Wyzwanie przyjęte: W tych 3 miejscach Książulo zostawił swoje "Muala". Sprawdzam! Czy faktycznie jest tak smacznie?
Książulo zostawił swoje "Muala" w różnych miejscach w Polsce, które na pewno warto sprawdzić. Ja postanowiłam przetestować 3 miejscówki z Warszawy, w których znajdziemy naklejkę youtubera. To legendarne już burrito, chińczyk w wersji "premium" i coś pysznego na deser. Czy faktycznie jest tak smacznie, jak zapewniał nas Książulo?

Pamiętam czasy, gdy do owianego legendą Manekina, ustawiały się kilometrowe kolejki. Wszyscy zastanawiali się, w czym tkwi fenomen tej restauracji, że przyciąga aż tyle osób. Nie da się ukryć, że te kolejki stały się najlepszą reklamą restauracji, choć to już za nami. Dziś jest znacznie więcej miejsc, i to w całej Polsce, w których tworzą się kolejki na kilka godzin stania, a wszystko za sprawą tego pana.
Książulo, czyli znany youtuber, który od kilku lat tworzy własną kulinarną mapę Polski, znany jest nie tylko ze sprawdzania dość nietypowych miejscówek z jedzeniem, ale też z tego, że w tych "najlepszych" zostawia naklejki ze swoim "Muala".
W Warszawie znajdziemy kilka restauracji z takim oznaczeniem, a ja postanowiłam sprawdzić 3 z nich, aby przekonać się na własnej skórze, czy za tym "Muala" faktycznie idzie aż tak dobry smak.
1. Señor Lucas - ul. Poznańska 26
W samym centrum Warszawy, nieopodal Dworca Centralnego i Złotych Tarasów, kryje się meksykańska perełka. Wystarczy, idąc Alejami Jerozolimskimi, skręcić w boczną uliczkę, a już za chwilę możemy dostrzec kolejkę ustawioną przy tym lokalu. Nie jest to duża restauracja, ale ma swój wyjątkowy klimat. Gdy już siądziemy przy jednym ze stolików razem z innymi gośćmi, możemy wybrać ulubione meksykańskie danie spośród tacos, quesadillas oraz burritos. To opcje z wołowiną, wieprzowiną, indykiem, a nawet wegetariańskie i wegańskie, czyli dla każdego coś pysznego. Dosłownie pysznego.
Muszę przyznać, że podczas testów "Muala" nie był to pierwszy raz, kiedy zajrzałam do Señor Lucas. Doskonale znałam to miejsce i pomimo tego, że za każdym razem muszę postać chwilę w kolejce do wejścia, do tej pory nie zraziło mnie to przed powrotem. Najchętniej wybieram klasyk tej restauracji, czyli Burrito Beef Barbacoa. To delikatny placek z długo gotowaną wołowiną. Do tego jest sporo pasty fasolowej, kolendra i cebulka. Wszystkie te smaki się uzupełniają, a burrito jest tak delikatne, że rozpływa się w ustach.
Czuję się tak, jakbym w ogóle pierwszy raz burrito jadł prawdziwe
Totalnie podpisuję się pod jego słowami. Swego czasu przetestowałam też burrito z indykiem - Turkey Dios Mio, a także quesadillę w tej samej wersji. Jeżeli chodzi o burrito, miało fajny, cytrusowy posmak, choć osobiście wolę opcję z wołowiną i na nią chętniej bym tam wróciła. Gdy idziecie pierwszy raz, koniecznie ją wypróbujcie. Ciekawe są też quesadille - Señor Lucas ma bowiem zupełnie inną wersję niż ta okrągła, którą znamy. Przypomina burrito, jest też zawiniątkiem w placku, tylko zamiast fasoli dostajemy dużo ciągnącego się sera. Taką pozycję też warto wypróbować w tej restauracji - zwłaszcza jeśli macie ochotę na coś innego niż klasyczne burrito.

