– Dlaczego poszłaś do szkoły wcześniej niż twoi rówieśnicy?
Zawsze byłam nadpobudliwym, ale jednocześnie bystrym dzieckiem i przez to rodzice mieli ze mną kłopoty. Gubiłam się często, zaszywałam gdzieś i dlatego tata z mamą stwierdzili, że może w szkole się uspokoję.
I tak się faktycznie stało?
– Raczej nie. Moja natura się nie zmieniła. Wiele osób uważa, że jak nie jestem rozkrzyczana i pobudzona, to dzieje się coś złego. Podczas jednego z odcinków „Gwiazdy tańczą na lodzie” siedziałam za kulisami i milczałam. Piotr Zelt podszedł do mnie wtedy i zapytał, czy wszystko OK.
– Miałaś 18 lat, kiedy zostałaś przyjęta do wrocławskiej szkoły teatralnej. A już dwa lata później przestałaś być studentką. Dlaczego?
Zostałam wyrzucona. Na egzaminie dostałam trzy pały. Spełniłam warunek, który pozwalał moim profesorom na skreślenie z listy. Przyjęto mnie, choć byłam najmłodsza. I szło mi całkiem nieźle... aż nagle okazało się, że nawet na egzaminie z impostacji (brzmienia głosu – przyp. red.) dostałam pałę. A wcześniej oceniano mnie na pięć. Być może nie rozumieliśmy się z wykładowcami? Oni nie widzieli we mnie chyba materiału na aktorkę? Pomyślałam wtedy, że powinnam zająć się czymś innym. Biegle mówiłam po niemiecku, więc zamierzałam zostać germanistką.
– Pomógł ci Jan Machulski. Ponoć to on sprawił, że skończyłaś studia.
To prawda. Przeprowadziłam się wtedy z Wrocławia do Łodzi. W Łodzi pracował Wojtek, wtedy mój narzeczony (Wojciech Majchrzak, aktor, dziś mąż Olgi Borys – przyp. red.). Grał w teatrze. To Wojtek namówił mnie, żebym poszła do Machulskiego, który był wówczas dziekanem wydziału aktorskiego w Łodzi. Zostałam przyjęta na drugi rok. Często powtarzam, że po to zostałam aktorką, aby poznać Wojtka. Spotkaliśmy się we Wrocławiu. Kiedy zaczynałam studia, on był na czwartym roku.
– Dlaczego mąż nie wspierał cię podczas „Gwiazdy tańczą na lodzie”?
Przeciwnie. Był ze mną cały czas. To Wojtek przekonał mnie, żebym założyła łyżwy! Wcześniej dwa razy podziękowałam organizatorom za propozycję udziału, twierdząc, „że życie mi miłe”.
– To dlaczego mąż nie siedział na widowni?
Z dwóch powodów. Mój stres związany z tym show już i tak zaburzył nasze codzienne życie, więc umówiliśmy się, że lepiej będzie, gdy Wojtek pozostanie widzem. Poza tym opiekował się naszą 17-miesięczną Mirą. Na widowni byli za to przyjaciele, m.in. Robert Kudelski, który jest ojcem chrzestnym Miry, i Jurek Petersburski, kompozytor.
– Finał „Gwiazdy tańczą na lodzie” miał dla ciebie dramatyczny przebieg. Radość z wygranej i bardzo skrzętnie ukrywane łzy. Miałaś przecież pęknięte żebro.
To się stało podczas pierwszego, finałowego tańca. Przeszywający ból poczułam, kiedy weszliśmy ze Sławkiem Borowieckim, moim partnerem, za kulisy. Zgięłam się z bólu i błagałam lekarza o pomoc. Najgorzej, że za kilka minut miałam kolejny występ. Dostałam bardzo mocne środki przeciwbólowe i wyjechałam na lód. Ale ryzyko towarzyszyło wszystkim naszym występom.
– Dlaczego?
Ja i Sławek skoncentrowaliśmy się na podnoszeniach. Jako niezawodowa łyżwiarka drżałam przy każdym ruchu. Ostra krawędź mojej łyżwy niemal dotykała twarzy Sławka. Mogłam np. wybić mu oko albo poważnie skaleczyć skórę. Dlatego już po raz drugi na takie akrobacje w innym programie i z innym partnerem bym się nie zgodziła. Poza tym chcę pozostać w pamięci widzów jako zwyciężczyni pierwszej edycji tego show. To przecież historyczne wydarzenie (śmiech).
– Dzięki łyżwom stałaś się…
Bardzo zgrabną kobietą. Wojtek nie może uwierzyć, jak bardzo zmieniło się moje ciało. Na brzuchu mam tzw. kaloryfer. Do tego jestem umięśniona.
– W lutym 2004 roku twoje ciało mogli zobaczyć czytelnicy magazynu „Playboy”. Pokazałaś wtedy, że potrafisz być również drapieżna. Inna niż Zuzia Śnieżanka, bohaterka serialu „Lokatorzy”.
Bo o to m.in. mi chodziło. Jasnowłosa Zuzia zaczęła mnie męczyć. Serial to popularność, ale i ryzko „przyszycia” do bohatera. Jestem zadowolona, że na sesję zgodziłam się właśnie wtedy. Przed urodzeniem Miry. Odkąd zostałam mamą, inaczej patrzę na wiele spraw. Poza tym jestem trochę starsza (śmiech).
– Zapytałaś męża o zgodę?
Razem to uzgodniliśmy.
– Jak świętowaliście z Wojtkiem twój łyżwiarski sukces?
Mąż przywitał mnie w progu mieszkania, klęcząc na podłodze. Powiedział do mnie: „Jesteś moim mistrzem!”. Był wzruszony i dumny. Ale i zadowolony, że trochę odpocznę. Łyżwy na razie leżą w kącie i przyznam szczerze – nie mogę na nie patrzeć.
– Już 10 lat jesteś aktorką, a jeszcze nie zagrałaś w żadnym filmie fabularnym. Dlaczego?
Tak widocznie układa się mój zawodowy los. Życie, które nieraz dało mnie i Wojtkowi w kość, nauczyło mnie, że ja, Olga Borys, muszę na wszystko czekać. Przecież udział w lodowym show to przypadek. Producenci zadzwonili sami. Nie siedziałam do tamtej chwili w domu i nie patrzyłam na wyświetlacz komórki z nadzieją na cud. Potem zdecydowaliśmy się z Wojtkiem na udział w programie „Zamiana żon”.
– Twojemu mężowi podziękowano za pracę na planie serialu „Na Wspólnej”, kiedy ty byłaś w ciąży i nie mogłaś pracować.
To był fatalny moment. Pomyśleliśmy, że chyba mamy wielkiego pecha. Ja z wielkim brzuchem, Wojtek bez pracy... Wtedy bardzo pomogli nam przyjaciele. Kiedy wreszczcie Mira przyszła na świat, to w ogóle zapomniałam o tamtych problemach. Dziecko całkowicie zmieniło nasze życie.
– Urywające się telefony. Morze propozycji. Wielkie gaże. Tak wygląda twoje życie po wygranej w show?
Nie obraziłabym się, gdyby tak się stało... Czego oczekuję? Jestem aktorką. Po prostu chcę grać. Zastanawiałam się niedawno, dlaczego sporo rzeczy mnie omija. Może to przeznaczenie? Czasem myślę, że powinnam wziąć życie za mordę i może wtedy będzie ono dla mnie łaskawsze.
Maciej Kędziak / Party