W czasach swojej świetności, tak z dekadę temu, Eminem słynął z trzech rzeczy. Po pierwsze, z ciętego języka. Teksty jego piosenek doprowadzały do łez wyszydzane przez rapera gwiazdki pokroju Britney Spears. Po wtóre, opowieści o piekle, jakie przeżył w młodości z powodu matki, która lubiła używki i wyżywała się na synu. I wreszcie, znakomitych koncertów, których oprawa dorównywała show dawanym przez Madonnę. Na początku nowego tysiąclecia okazało się, że artysta, niestety, wyssał z mlekiem mamusi skłonność do uzależnień i do walki z nimi potrzebuje pomocy lekarzy. Teraz wraca „czysty”, a przy okazji lżejszy o kilkanaście kilogramów. Jaki jest jego patent na odzyskanie popularności? Nie zgadlibyście! Po pierwsze, cięty język. Na swojej nowej płycie „Relapse” raper szydzi m.in. z Kim Kardashian, Jessiki Simpson i Sarah Palin. Po wtóre, opowieści o piekle, jakie przeżył na odwyku. I wreszcie... Nie, zaraz. O koncertach nic jeszcze nie możemy napisać, bo Eminem dopiero rusza w trasę. Wierzymy jednak, że będą tak znakomite jak za starych dobrych czasów.
1
z
5
fot. KAPIF
Urszula - Pojawia się i znika, i znika...
Do Urszuli pasuje jak ulał refren piosenki „Józek” jej lubelskiej koleżanki Beaty Kozidrak: „Pojawiasz się i znikasz, i znikasz, i znikasz...”. Bo też i wykonawczyni „Dmuchawców, latawców...” jak żadna inna gwiazda często pozwalała sobie na przerwy w karierze. Decyzję o pierwszej podjęła pod koniec lat 80., gdy wraz z mężem, gitarzystą Staszkiem Zybowskim, wyruszyli szukać szczęścia w USA. Marzenia o amerykańskim śnie zakończyły się na występach w klubach polonijnych. Po pięciu latach za oceanem Urszula wróciła do kraju i... od razu odzyskała względy publiczności hitem „Konik na biegunach”. Nie minęło pół dekady i piosenkarka znów przerwała występy – tym razem z powodu śmierci męża. Teraz wróciła! Jej koncerty cieszą się wzięciem jak za starych czasów, piosenka „Wstaje nowy dzień” szturmuje listy przebojów, a zapowiadana na jesień płyta zapewne będzie bestsellerem. Jak z tego wynika, czasem warto dać fanom od siebie odpocząć!
Do Urszuli pasuje jak ulał refren piosenki „Józek” jej lubelskiej koleżanki Beaty Kozidrak: „Pojawiasz się i znikasz, i znikasz, i znikasz...”. Bo też i wykonawczyni „Dmuchawców, latawców...” jak żadna inna gwiazda często pozwalała sobie na przerwy w karierze. Decyzję o pierwszej podjęła pod koniec lat 80., gdy wraz z mężem, gitarzystą Staszkiem Zybowskim, wyruszyli szukać szczęścia w USA. Marzenia o amerykańskim śnie zakończyły się na występach w klubach polonijnych. Po pięciu latach za oceanem Urszula wróciła do kraju i... od razu odzyskała względy publiczności hitem „Konik na biegunach”. Nie minęło pół dekady i piosenkarka znów przerwała występy – tym razem z powodu śmierci męża. Teraz wróciła! Jej koncerty cieszą się wzięciem jak za starych czasów, piosenka „Wstaje nowy dzień” szturmuje listy przebojów, a zapowiadana na jesień płyta zapewne będzie bestsellerem. Jak z tego wynika, czasem warto dać fanom od siebie odpocząć!
2
z
5
fot. ONS
Jay Delano - Facet po przemianie
Holender Jay Delano pojawił się u nas pod koniec lat 90., występując wraz z zespołem R’n’G. Grupa ta zyskała w Polsce większą sławę niż w jakimkolwiek innym zakątku planety, czego wyrazem stało się zaproszenie jej do współpracy przez będącą wówczas w zenicie popularności Natalię Kukulską. W 2001 roku Jay postanowił opuścić kapelę, gdyż (jak twierdzi) przeszedł przemianę religijną. W jej wyniku przez kilka sezonów śpiewał całkiem tak jak Whoopi Goldberg w komedii „Zakonnica w przebraniu”. Najwyraźniej jednak z gospel nie dało się wyżyć, bo od trzech lat Delano znów gra pop. Decyzja okazała się słuszna, a Jay wrócił do łask widzów. Także i polskich, czego dowodem jest wywalczone przez niego wespół z Kamilą Kajak miejsce w półfinale ostatniej edycji „Tańca z Gwiazdami”.
