Szum, jaki wokół adopcji czteroletniego Maddoxa i rocznej Zahary zrobiła Angelina Jolie, mógłby sugerować, że adoptowanie dzieci w Hollywood to zupełna nowość. Ale to nieprawda. Już w latach 40. Joan Crawford wzięła na wychowanie dziewczynkę z sierocińca. Wkrótce w ślad za nią poszli Gloria Swanson, Cecil B. De Mille, Walt Disney, Charles Bronson, Burt Reynolds, Bob Hope, Henry Fonda. Później przybranymi rodzicami zostali między innymi Paul Newman, Ozzy Osbourne, Peter Falk, George Lucas, Steven Spielberg z Kate Capshaw, Mia Farrow z Woodym Allenem, Isabella Rossellini, Jamie Lee Curtis, Kirstie Alley, a także Nicole Kidman z Tomem Cruise’em.
Jednak ostatnio na adopcję decydują się nawet te gwiazdy, które nie mają stałego partnera. Jeszcze przed Angeliną w 1993 roku Michelle Pfeiffer wzięła na wychowanie dziewczynkę Claudię Rose, w 2001 roku Calista Flockhart adoptowała chłopca Liama. W 1996 roku Diane Keaton adoptowała dziewczynkę Dexter, w 2001 roku – chłopca Duke’a, natomiast Sharon Stone w krótkim czasie wzięła na wychowanie dwóch chłopców: w 2000 roku Roana, pięć lat później Lairda. Niespełna dwa miesiące temu matką rocznej Chinki Daisy została Meg Ryan.
A wygląda na to, że to jeszcze nie koniec. O adopcjach myśli już Cameron Diaz i Penelope Cruz. Penelope przyznaje: „Codziennie zastanawiam się, czy nie zaadoptować dziecka”.
Stracone złudzenia
Początkujące aktorki zwykle po prostu nie myślą o rodzinie. Rzadko która twierdzi, jak Nicole Kidman: „Od pierwszej minuty po ślubie pragnęłam dziecka i nie liczyło się nic innego. Żadna rola nie interesowała mnie tak, jak urodzenie maleństwa”. Większość ludzi z show–biznesu tkwi w przekonaniu, że sukces zawodowy jest wszystkim, czego pragną. Poświęcają mu więc całą energię i uwagę. „W przeszłości byłam skoncentrowana wyłącznie na karierze, bo show–biznes to bardzo konkurencyjne środowisko i musiałam poświęcić się pracy, jeśli chciałam odnieść sukces”, wspominała Sharon Stone.
Kiedy jednak przychodzą tak upragnione pieniądze i sława, okazuje się, że nie dają gwiazdom takiej satysfakcji, jakiej się spodziewały. Nie tylko więc Angelina twierdziła przed adopcją Maddoxa: „Czegoś mi brakowało, ale nie wiedziałam, czego” i miała nadzieję, że częsta zmiana kochanków lub eksperymenty z narkotykami przyniosą jej satysfakcję. „Miałam już 40 lat, kiedy uświadomiłam sobie, że odczuwam jakąś dziwną pustkę”, mówiła też Diane Keaton.
Tym, czego tak naprawdę pragną, zwykle bywa bowiem dziecko. Angelina zdała sobie z tego sprawę podczas wizyty w sierocińcu w Kambodży, gdzie kręciła zdjęcia do „Lary Croft”. „Wzięłam na ręce małego chłopca. Popatrzyliśmy na siebie i wtedy zrozumiałam, że to jest mój synek”, wspominała tamte chwile. Inne gwiazdy, jak Michelle Pfeiffer, dochodziły do tego powoli: „Dopiero w wieku 35 lat doszłam do wniosku, iż głównym powodem moich smutków był brak dziecka”.
Kiedyś urodzę własne...
Calista Flockhart niedawno przyznała, że to brak dziecka wywoływał u niej zaburzenia emocjonalne i w konsekwencji kłopoty z odżywianiem. „Tak bardzo chciałam mieć dziecko, że aż mnie to bolało”, powiedziała.
Dlaczego jednak gwiazdy w podobnej sytuacji decydują się na adopcję, zamiast urodzić własnego potomka? W przypadku Michelle Pfeiffer lekarz stwierdził, że aktorka jest bezpłodna. Choć, jak okazało się później, diagnoza była mylna. Wkrótce po adoptowaniu Claudii Rose gwiazda bez problemu zaszła w ciążę i urodziła zdrowego chłopca – Johna Henry’ego. Także Sharon Stone miała problemy z urodzeniem własnego dziecka. Przed adopcją wielokrotnie próbowała zapłodnień in vitro, jednak po kilku poronieniach poddała się. Dla Diane Keaton czy Meg Ryan było po prostu za późno. Diane miała 42 lata, kiedy zapragnęła dziecka. Meg w chwili adopcji miała 44 lata.