A co z cenami? Warszawski standard, jeśli chodzi o tego typu pozycje. Za burrito trzeba zapłacić od 33 do 44 zł - najdroższa jest oczywiście wersja z wołowiną. Quesadilla i tacosy są w podobnych cenach. Tu jednak wiemy doskonale, że płacimy za jakość, a ja po takim burrito jestem najedzona aż do końca dnia.
Mam dla was też pro tip, jeśli nie chce wam się stać w długich kolejkach w centrum Warszawy. Señor Lucas ma też drugi lokal w Zalesiu Górnym i z tego, co wiem, możemy tam zjeść równie pyszne pozycje co na Poznańskiej. Jeżeli zatem chcecie zrobić sobie wycieczkę na coś pysznego, śmiało zajrzyjcie też tam.
2. Chińczyk na Estrady - ul. Estrady 13D
To jest miejsce, do którego długo odwlekałam wycieczkę, bo zawsze mówiłam, że ten chińczyk jest "na końcu świata". To wciąż Warszawa, ale szybciej dojedziemy tam z Łomianek niż z drugiej strony stolicy. Ja też nigdy nie byłam wielką fanką chińskiej kuchni, więc nie miałam "smaka" na tego typu potrawy. Test książulowego "Muala" stał się zatem dla mnie motywacją - zwłaszcza że youtuber często odnosi się do dań serwowanych w tym miejscu. Również inni polecali mi Chińczyka na Estrady. Teraz już przekonałam się na własnej skórze, czy warto robić sobie aż taką wycieczkę.
Gdy dojechałam na miejsce, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Niepozorna budka oznaczona jako "Chińczyk na Estrady" tuż obok stacji benzynowej. Sama nigdy nie zatrzymałabym się w takim miejscu na jedzenie i pewnie wiele bym straciła. Wystarczyło przejść przez drzwi, aby znaleźć się w zupełnie innym świecie. Miejsce wewnątrz przypomina standardową restaurację, w której można spędzić miło czas, delektując się ulubionymi potrawami. Już na samym początku, gdy usiadłam przy stoliku, zostałam poczęstowana naparem z ziółkami, w którym wyraźnie wyczuwalna była nuta mięty. Na dworze tego dnia panował mróz, więc tym chętniej ją wypiłam, aby się rozgrzać w oczekiwaniu na zamówione przeze mnie dania.
Menu restauracyjne jest ogromne, bo zawiera, o ile dobrze policzyłam, ponad 150 pozycji! To nie może się udać, prawda? Też tak myślałam. Moje zamówienie składało się z trzech pozycji - jedną z nich był klasyk - kurczak chrupiący classic za 40 zł. Dodatkowo na przystawkę wybrałam sajgonkę z mięsem, którą polecał Książulo - 1 sztuka za 6 zł lub zestaw 3 sztuk z ryżem i surówką za 22 zł. I coś dla fanów dań bez mięsa - tofu w sosie z warzywami za 29 zł. Cytując youtubera: "Ja już coś wiem".

Test rozpoczęłam od sajgonki. Nie jestem fanką tego typu przystawek i chyba nadal nie będę, choć muszę przyznać, że była pyszna. Do tej pory sajgonki kojarzyły mi się z czymś mega tłustym, a tu było zupełnie inaczej. Zawiniątko było spore, wypełnione po brzegi mięsem. Do tego świeżutkie, aż parowało przy ugryzieniu. Każdy kęs był niesamowicie chrupiący. I powiem wam, że ja zjadłam pół sajgonki i już nie czułam głodu, więc po całej byłabym totalnie najedzona. Uważam, że przystawka składająca się z 3 sajgonek oraz ryżu i surówek za 22 zł śmiało może robić za pełnoprawne danie.
Potem mój numer jeden z menu, które zamówiłam - chrupiący kurczak z ryżem, sosem i surówkami. To było przepyszne. Świeżutki, chrupiący kurczak, bardzo dobrej jakości mięso, dobrze zrobiony ryż i surówka, która dodała całemu daniu świeżości. Sos był wylany na spodzie dania, a nie tak, że trzeba było dodatkowo maczać składniki, co niektórzy mogą uznać za minus, ale ja uważam za ogromny plus, ponieważ dzięki temu danie nie stało się suche i przy każdym kęsie było pełne smaków. Porcja była tak ogromna, że jeszcze brałam ją na wynos - co też jest wyznacznikiem tego, że jedzonko było smaczne.