Holender Jay Delano pojawił się u nas pod koniec lat 90., występując wraz z zespołem R’n’G. Grupa ta zyskała w Polsce większą sławę niż w jakimkolwiek innym zakątku planety, czego wyrazem stało się zaproszenie jej do współpracy przez będącą wówczas w zenicie popularności Natalię Kukulską. W 2001 roku Jay postanowił opuścić kapelę, gdyż (jak twierdzi) przeszedł przemianę religijną. W jej wyniku przez kilka sezonów śpiewał całkiem tak jak Whoopi Goldberg w komedii „Zakonnica w przebraniu”. Najwyraźniej jednak z gospel nie dało się wyżyć, bo od trzech lat Delano znów gra pop. Decyzja okazała się słuszna, a Jay wrócił do łask widzów. Także i polskich, czego dowodem jest wywalczone przez niego wespół z Kamilą Kajak miejsce w półfinale ostatniej edycji „Tańca z Gwiazdami”.
3
z
5
fot. MEDIUM
„Beverly Hills 90210” - Powtórka z rozrywki
W latach 90. serial „Beverly Hills 90210” – opowieść o grupie przyjaciół, uczniów jednej z kalifornijskich szkół – gromadził przed telewizorami miliony widzów. Jego gwiazdy (m.in. Jason Priestley, Shannen Doherty i Tori Spelling) szybko stały się idolami młodzieży na całym świecie. W 2000 roku ku rozpaczy fanów ogłoszono, że serial przechodzi do historii. Powód tej decyzji był prozaiczny – aktorzy grający nastolatków nadawali się już wtedy do odesłania na wcześniejszą emeryturę. Rok temu serial wskrzeszono. Nadawany pod skróconą nazwą „90210” prezentuje losy kolejnego pokolenia uczniów słynnego liceum. W Stanach co tydzień serię ogląda rekordowa jak na młodzieżową produkcję liczba widzów – ponad pięć milionów. „Nowa odsłona serialu nie zyska już miana kultowej, ale zrobiono ją z klasą, a nowi aktorzy są równie atrakcyjni jak ich poprzednicy”, podsumowali serial krytycy.
W latach 90. serial „Beverly Hills 90210” – opowieść o grupie przyjaciół, uczniów jednej z kalifornijskich szkół – gromadził przed telewizorami miliony widzów. Jego gwiazdy (m.in. Jason Priestley, Shannen Doherty i Tori Spelling) szybko stały się idolami młodzieży na całym świecie. W 2000 roku ku rozpaczy fanów ogłoszono, że serial przechodzi do historii. Powód tej decyzji był prozaiczny – aktorzy grający nastolatków nadawali się już wtedy do odesłania na wcześniejszą emeryturę. Rok temu serial wskrzeszono. Nadawany pod skróconą nazwą „90210” prezentuje losy kolejnego pokolenia uczniów słynnego liceum. W Stanach co tydzień serię ogląda rekordowa jak na młodzieżową produkcję liczba widzów – ponad pięć milionów. „Nowa odsłona serialu nie zyska już miana kultowej, ale zrobiono ją z klasą, a nowi aktorzy są równie atrakcyjni jak ich poprzednicy”, podsumowali serial krytycy.
4
z
5
fot. ONS
New Kids On The Block - Już nie takie dzieciaki!
Gdyby szacować popularność zespołów po liczbie omdleń fanek w czasie koncertów, mogłoby się okazać, że to nie ABBA czy Bee Gees, ale właśnie New Kids On The Block są popową grupą wszech czasów. Na przełomie lat 80. i 90. ich występom towarzyszyła histeria godna Beatlesów. Nic dziwnego, że po kilku latach dosłownego rozszarpywania przez fanki, które chcąc zdobyć pamiątki, potrafiły w czasie spotkań drzeć na strzępy garderobę swoich idoli, panowie poczuli się zmęczeni i postanowili rozwiązać grupę. Wiele razy namawiano ich do powrotu na scenę, kusząc milionowymi honorariami, ale – jak się okazało – Kidsi sami musieli dojrzeć do tej decyzji. W maju zeszłego roku w Nowym Jorku odbył się ich pierwszy po 14 latach występ. Transmitowany przez telewizję NBC pobił rekordy oglądalności. Kilka tygodni później radia zaczęły grać nowy utwór zespołu „Summertime”, a we wrześniu pojawiła się płyta „The Block”, z miejsca dostając się na szczyt amerykańskiej listy przebojów. Od września kapela odbywa trasę koncertową. Bilety na nią rozeszły się w kilka dni, a histeria fanek na widok Dzieciaków, tfu… tzn. Facetów jest równie wielka, co 20 lat temu.