Większość aktorek mogłaby mieć własne dzieci. Wychodzą jednak z założenia, że jeśli nie mają partnerów, z którymi chciałyby mieć potomstwo biologiczne, lepiej wziąć na wychowanie sierotę i poczekać z rodzeniem na mężczyznę życia. „Nie wykluczam, że kiedyś urodzę własne dziecko. Muszę jednak spotkać właściwego faceta”, stwierdziła Calista. Szczególnie, gdy na świecie jest tyle dzieci pozbawionych jakichkolwiek perspektyw. „Gdybym sama była w ciąży, mogłabym wziąć z domu dziecka o jedno dziecko mniej, a to by mnie dręczyło”, mówiła Angelina przed poznaniem Brada Pitta. Dopiero przy nim zdecydowała się na ciążę.
Do wyboru, do koloru
Zamożnym, mającym doskonałych prawników gwiazdom o wiele łatwiej jest przejść przez długi, żmudny i dość kosztowny proces adopcyjny. Brad Pitt, który przysposobił dzieci Angeliny w Kalifornii, zgodnie z obowiązującymi tam przepisami, czekał na to tylko pół roku. W ciągu 180 dni Pitt musiał złożyć w sądzie podanie o adopcję, oświadczenia kilku przyjaciół, którzy zaręczyli, że jest poczytalny i nadaje się na ojca, oraz odciski palców. Policja ustala bowiem zawsze w takich przypadkach, czy osoba starająca się o adopcję nigdy nie była nawet podejrzana o przestępstwa wobec nieletnich. Podpisał też oświadczenie, że zobowiązuje się utrzymywać dzieci do pełnoletności i kilkakrotnie przyjął wizyty pracownika socjalnego, który sprawdzał, czy Brad ma dobry kontakt z dziećmi.
Adopcja daje poza tym szansę wyboru rasy i płci dziecka. I większość gwiazd korzysta z tej możliwości. Mia Farrow jako jedna z niewielu celebrities zdecydowała się wychować dzieci pokrzywdzone przez los podwójnie. Jej Moses jest chory na astmę, Isaiah był uzależniony od narkotyków, Tam nie widzi od urodzenia, a Thaddeus, którego porzucono na dworcu w Kalkucie, cierpiał na polio. Michelle Pfeiffer od początku chciała adoptować mulatkę, dlatego wybrała Claudię Rose. Za to Calista i Sharon wolały chłopców. Sharon Stone złożyła nawet zapotrzebowanie na blondynów z niebieskimi oczami, którzy byliby do niej podobni.
Pożegnanie z egocentryczką
Mimo to, że proces adopcyjny, jak twierdzą złośliwi, w Hollywood przypomina wizytę w hipermarkecie, gwiazdy zaczynają kochać swoje dzieci już w chwili, gdy po raz pierwszy biorą je w ramiona. „Codziennie widuję matki, ale żadna nie była tak szczęśliwa, jak Calista. Choć na początku była sztywna ze strachu, kiedy przytuliła noworodka, widać było, że go pokochała”, mówiła położna, która odbierała Liama. I są dla nich tak dobrymi matkami, jakimi byłyby dla swoich biologicznych dzieci. „Nie ma żadnej różnicy w ogromnej miłości, jaką do nich czuję. Nauczyłam się, że krew nie jest najważniejszą rzeczą w tworzeniu rodziny – jest nią miłość, opieka i uwaga”, mówi Michelle Pfeiffer, która jako matka dziecka biologicznego i adoptowanego ma najlepsze porównanie.
Dzieci sprawiają bowiem, że egocentryczne kobiety stają się innymi ludźmi. Zaczynają myśleć o potrzebach swoich pociech. „Uważam, że była to jedna z najlepszych rzeczy, jakie w życiu zrobiłam”, powiedziała Diane Keaton. „Wreszcie znalazłam swoje miejsce w życiu. Każda decyzja podejmowana jest już nie tylko ze względu na mnie. Muszę myśleć przede wszystkim o dzieciach. I cieszę się z tego. Poza tym mężczyźni przychodzą i odchodzą. Dzieci kocha się za to, że są. Wspaniale budzić się każdego dnia i mieć dla kogo żyć, być potrzebnym”. W chwili gdy Sharon dostała kilka lat temu wylewu, martwiła się jedynie o to, co stanie się z jej synkiem Roanem, gdyby jej zabrakło.
