Stefano Terrazzino - Solo

Stefano Terrazzino, Agata Kulesza fot. ONS
Pochodzi z Włoch, wychował się w Niemczech, sławę zdobył w Polsce. Stefano Terrazzino po raz drugi wygrał „Taniec z Gwiazdami”, nagrał też solową płytę. Teraz czeka jeszcze na miłość…
/ 22.12.2008 12:13
Stefano Terrazzino, Agata Kulesza fot. ONS
Dzień po finale ósmej edycji show „Taniec z Gwiazdami” Stefano… odsypia. Jest zmęczony, bo przez ostatnie cztery miesiące razem z Agatą Kuleszą ciężko trenował do programu. Opłaciło się. Ma już drugą Kryształową Kulę. Pierwszą wywalczył z Kingą Rusin dwa lata temu, kiedy zadebiutował w tanecznym show. Czy cieszy się z wygranej? – Bardzo, ale to inna radość niż ta po pierwszym sukcesie. Wtedy miałem wrażenie, że razem wygraliśmy program. To był mój debiut w telewizji, w dodatku u boku tak popularnej gwiazdy. Traktowałem ten sukces bardzo personalnie, bo sam chciałem sobie udowodnić, że potrafię. Z Agatą było inaczej. Tym razem mam wrażenie, że po prostu pomogłem jej wygrać i to jest dużo przyjemniejsze uczucie – mówi Stefano w rozmowie z „Party”.

Choć tancerz wzbrania się od odpowiedzi na pytanie, z kim tańczyło mu się najlepiej (oprócz Kingi Rusin i Agaty Kuleszy Stefano tańczył z Kasią Tusk i Justyną Steczkowską), bez wątpienia najwięcej łączy go z Agatą. – Jesteśmy do siebie podobni, mamy pokrewne dusze i to właśnie była nasza siła. Od początku byliśmy też ze sobą szczerzy, rozumiemy się bez słów. Czasem na treningach dochodziło do komicznych sytuacji, bo inni nie wiedzieli, o co mi chodzi, i to nie ja, ale Agata tłumaczyła im – śmieje się. Dla Stefana występ z aktorką był też dużym wyzwaniem. – Agata nie była znana szerokiej publiczności, dlatego to zwycięstwo cieszy mnie podwójnie, bo udało nam się przekonać do siebie widzów – tłumaczy.

Tancerz w nowej roli
Teraz Stefano musi walczyć już tylko o siebie. Pod koniec listopada wyszedł jego debiutancki krążek „Cin Cin Amore”. Dlaczego tancerz postanowił śpiewać? – Namówiła mnie do tego Justyna Steczkowska. Nagraliśmy wspólnie piosenkę „Daj mi chwilę” i Justyna stwierdziła, że dobrze mi idzie i warto zrobić z tym coś dalej – mówi Stefano.

Muzyka towarzyszyła mu od dziecka. Jako nastolatek nucił piosenki Erosa Ramazzottiego. Kiedy więc jego menedżer powiedział, że jest szansa na nagranie płyty, Stefano zdecydował: „Wchodzę w to!”. I nie żałuje. – Zdaję sobie sprawę z tego, że zaczynam. Dlatego na pierwszej płycie nagraliśmy piosenki, w których dobrze się czułem. Z czasem chcę znaleźć swój styl muzyczny i pisać swoje teksty – mówi Terrazzino.

Na razie napisał jeden i przyznaje, że to ciężka praca. Ale nie poddaje się. Chodzi na lekcje śpiewu, ćwiczy w domu. W tańcu jest perfekcjonistą, tego samego wymaga od siebie przy śpiewaniu i... w aktorstwie. Ma już za sobą debiut na małym ekranie. Od tego roku gra w serialu telewizji Polsat „Samo życie”. Wciela się tam w rolę Pina, Włocha, który stara się o względy jednej z bohaterek. – Pod koniec stycznia wyjeżdżamy z serialem na Sycylię. Będziemy tam kręcić sceny mojego ślubu. Jestem bardzo podekscytowany, bo pojedziemy do miasta, z którego pochodzą moi rodzice, i nawet moje ciotki mają szansę tam zagrać – śmieje się.

Klan Terrazzino
Choć na pierwszy rzut oka Stefano może wydawać się wstydliwy, na co dzień jest bardzo gadatliwy, cały czas gestykuluje i co chwila wybucha śmiechem. Jest wulkanem energii, a przy tym ma w sobie urok włoskiego amanta. Nic dziwnego, przecież w jego żyłach płynie włoska krew. A w dodatku historia miłości jego rodziców przypomina opowieść o Romeo i Julii z jednym wyjątkiem, że skończyła się szczęśliwie.

Wbrew woli rodziców państwo Terrazzino postanowili być razem. Na potajemne schadzki pozwoliła im ciotka mamy Stefana i, jak łatwo się domyślić, szybko okazało się, że kochankowie spodziewają się dziecka. – To był prawdziwy sycylijski dramat. Dziadkowie byli oburzeni, kazali rodzicom szybko się pobrać. Zrobili to, ale ponieważ nie mogli liczyć na pomoc rodziny, wyemigrowali do Niemiec. Tam zaczynali od zera. Ja urodziłem się już w Mannheim – opowiada tancerz. Ale na tym nie koniec. – Rodzice chcieli, żebym miał na pierwsze imię Alesandro. To jednak było wbrew tradycji, bo jako pierworodny syn musiałem dostać imię po dziadku. Stąd jestem Stefano – tłumaczy. Mówi też, że jego rodzina jest typowo włoska – jedni się kochają, inni wciąż kłócą. Na szczęście nie dotyczy to jego kontaktów z braćmi i rodzicami. – My jesteśmy bardzo zgodni – zapewnia.

