Żaden ze mnie wodzirej - Michałem Lesień wywiad

Nie upijam się, nie palę trawy, nie romansuję na prawo i lewo. Dzięki temu nie jestem też na celowniku paparazzich – opowiada popularny aktor Michał Lesień.
/ 13.06.2008 12:35
Nie upijam się, nie palę trawy, nie romansuję na prawo i lewo. Dzięki temu nie jestem też na celowniku paparazzich – opowiada popularny aktor Michał Lesień.

Od niedawna gra Pan w spektaklu „Mężczyźni na skraju załamania nerwowego”. O czym opowiada?

O trzydziestoletnich facetach, singlach, którzy pracują w korporacjach. Są postawieni w sytuacji walki o pracę, walki o kobietę, sprawdzenia swojej lojalności w sytuacjach nieco ekstremalnych. Właśnie dlatego są na skraju załamania nerwowego. Biorą udział w swojego rodzaju castingu. Ich przyjaźń jest wystawiona na ciężką próbę. Lubią szpanować, uwielbiają markowe ciuchy. Żyją szybko i do przodu.
Żaden ze mnie wodzirej
W wywiadach podkreśla Pan, że daleko Panu do tak zwanego lansu. Czy tak jest faktycznie?
Nie mogę powiedzieć, że nie bywam na imprezach. Bywam, ale szczątkowo. Rzadko kiedy dostaję zaproszenie. A zwykle gdy dostaję, w tym samym czasie mam pracę. I całe szczęście.

Dlaczego? Ucieka Pan od przebywania w salach bankietowych?
Nie. Jednak nie opieram swojej kariery na przebywaniu w takich miejscach. Staram się pracować i swoją pracą budować swój wizerunek. Właśnie dlatego nie rozmawiam na tematy prywatne. Sprzedaję życie zawodowe. Poza tym mam nudny życiorys. Nie upijam się, nie palę trawy, nie romansuję na prawo i lewo. Dzięki temu nie jestem też na celowniku paparazzich.

Ale fotograficy interesują się Panem, skoro przyszli do teatru…
Teatr Bajka w Warszawie to teatr stricte prywatny. Stosunek do krytyków teatralnych mamy taki jaki mamy. Dlatego nie wpuszczamy ich. Chyba, że kupią sobie bilet. Ważniejsze jest to, żeby pokazać kto gra w tej sztuce. W ten sposób teatr kontaktuje się z mediami, stąd dużo fotografów. Ludzie płacą 40 złotych, żeby zobaczyć znane twarze. Choć to trochę brutalna rzeczywistość…

Czuje się Pan taką „znaną twarzą”?

Tak. Pewnie nie byłoby mnie w tym przedstawieniu, gdybym nie był medialnie rozpoznawalny. Musimy zarobić na tych przedstawieniach.

Odczuwa Pan jakieś przykrości z powodu popularności?
Boleśnie nie. Popularność jest wpisana do tego zawodu. Jest też świadectwem tego, że człowiek wykonuje fajną pracę. Można oczywiście osiągnąć sławę chodząc na bankiety i być człowiekiem z nikąd, który nie ma nic do zaproponowania…

Co Pana najbardziej zdziwiło w kontaktach z publicznością?

Chyba najbardziej to, że ludzie nie rozdzielają postaci serialowych od życia. Ludzie identyfikują bohatera w stu procentach, nie rozumieją że aktor jest osobą prywatną. To nie jest tylko moja przypadłość, ale większości aktorów. Nadal mnie to jednak zadziwia.

A co najbardziej denerwuje?
Steki bzdur wypisywane w portalach plotkarskich. Wiem kto to pisze i redaguje te newsy. Ja jeszcze nie mam takiego problemu, jak moi koledzy. Oni mają z tym fatalnie.