Nie wszystkie gwiazdy oczywiście, tak jak Mia Farrow, decydują się w ogóle zrezygnować z kariery i poświęcić macierzyństwu. Dopóki ich pociechy są małe, wożą je ze sobą po świecie. Dla synka Calisty producent „Ally McBeal”, którym był właśnie mąż Michelle, David Kelly, zorganizował nawet obok studia filmowego miniżłobek. Maddox i Zahara byli już w Azji, Afryce, Europie oraz w Kanadzie. Uczestniczyli pośrednio nawet w Międzynarodowym Forum Gospodarczym w Davos, bo Bradowi nie udało się namówić Angeliny, żeby zostawiła dzieci choćby na kilka dni.
Spacer zamiast randki
Gdy dzieci dorastają i muszą już iść do szkoły, gwiazdy starają się tak ułożyć harmonogramy zajęć, by spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Michelle Pfeiffer odrzuca wszystkie role, jeśli wymagają rozłąki z rodziną na więcej niż trzy tygodnie. Tak było na przykład z rolą Evy Peron w „Evicie”, która zmuszałaby do wyjazdu na pół roku do Argentyny. „To pewnie dlatego dostaję ostatnio tak mało propozycji. Wiem, że mam obsesję na punkcie bycia dobrym rodzicem. Zbyt długo jednak czekałam na taką rodzinę, by teraz wszystko, co mam, zmarnować. Chcę zapewnić dzieciom poczucie bezpieczeństwa”, mówi Pfeiffer. Z kolei Diane Keaton zastrzega sobie w umowach, że wszystkie weekendy musi mieć wolne.
I, jak inne hollywoodzkie mamy, biegnie od razu ze swoimi pociechami na spacer, mecz czy do parku rozrywki. Gwiazdy bez makijażu, w luźnych ubraniach zmieniają pieluchy, karmią swoje pociechy, pchają wózki i kopią piłki. „Ludzie prawdopodobnie wyobrażają sobie, że Sharon jest zbyt wspaniała i niedostępna, by bez niczyjej pomocy radzić sobie z trudami macierzyństwa. Bardzo się mylą. W życiu nie widziałam bardziej oddanej matki”, powiedziała niedawno dla „US Weekly” jej przyjaciółka, producentka filmowa Kathleen Archer.
Wiele z tych pięknych, a często samotnych kobiet rezygnuje nawet, jak Nicole Kidman, z randek, by więcej czasu pobyć z dziećmi. A jeśli już umawiają się z facetami, to tylko z tymi, którzy ich zdaniem będą dobrymi ojcami. „Nie szukam męża dla siebie, tylko ojca dla swojego syna”, stwierdziła ostatnio Calista Flockhart.
I to one najbardziej zamartwiają się, gdy rozpadają się związki z mężczyznami, z którymi wspólnie adoptowały dzieci. Tak jak było w przypadku Sharon Stone i Phila Bronsteina, Nicole Kidman i Toma Cruise’a, Kirstie Alley i Parkera Stevensona, Mii Farrow i Woody’ego Allena. „Widzę, jak bardzo moja dziewięcioletnia córka i siedmioletni syn są zranieni naszym rozwodem. Widzę swoje obowiązki wobec nich. Do końca życia będę musiała im to wynagradzać”, mówiła po rozstaniu z mężem Nicole Kidman.
Niegroźny bzik
Z mód, jakie kiedykolwiek przetoczyły się przez Hollywood, ta jest więc bez wątpienia najlepsza. Zyskują bowiem nie tylko gwiazdy, które realizują swoje potrzeby i stają się lepszymi ludźmi. „Nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Ten chłopiec przywrócił mi radość życia i pewność siebie. Ze wszystkich ról, jakie grałam, rola matki najbardziej mi odpowiada”, mówi Calista. Zyskują także dzieci. Już to, że trafiają do domów, gdzie chodzą czyste, nakarmione i zdrowe, jest jak wygrana na loterii. Alternatywą dla Maddoxa, Thaddeusa czy Roana byłyby przecież tylko sierocińce i brak perspektyw na przyszłość... Odwodniona Zahara nie miała nawet szans na przeżycie. Miłość i czułość, jaką dostają od hollywoodzkich matek, to premia i kapitał na całe życie. „Cóż, każdy w Hollywood ma bzika. Mój jest przynajmniej pożyteczny i niegroźny dla otoczenia”, podsumowuje sprawę Flockhart.
Magda Łuków/ Viva!