Z miłości do... tańca
Wychował się we włoskiej dzielnicy w Mannheim. Chodził do niemieckiej szkoły, wieczorami – na lekcje po włosku. Nigdy przez myśl mu nie przeszło, że w przyszłości będzie tańczył. – Byłem bardzo nieśmiały, miałem buzię pełną pryszczy i długie włosy. Byłem zamknięty w sobie, taki typ mruka – śmieje się.

Jego przygoda z tańcem rozpoczęła się przez przypadek. – Byłem z rodzicami na włoskiej imprezie. Zobaczyłem tam piękną dziewczynę. Mój kolega tancerz, który ją znał, stwierdził, że szukają chętnych na zajęcia taneczne i ja będę jej partnerem. Nie muszę mówić, jaki byłem zestresowany. Ja taki brzydal, a ona starsza ode mnie, cudowna Włoszka – opowiada Stefano. – Na pierwszych zajęciach tańca czułem się jak bohater filmu „Billy Elliot”. Stałem jak kołek, ale w środku muzyka mnie porywała – wspomina. Miał wtedy 16 lat, a to bardzo późno na rozpoczęcie zawodowych treningów.

Stefano postawił jednak wszystko na jedną kartę i… zaczął wygrywać. – Dopiero wtedy tata był ze mnie dumny. Wcześniej uważał, że taniec to dla chłopaka dziwne zajęcie. W mamie miałem wsparcie od początku – opowiada. Szybko zdobył najwyższą klasę w tańcach latynoamerykańskich, zaczął podróżować po świecie. Z czasem trafił do Polski. – Moją partnerką taneczną została wtedy Ewa Szabatin – opowiada.


Znalazł swoje miejsce
Dziś w Polsce czuje się jak w domu. Ale nie zawsze tak było. – Ludzie mówią, że mam w życiu dużo szczęścia, ale niewiele osób wie, jak ciężko musiałem na to zapracować. Zostawiłem rodzinę, byłem tu sam, czasami płakałem nawet w domu. Było mi bardzo ciężko. Nie wiedziałem, co będzie – wspomina Stefano.

Teraz na szczęście ma to już za sobą. Dobrze czuje się w Warszawie, znalazł tu zaufanych przyjaciół. Przekonał się też do polskiej kuchni – uwielbia żurek. W każdej wolnej chwili odwiedza jednak rodziców. W tym roku spędzi z nimi święta w domu. Już nie może doczekać się spotkania z braćmi. – Vincenzo ma 24 lata, Marco – 17. Obaj są piłkarzami. Marco jest najmłodszym zawodnikiem Bundesligi – mówi z dumą Stefano. I dodaje, że niemiecka prasa nazywa grę jego najmłodszego brata tańcem na boisku. – To ma pewnie po mnie – uśmiecha się.

Stefano zawsze może liczyć na wsparcie rodziny. Z rodzicami rozmawia po sycylijsku, z braćmi – po niemiecku. Zna włoski, angielski i francuski. Jego rodzice prowadzą włoską restaurację. Tata jest kucharzem, mama zajmuje się całą resztą. Od kiedy stał się popularny, Polacy mieszkający w Mannheim przynoszą do restauracji wycinki z polskich gazet na jego temat. Ale Stefano nie czuje się popularny. Nabrał dystansu do show-biznesu. – Trzeba nauczyć się, jak żyć w tym świecie. Trzeba umieć chronić siebie i swoją prywatność – mówi.

Kobiety go kochają
Dla „Party” uchylił jednak rąbka tajemnicy. Plotkowano, że Stefano związany jest z rosyjską tancerką Alessią Surovą, która jest teraz jego taneczną partnerką.
– Już nie jesteśmy parą prywatnie. Nie mam szczęścia w miłości. W poważnym związku byłem, kiedy mieszkałem w Niemczech. Potem próbowałem zbudować nowy, ale nie wyszło. Wierzę w przeznaczenie, więc nie szukam miłości. Ale przyznaję, że chciałbym być zakochany. Marzę o rodzinie, dzieciach. Ale na razie nie mam z kim – śmieje się.

Na adorację Stefano jednak nie może narzekać. Na forach internetowych fanki piszą: „Stefano jest najcudowniejszym mężczyzną świata”, „To idealny kandydat na męża”, „Jest po prostu boski!”. – To oczywiście jest miłe, ale nie czuję się tak. Nadal pamiętam siebie jako zakompleksionego nastolatka – przyznaje Stefano. Jaki jest jego ideał kobiety? – Podobają mi się takie, które mają charakter, swoje zdanie. Nie lubię mimoz, laleczek. Ale zwracam też dużą uwagę na kobiece kształty – mówi tancerz.

Stefano ma 29 lat, ale już myśli o tym, co będzie po trzydziestce. – Zdaję sobie sprawę, że tancerzem nie będę zawsze. Dlatego próbuję nowych rzeczy – śpiewam i gram. Chciałbym też zająć się choreografią i projektować stroje. Nie po to przecież kończyłem szkołę kostiumologii. Ale jak dalej potoczy się moje życie? Mam nadzieję, że zawsze będzie dolce vita!

Redakcja poleca

REKLAMA