Na koniec tofu, które moim zdaniem było najsłabszą pozycją w tym menu. Wiem, że pewnie idąc do chińczyka, mało kto zamawia tego typu dania, ale jednak jest to pozycja w menu, a w czasach, gdy dieta wege jest coraz popularniejsza, uważam, że warto dopracować takie pozycje. Nie było to niesmaczne, warzywa w sosie były ugotowane idealnie - nie za twarde i nie za miękkie. Muszę jednak przyznać, że dla mnie tofu było za mało przyprawione i przysmażone. Danie z pewnością do dopracowania.
Wiem też, że mam jeszcze na co wrócić do tego chińczyka. Chętnie spróbuję klasyczną kaczkę po seczuańsku i jeszcze kilka innych pozycji. I być może nawet uda przekonać mi się do tego typu kuchni. Wiem jedno, od teraz, jeśli miałabym wybrać się na chińską kuchnię, to tylko na Estrady lub do którejś z filii restauracji, które mieszczą się w Warszawie - na Powstańców Śląskich 3A i w Centrum Handlowym Reduta.
3. Rurki z bitą śmietaną na Wolskiej - ul. Wolska 50a/paw. 7 B
Na koniec wisienka na torcie, czyli deser. Ta historia wzrusza mnie do dziś. Kultowy lokal na warszawskiej Woli, który funkcjonuje od 1984 roku. W pewnym momencie znalazł się w tarapatach i był bliski zamknięcia. Ale tu na horyzoncie pojawił się Książulo i niczym Batman uratował legendarny lokal. No, może nie wszystkie zasługi można przypisać jemu, bo w tym czasie dość głośno zrobiło się o rurkach na Wolskiej, a to przede wszystkim Warszawiacy tłumnie ruszyli, aby wesprzeć właścicieli, którzy odwdzięczyli im się wyjątkowym smakiem. Ja swoje odczekałam i nie ukrywam, że dopiero teraz miałam swoje pierwsze spotkanie z rurkami z Wolskiej. Ojejku, jakie to dobre.
Długo zastanawiałam się, jak taka niepozorna rurka może narobić tyle zamieszania. Każdemu z nas przecież zdarzyło się jeść bardziej lub mniej udane wersje i nie powiedziałabym, że to jeden z moich ulubionych deserów. Jakże miło zaskoczyłam się, gdy do niedzielnej kawki spróbowałam chrupiącego, świeżutkiego wafelka wypełnionego po brzegi PRAWDZIWĄ bitą śmietaną. Była leciutka jak chmurka i nie za słodka. Zarówno rurki, jak i śmietana są wyrabiane na miejscu. A ta druga wręcz mnie wzruszyła - uwielbiam smak domowej, bitej śmietany, w której nie czuć sztuczności. Właśnie tak wspominam desery z bitą śmietaną z mojego dzieciństwa, na które zabierała mnie mama.
Nadal nie wiem, czy rurka z bitą śmietaną będzie moim ulubionym deserem, na który będę często wracać, ale wiem jedno - jak będę w pobliżu Wolskiej, na pewno wstąpią przynajmniej na jedną rureczkę (no dobra, może dwie). Zwłaszcza że jej koszt to zaledwie 5,50 zł.

Czytaj także:
- Wyzwanie przyjęte: Wybrałam 3 moje ulubione cynamonki w Warszawie. Nr 1 smakuje jak w Skandynawii
- Wyzwanie przyjęte: Sprawdzam, czy na ozdoby świąteczne trzeba wydać majątek. Porównuję dekoracje z Dealz, Action i Pepco
- Wyzwanie przyjęte: Na 2 tygodnie zrezygnowałam z jedzenia węglowodanów. Kilka przepisów zostanie ze mną na dłużej