Gdyby szacować popularność zespołów po liczbie omdleń fanek w czasie koncertów, mogłoby się okazać, że to nie ABBA czy Bee Gees, ale właśnie New Kids On The Block są popową grupą wszech czasów. Na przełomie lat 80. i 90. ich występom towarzyszyła histeria godna Beatlesów. Nic dziwnego, że po kilku latach dosłownego rozszarpywania przez fanki, które chcąc zdobyć pamiątki, potrafiły w czasie spotkań drzeć na strzępy garderobę swoich idoli, panowie poczuli się zmęczeni i postanowili rozwiązać grupę. Wiele razy namawiano ich do powrotu na scenę, kusząc milionowymi honorariami, ale – jak się okazało – Kidsi sami musieli dojrzeć do tej decyzji. W maju zeszłego roku w Nowym Jorku odbył się ich pierwszy po 14 latach występ. Transmitowany przez telewizję NBC pobił rekordy oglądalności. Kilka tygodni później radia zaczęły grać nowy utwór zespołu „Summertime”, a we wrześniu pojawiła się płyta „The Block”, z miejsca dostając się na szczyt amerykańskiej listy przebojów. Od września kapela odbywa trasę koncertową. Bilety na nią rozeszły się w kilka dni, a histeria fanek na widok Dzieciaków, tfu… tzn. Facetów jest równie wielka, co 20 lat temu.
5
z
5
fot. ONS
Mickey Rourke - Jak feniks z popiołów
Kiedy Mickey Rourke w latach 80. grał w erotycznym thrillerze „9 i pół tygodnia”, pisano, że będzie nowym Jamesem Deanem. Potem jednak aktor przeszedł metamorfozę. Operacje plastyczne (ponoć efekt kontuzji, które Mickey odniósł, trenując boks) sprawiły, że z seksownego i naturalnego przystojniaka zamienił się w kogoś, kto nie potrzebuje charakteryzacji, aby straszyć w horrorach. Co gorsza, wraz z powierzchownością zmienił mu się też i charakter. Zaledwie po kilku latach pracy Mickey miał już przypiętą w Hollywood łatkę nieodpowiedzialnego awanturnika, którego wybryki mogą narazić produkcję filmu na fiasko. Tak stało się choćby z thrillerem „Dzika orchidea”, kontynuacją „9 i pół tygodnia”. Rourke przerobił jego scenariusz tak, aby lepiej eksponował jego narzeczoną Carrie Otis. W efekcie film nie trzymał się kupy, został wykpiony przez krytyków i okazał się klapą. Gwiazdor wylądował zaś na bruku! Przez ostatnie lata Rourke był symbolem tego, jak nisko można zlecieć z hollywoodzkiego Olimpu. Zanim w zeszłym roku reżyser Darren Aronofsky postanowił zaryzykować i zatrudnić go w obrazie „Zapaśnik”, Mickey żył w obskurnym mieszkaniu, gdzie towarzyszył mu jedynie grzyb na ścianie i kilka piesków chihuahua, które karmił częściej niż samego siebie. Teraz jednak aktor może być spokojny o swoją przyszłość. Wrócił bowiem do łask bossów Fabryki Snów. Za rolę w „Zapaśniku” otrzymał Złoty Glob i nominację do Oscara, a jego kalendarzyk znów szczelnie się zapełnił. Jedynie w tym roku Rourke wystąpi aż w 10 filmach, w tym w piątej części „Rambo”, gdzie partnerować będzie Sylvestrowi Stallone.
Kiedy Mickey Rourke w latach 80. grał w erotycznym thrillerze „9 i pół tygodnia”, pisano, że będzie nowym Jamesem Deanem. Potem jednak aktor przeszedł metamorfozę. Operacje plastyczne (ponoć efekt kontuzji, które Mickey odniósł, trenując boks) sprawiły, że z seksownego i naturalnego przystojniaka zamienił się w kogoś, kto nie potrzebuje charakteryzacji, aby straszyć w horrorach. Co gorsza, wraz z powierzchownością zmienił mu się też i charakter. Zaledwie po kilku latach pracy Mickey miał już przypiętą w Hollywood łatkę nieodpowiedzialnego awanturnika, którego wybryki mogą narazić produkcję filmu na fiasko. Tak stało się choćby z thrillerem „Dzika orchidea”, kontynuacją „9 i pół tygodnia”. Rourke przerobił jego scenariusz tak, aby lepiej eksponował jego narzeczoną Carrie Otis. W efekcie film nie trzymał się kupy, został wykpiony przez krytyków i okazał się klapą. Gwiazdor wylądował zaś na bruku! Przez ostatnie lata Rourke był symbolem tego, jak nisko można zlecieć z hollywoodzkiego Olimpu. Zanim w zeszłym roku reżyser Darren Aronofsky postanowił zaryzykować i zatrudnić go w obrazie „Zapaśnik”, Mickey żył w obskurnym mieszkaniu, gdzie towarzyszył mu jedynie grzyb na ścianie i kilka piesków chihuahua, które karmił częściej niż samego siebie. Teraz jednak aktor może być spokojny o swoją przyszłość. Wrócił bowiem do łask bossów Fabryki Snów. Za rolę w „Zapaśniku” otrzymał Złoty Glob i nominację do Oscara, a jego kalendarzyk znów szczelnie się zapełnił. Jedynie w tym roku Rourke wystąpi aż w 10 filmach, w tym w piątej części „Rambo”, gdzie partnerować będzie Sylvestrowi Stallone.