Gra Pan aktualnie w serialach?
Właśnie zakończyły mi się role w „Na Wspólnej” i „Pierwszej miłości”. Przyzwyczaiłem się do przerw. Musiałem odmówić jednemu serialowi z powodu „Tańca z gwiazdami”…

Tęskni Pan za „Lokatorami”?
Nie. To już zamknięty rozdział, zakończony trzy lata temu. Brakuje mi tylko Trójmiasta, w którym kręciliśmy ten serial. Spędzaliśmy tam wówczas trzy dni w tygodniu…

Prawie jak wakacje!
Oj nie. To była ciężka praca. Tak samo jak dla „Pierwszej miłości” przez pół roku musiałem jeździć do Wrocławia.

Jednak to rola Jacka Przypadka przypadła widzom do gustu…
Bardzo się cieszę, że udało mi się grać w tym serialu przez sześć lat. Obawiałem się zaszufladkowania. Na szczęście zagrałem potem w serialu „Pogoda na piątek” i w kolejnych serialach. Ludzie zwracają się teraz do mnie nie tylko „Panie Jacku”. Mówią też: „Panie Zbyszku”, „Panie Przemku”. Odbiłem się od wizerunku „Lokatorów”. No i dobrze.

Żałuje Pan szybkiego odejścia z „Tańca z gwiazdami”? Rozmyśla Pan, dlaczego musiał odpaść pierwszy?
Kompletnie się nad tym nie zastanawiałem. Od początku wiedziałem, że para numer jeden ma najgorzej. Wszyscy mówili, że to nasz pech…

Fakt, ludzie najlepiej zapamiętują to co jest na końcu…
Tak i oprócz tego tancerka była debiutantką w programie. To się wszystko złożyło. Jednak nie obchodziło mnie to specjalnie. Zastanawiałem się tylko i wyłącznie nad tańcem. To była fajna zabawa, świetny trening. Ale też mordercza praca.

Komu wróży Pan wygraną?
Magdzie Walach, ponieważ jest świetną tancerką. Ma dryg do tańca, poza tym nie traci poczucia humoru. Ma promienny uśmiech na twarzy. To się z przyjemnością ogląda i chyba podoba się ludziom.

Nauczył się Pan na tyle, żeby zatańczyć na weselu?
Na pewno nauczyłem się podstawowych kroków.

Słyszałem, że wcześniej podpierał Pan ściany…
Nigdy nie byłem jakimś wyjątkowym dancerem… Nie lubię wesel, to jest zawsze dla mnie duża trauma. A w tym roku czekają mnie aż dwa. Nawet po „Tańcu z gwiazdami” nie będę jakimś wodzirejem i nie będę rozkręcał towarzystwa. Nie mam takiego charakteru.

Żona jest zadowolona z postępów?
Narzeczona. Tak, zadowolona.

Gracie razem w spektaklu. Nie przeszkadza Wam wspólna praca?
Nawet poznaliśmy się w pracy, dokładnie przy „Lokatorach”. Jest normalnie. Nie przepadamy ze sobą pracować. Ale jesteśmy profesjonalistami i rozdzielamy sfery życia. Zaznaczam, że nie popełniłem nepotyzmu. Reżyser sam zaproponował rolę mojej narzeczonej, a ja skwapliwie na tym przystałem. Kiedyś w teatrze „Komedia” grałem też ze swoim ojcem…

Dostał Pan zaproszenie do innych show? Będzie Pan jeździł na lodzie lub popisywał się śpiewem?
Dostałem propozycje od wszystkich tych programów. Nawet od Big Brothera ViP. Nie wierzyłem własnym uszom, że coś takiego w ogóle powstaje. Nie skusiłem się na żaden z programów oprócz „Tańca…”. Stwierdziłem, że wybiorę najlepszy program.

I nie pojawi się Pan w pozostałych programach?
Na razie nie, chyba że moje warunki zostaną zaakceptowane.

Rozmawiał Tomasz Piekarski
mwmedia



Redakcja poleca

REKLAMA