Tom Cruise - Wielki przegrany

Tom Cruise fot. ONS
Jeszcze pięć lat temu był ulubieńcem Ameryki. Teraz Tom Cruise ma opinię maniaka religijnego, a krytycy nie zostawiają suchej nitki na jego nowych rolach. Jakby tego było mało, ktoś czyha na jego życie! Na każdym kroku aktora pilnują agenci FBI.
/ 06.02.2009 16:24
Tom Cruise fot. ONS
Tom Cruise czekał wyjątkowo niecierpliwie na tegoroczne Boże Narodzenie. Bynajmniej nie ze względów religijnych, bo jako scjentolog nie obchodzi świąt, ale dlatego, że właśnie tego dnia wchodził do kin jego nowy film „Walkiria”. Od wielu lat utarł się w Ameryce zwyczaj, że to właśnie na Gwiazdkę mają premiery obrazy z największymi asami kina. W tym roku ich rywalizacja prezentowała się wyjątkowo spektakularnie. Oto bowiem do wyścigu o złoty filmowy medal ruszyli eksmałżonkowie Jennifer Aniston (grająca w dramacie „Marley i ja”) i Brad Pitt (występujący w „Ciekawym przypadku Benjamina Buttona”), wracający do łask widzów w komedii „Bedtime Stories” Adam Sandler oraz Tom Cruise.

I to właśnie Tom Cruise musiał tego dnia uznać się za przegranego. Jego dramat historyczny o kulisach zamachu na Adolfa Hitlera, poprzedzony najkosztowniejszą kampanią reklamową, nie tylko wylądował poza „gwiazdkowym” podium, ale też doczekał się fatalnych recenzji. Na domiar złego według nich to właśnie Cruise jest najgorszym elementem filmu! „Tom Cruise gra Niemca bez niemieckiego akcentu. Zachowuje się tak, jakby nadal był Jerrym Maguire’em. Po namyśle dochodzi się do wniosku, że to naprawdę dalszy ciąg przygód Jerry’ego. Tyle że tym razem, zamiast załatwić pracę czarnoskóremu futboliście, musi on zabić Hitlera. Koszmar!”, można było wyczytać w recenzjach filmu. Obraz, na którego produkcję i promocję wydano ponad 100 milionów dolarów, nie zdołał na razie zwrócić poniesionych kosztów. To cios dla gwiazdora, który nie tylko uznawany był do niedawna za hollywoodzką maszynkę do robienia pieniędzy, ale też z powodu „Walkirii” zaryzykował swoją opinię perfekcyjnego ojca oraz ściągnął sobie na głowę gromy od antynazistów, którzy teraz grożą mu śmiercią!

A gdzie jest Tom?

Na trzy tygodnie przed Gwiazdką odbyła się w Los Angeles premiera nowego filmu z Willem Smithem „Seven Pounds”. Zadebiutował w nim adoptowany przez Toma Cruise'a w czasach jego małżeństwa z Nicole Kidman 13-letni Connor Cruise. Na uroczystym pokazie stawili się wszyscy najbliżsi chłopca. Zabrakło jedynie Toma. Dlaczego? Bo gwiazdor zajęty był promowaniem w Nowym Jorku „Walkirii”. „To smutne, że nie tylko nie mógł przyjechać na premierę, ale nawet nie znalazł chwili, aby zadzwonić i pogratulować Connorowi. Trzeba było widzieć minę małego, kiedy patrzył na pusty fotel i kartkę »zarezerwowane dla Toma Cruise’a«. Serce się krajało!”, mówiły następnego dnia osoby obecne na premierze „Seven Pounds”. Prasa oczywiście z lubością cytowała ich słowa, przypominając jednocześnie, że odkąd ożenił się z Katie Holmes i doczekał córeczki Suri, Tom zachowuje się tak, jakby Connor i Isabella nie byli już jego dziećmi. W sumie nie wiadomo, czy nie wychodzi im to na dobre. Zanim bowiem urodziła się Suri, Tom Cruise starał się wychować je na scjentologów. Zaczął od prób ograniczenia czasu, jaki Connor i Isabella spędzają z Nicole, wykorzystując przy tym życiowe tragedie byłej żony, której nowy partner okazał się narkomanem. Teraz jednak dzieciaki spędzają z Kidman całe miesiące, nie widząc Toma na oczy. Tatuś przypomina sobie o nich już tylko podczas wywiadów.


Brad Pitt czy Johnny Depp?
Tom Cruise szybko zrozumiał, że nieobecność na premierze filmu syna była błędem marketingowym i trzeba zatrzeć złe wrażenie. Już następnego dnia udzielił wywiadu dziennikowi „The Sun”, w którym słowo „dzieci” pojawiało się z taką samą częstotliwością jak „love” w piosenkach Beatlesów. I – by być pewnym, że wywiad nie przejdzie bez echa – „przypadkowo” zdradził w nim parę sensacyjnych rzeczy. „Kocham dzieci i chcę mieć ich co najmniej dziesiątkę”, tak brzmiało zdanie wypowiedziane przez Toma, które następnego dnia zacytowały wszystkie portale o gwiazdach. „Marzę też o tym, aby zagrać w filmie dla młodszej widowni. Mam już nawet na horyzoncie kilka projektów”, dodał gwiazdor.

