Roszczeniowa Trzydziestka: „To powinien być strajk Polaków. A nie tylko kobiet!”

Roszczeniowa Trzydziestka - rysunek - dwie kobiety w bibliotece fot. Roszczeniowa Trzydziestka
Kiedy umierał mój dziadek, nie myślałam, czy umiera mężczyzna, czy kobieta – umierał bliski mi człowiek. Kiedy będzie umierała twoja przyjaciółka, siostra, znajoma – będzie umierał bliski ci człowiek. A ty będziesz bezsilna.
Roszczeniowa Trzydziestka / 04.10.2016 13:44
Roszczeniowa Trzydziestka - rysunek - dwie kobiety w bibliotece fot. Roszczeniowa Trzydziestka

Mama nie pozwalała mi jeść lodów. Ciągle przeziębiałam gardło a ona trzęsła się o moje zdrowie. Mamy tak mają. Pamiętam aż nazbyt boleśnie te niedziele w parku. Dzieciaki, którym po brodach spływała rozpuszczająca się masa – waniliowa, kakaowa, pistacjowa. I ja – z samym wafelkiem.

Pamiętam też spacery z dziadkiem. Pamiętam je dobrze, bo wtedy sytuacja przedstawiała się zgoła inaczej. Nie szliśmy prosto do parku, ale drogą koło stacji, do tej mniejszej lodziarni, przy torach. Tam sprzedawali lody włoskie i nie oszczędzali na porcjach. Kupowaliśmy je w największej tajemnicy, tak między nami, niech nikt się nie dowie. Szłam później ze swoją porcją, największą z największych i te lody kapały mi na ręce, na sukienkę, na niedzielne buciki. Rozpuszczały się zanim zdążyłam je zjeść, a ja i tak się cieszyłam. Wtedy dowiedziałam się, jak smakuje szczęście. Mama nigdy nie dowiadywała się o tym straszliwym wykroczeniu (teraz się dowie, cześć mamo). Albo udawała, że nic nie wie. Nieważne. Ważne, że trzymałam z dziadkiem po cichu sztamę. Łobuzerski układ.

To on, parę lat później, kupił mi pierwszego zwierzaka (chomika – Niuniusia, kochałam go jak głupia). To on pierwszy mówił mi komplementy – a że czasem wyrażał się, jak rasowy „warsiaski” cwaniak, określił mnie mianem fest dziewucha, czego jeszcze żaden miły chłopiec nie przebił. Nie zapomnę nigdy, jak gimnastykował się, żebym jak najdłużej wierzyła w Mikołaja. Nie zapomnę, jak „kompinował” magnetofon, żebyśmy nagrywali wspólnie audycje – dziś mielibyśmy wspólny podcast, założę się. Nie zapomnę, jak prosił, żebym mówiła coś po angielsku i niemiecku bo był dumny, że uczę się języków. Nie zapomnę, jak na dwa głosy czytaliśmy Gałczyńskiego. I nie zapomnę, jak widziałam, że umiera, jak miesiąc po miesiącu, znikał coraz bardziej, a ja wiedziałam, że nie można nic zrobić. Że się nie da. Że nie ma szans. Nie zapomnę bezsilności. Najgorszego z uczuć.


Czasem mój fanpage oskarżany jest o mizoginię. Nic z tych rzeczy. Część tej fantastycznej społeczności, to dziewczyny, które mają drugą połówkę. Inne to te wciąż czekające na prawdziwą miłość. Jeszcze inne miały serce złamane o jeden raz za dużo. Ale nie jesteśmy grupą żądną męskiej krwi. Czy gardzącą facetami.

Kiedy myślę o facetach, to widzę tych najlepszych. Widzę mojego dziadka. I czuję cały czas, jak mi go brakuje. Widzę mojego tatę, który jest fantastycznym człowiekiem i uwielbiam go bez zastrzeżeń. Widzę też tych kilku facetów, których w życiu kochałam miłością romantyczną, głupią, wierną i najczęściej nieodwzajemnioną – chociaż z żadnym się nie udało, niczego nie żałuję.
Myśl, że kiedyś mogłabym kochać mężczyznę i znów czuć bezsilność, kiedy odchodzi – przeraża mnie i przerasta. Podobnie jak myśl o kobietach, które znam i kocham. Gdybym musiała czuwać przy ich łóżku, widząc, że za chwilę ich ze mną nie będzie – to coś we mnie umierałoby razem z nimi.

A przecież za chwilę może się tak stać. Bo lekarz będzie zbyt przerażony perspektywą więzienia, żeby zrobić niezbędne badania. Bo zgodnie z ustawą, ciąża zagrażająca ich życiu, będzie mogła być usunięta dopiero w chwili bezpośredniego zagrożenia – czyli w momencie, kiedy liczy się każda sekunda, a groźny może być każdy błąd. Bo brak odpowiedniej opieki (znów – strach, albo przesadna zachowawczość personelu medycznego zastraszonego potencjalnym wyrokiem) doprowadzi do stanu, w którym nie da się zrobić nic. W którym bliscy – mężczyźni, kobiety, dzieci – będą tylko patrzeć.


Kiedy piszę te słowa jest jeszcze sobota. PIS już wspomina coś o projekcie ustawy alternatywnym dla tego, który wywołał bunt kobiet, ale przepychanki trwają nadal. Coraz częściej mówi się, że to tylko pic na wodę, wywołany, żeby po cichu przemycić inne kontrowersyjne ustawy, kiedy społeczeństwo będzie toczyło boje o wydmuszkę.
Gdy to piszę, nie wiadomo jeszcze, jak potoczy się strajk, czy sparaliżuje miasta, czy wywoła refleksję rządzących. Ale już wiadomo, że internet aż huczy od dyskusji – o prawie kobiet, zdrowiu kobiet, możliwościach kobiet, wściekłości kobiet i strajku kobiet. Czy kobiety ruszą na demonstrację? Czy kobiety pójdą do pracy? Co zrobią kobiety?

Mężczyźni owszem, zabierają głos, tworzą grupy poparcia. Cały czas jednak postrzegani są najwyżej jako wezwane posiłki. Jako wsparcie, a nie główni inicjatorzy. Strajk, protesty i cała walka to sprawa kobiet. Mam z tym problem. Bo to nie sprawa kobiet. To sprawa zagrożenia życia. Ludzkiego życia. Płeć nie ma znaczenia.

Kiedy umierał mój dziadek, nie myślałam, czy umiera mężczyzna, czy kobieta – umierał bliski mi człowiek. Kiedy będzie umierała twoja przyjaciółka, siostra, znajoma – będzie umierał bliski ci człowiek. A ty będziesz bezsilna albo bezsilny. I będziesz cierpieć razem z nimi. Czasem niewyobrażalnie. Nie ważne, jakiej jesteś płci. Ważne, że kochasz drugiego człowieka. To nie jest moment, żeby mówić o podziałach.

Nie walczmy o „prawo kobiet”. Tu walczymy o prawo polskiego obywatela.
To nie powinien być strajk kobiet. To powinien być strajk Polaków.
 
A może tak będzie? Na wcześniejszych demonstracjach panowie byli – w mniejszości, ale jednak. Może tym razem będzie ich więcej.
Pisząc te słowa jeszcze tego nie wiem. Jest sobota, 1 października 2016. Dni należą jeszcze do lata, noce już do jesieni. Nad Polską nieco chmur. Przyjemny zachód słońca.
Nadciąga burza.

Polecamy komentarze Roszczeniowej Trzydziestki - tylko na Polki.pl!
 

Redakcja poleca

REKLAMA