romantycznej.

Paul Conroy zarabia na życie jako kierowca w Iraku. Kiedy jego konwój zostaje napadnięty, a większość towarzyszy zabita, on sam zostaje porwany. Paul budzi się w trumnie, zakopany w nieznanym miejscu. Razem z nim jest zapalniczka i telefon komórkowy. Ma 90 minut, aby wydostać się ze śmiertelnej pułapki i coraz słabszą baterię w telefonie. Tylko czy jest ktoś, kto da radę uwolnić go w tak krótkim czasie?

Ogromne brawa dla Ryana Reynoldsa, do tej pory obsadzanego przede wszystkim w mało wyrafinowanych, chociaż niejednokrotnie uroczych komediach romantycznych. Gdyby nie on, ten film nie byłby nawet w połowie tak dramatyczny i tak efektowny. Reynolds ma do swojej dyspozycji kilka metrów kwadratowych i dwie leżące pozycje, a jednak daje radę przykuć naszą absolutną uwagę. To jego mimice i emocjonalności jego twarzy zawdzięczamy to, że siedzimy wpatrzeni w ekran, nawet na chwilę nie tęskniąc za wielkoformatowymi efektami specjalnymi czy też rozległą obsadą. To dla niego doskonała okazja do zerwania ze stereotypem amanta komedii romantycznej i do pokazania, że oprócz oczywistego talentu komediowego, ma też ogromny potencjał dramatyczny. Kto wie, może niedługo dołączy do pierwszoligowych, wszechstronnych gwiazd Hollywood. Na pewno ma możliwości.

Na razie powinien zbierać nagrody za ostatnią rolę. Rolę w filmie sensacyjnym, doskonałym thrillerze, ale też w ewidentnym komentarzu politycznym i antywojennym. Cortéz nie uniknął wpadnięcia w typowy dla antywojennej propagandy ton, miejscami zbyt mocno przejaskrawiając swoje stanowisko, tworząc niemalże karykaturę biurokratycznej Ameryki, pełnej instytucji (rządowych i prywatnych), dbających przede wszystkim o swoje interesy, znacznie ważniejsze od dramatu jednostki. Ale kto wie, może bez tego ten film nie byłoby nawet w połowie tak dramatyczny i tak poruszający. Jest jednak w tym wyolbrzymianiu coś przykuwającego uwagę, pełnego trwogi, coś co sprawia, że na ciele czuć prawdziwe ciarki. Brawo za odwagę i niekonwencjonalne rozwiązania. Po seansie ludzie wychodzili w ciszy. Magia kina zrobiła swoje.

Fot. Filmweb