Oczywiście nie trzeba było długo czekać na komentarze do jego wypowiedzi. „Najwyraźniej Tom przeżywa dylemat moralny: czy być jak Brad Pitt, co roku adoptować tuzin dzieci i włóczyć Katie i Suri po co biedniejszych krajach Afryki, czy też zamienić się w Johnny’ego Deppa i grać w nowych produkcjach Disneya pirata, Tarzana albo jakieś miłe, małe zwierzątko”, drwił autor popularnego amerykańskiego portalu Just Jared. W jego słowach kryje się sporo prawdy. Cruise musi szybko zrobić coś, co poprawi jego notowania u widzów. Po klapie politycznego dramatu „Ukryta strategia” i porażce „Walkirii” krytycy przypięli mu łatkę „aktora wysokiego ryzyka”, twierdząc, że obsadzenie go w filmie gwarantuje klapę finansową. Tom zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że lata, kiedy mógł przebierać w rolach, a jego nazwisko nie opuszczało gwiazdorskich rankingów, przechodzą do historii i stara się temu zapobiec.
 
Marsjański walec
W czasie ostatnich wywiadów Tom Cruise obiecał, że nie będzie już propagował scjentologii. „Nie chcę być traktowany jak nawiedzony guru. Moją misją jest dawanie ludziom rozrywki – powiedział. – Wyznaję scjentologię od ponad dwóch dekad, więc jest to dla mnie normalne, że o tym mówię. Uważam, że moja religia jest wyjątkowa i może ratować ludziom życie. Jednak przyrzekam, że już nigdy o niej nie wspomnę”. Zamiast dotrzymać słowa, już kilkanaście minut później w tym samym wywiadzie wyznał, że dzięki scjentologii wyleczył się z dysleksji, na którą cierpiał przez całą młodość, i ustosunkował się do mitów, jakie krążą o jego religii, w tym tego, który głosi, że jej twórca był w poprzednim wcieleniu... międzygalaktycznym morsem. „Założyciel mojego Kościoła miał wiele poprzednich żyć – mówił Cruise z całą powagą. – To dramatyczne dzieje i ludzie nie rozumieją ich głębokiego mistycznego sensu. Fakt, iż niegdyś przejechał go walec kierowany przez marsjańskiego arcybiskupa, to jedna z ważnych religijnych opowieści”. Jeśli tym wywiadem gwiazdor chciał przekonać ludzi o swojej normalności, celu nie osiągnął. Gorzej, że przynależność do sekty może skończyć się dla niego wyrokiem sądowym. Były członek Kościoła scjentologicznego, Peter Letterese, oskarżył sektę o to, że w swoich ośrodkach przetrzymuje ludzi wbrew ich woli i daje łapówki organizacjom rządowym, aby uniknąć delegalizacji.


Tomowi Cruise’owi, który jest w pozwie wymieniony z nazwiska, w przypadku wyroku skazującego grozi utrata nawet i połowy (szacowanego na pół miliarda dolarów) majątku. Wziąwszy pod uwagę, że aktor nie może obecnie liczyć na wiele lukratywnych kontraktów, a przyzwyczaił siebie i bliskich do tego, aby nie oglądać każdego wydawanego grosza dwa razy (półroczne wydatki jego żony prasa podsumowała na, bagatela, 14 milionów dolarów!), to już niebawem jego konto może zacząć wysychać. To jednak na razie go nie martwi. Tom boi się bowiem, że nie zdąży wydać nawet tych pieniędzy, które już uzbierał.

Już po tobie!

Trudno było nie zauważyć, że podczas ostatnich spotkań z fanami nad bezpieczeństwem aktora czuwało więcej ochroniarzy niż zazwyczaj. Sam Tom był zaś wyraźnie spięty i szybciej kończył rozdawanie autografów. Przyczyna jego zachowania nie pozostała długo tajemnicą. „Na kilka dni przed rozpoczęciem promocji »Walkirii« Tom otrzymał kilkanaście listów z pogróżkami. Pisano w nich, aby uważał na siebie, bo spotka go przykra niespodzianka, a Suri zostanie półsierotą”, zdradził prasie jeden z pracowników FBI. Sprawę potraktowano poważnie. Cruise dostał dodatkową ochronę, a FBI zaczęło poszukiwania autorów listów. Pierwsze podejrzenia skierowano w stronę organizacji Anonimowi znanej z walki o delegalizację sekty scjentologów. Śledztwo FBI objęło też osoby, które protestowały przed kinami przeciw wyświetlaniu „Walkirii”, twierdząc, że film idealizuje nazistów. Na razie jednak nikomu nie przedstawiono zarzutów. Jeśli wierzyć znajomym Cruise’a, gwiazdor jest przerażony. Tak bardzo, że zastanawia się nawet, czy lecieć do Europy, gdzie zgodnie z grafikiem powinien 21 stycznia rozpocząć kolejny etap promocji filmu. „Tom nie czuje się bezpiecznie w Stanach, gdzie nad jego bezpieczeństwem czuwają agenci FBI, więc drży na myśl o spotkaniu z ludźmi na Starym Kontynencie. Tym bardziej że tamtejsza policja odmówiła przyznania mu dodatkowej ochrony. Najchętniej wróciłby do swojej posiadłości w Kolorado. Tylko tam czuje się bezpiecznie!”, twierdzi jeden ze współpracowników Cruise’a. 

Wyznający dziwaczną religię, chowający się ze strachu przed ludźmi za murami wyposażonej w najlepsze systemy zabezpieczeń rezydencji, roztrwaniający zgromadzoną przez lata fortunę, zgorzkniały i zapomniany... Czy tak wyglądać będzie przyszłość byłego króla Hollywood? Jako fani jego starych ról trzymamy kciuki za to, aby ów czarny scenariusz nigdy nie zamienił się w prawdziwy film.

Alek Rogoziński / Party

Redakcja poleca

REKLAMA