Scarlett Johansson

Wygląda jak Marilyn Monroe i chce żyć tak jak ona. Romanse, seks, skandale. To lubi najbardziej. Żyje, jak chce, i nie przejmuje się krytyką.
/ 02.04.2008 15:29
Reżyserzy zabijają się o nią, ale Hollywood ostrzega: „Scarlett, nie idź drogą swojej idolki!”.

Samolot British Airways, lot z Londynu do Nowego Jorku. Zazwyczaj na tak długich trasach każdy stara się zabić czas jak może. Jedni śpią, inni czytają lub słuchają muzyki, niektórzy wlepiają tępo wzrok w ekran telewizora. Ale nie tym razem. Bo dziś jedną z pasażerek pierwszej klasy jest Scarlett.


 „A gdy panna Johansson wsiada na pokład, wiadomo, że wszyscy będą patrzeć tylko na nią”, zdradza stewardesa. Nawet wówczas, gdy ma na sobie zwykłe dżinsy, sweterek pod szyję, na twarzy delikatny makijaż i włosy związane w kucyk. Każdy jej ruch, gest czy mina przyciągają wzrok jak magnes. Szczególnie gdy Scarlett zaczyna zajadać swój ulubiony deser, banana split, który podają tylko w British Airways. „Chętnie latałabym także innymi liniami, gdyby podawano tam banana split. Ale ten deser serwuje się tylko tu”, przyznaje Scarlett. I co najmniej przez pół godziny daje tak erotyczny spektakl, że nawet Silvia Kristel z „Emmanuelle” ze swoimi umiejętnościami mogłaby się oblać rumieńcem. Z pozoru nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Jak inni pasażerowie aktorka nabiera widelczykiem kawałki banana, zimnych waniliowych lodów oblanych roztopioną czarną czekoladą i wkłada je do ust. Ale robi to w taki sposób, jakby przeżywała największe miłosne uniesienia. Koniuszkiem języka oblizuje resztki czekolady z warg, przymyka lekko powieki
z rozkoszy, cicho wzdycha. Na koniec prosi stewardesę o dokładkę, a reszta pasażerów ma wrażenie, że jeśli jedzenie banana split potrwa sekundę dłużej, po raz pierwszy dojdzie do zbiorowej orgii na wysokości 10 tysięcy metrów.

Bo we mnie jest seks...
Scarlett nie robi jednak tego z premedytacją. Nie siedziała godzinami przed lustrem i nie wkładała bananów do ust, by wyćwiczyć najbardziej erotyczny wariant tej czynności. Po prostu urodziła się z tym czymś, czego nie da się wytrenować. To coś zauważyła u Scarlett jako pierwsza Sofia Coppola i pokazała w swoim debiucie filmowym „Między słowami”.  Poprosiła Scarlett, by aktorka tylko przeszła się po hotelowym pokoju w różowych przezroczystych majtkach. I choć kamera nie pokazała wtedy nawet skrawka nagiego ciała Scarlett, była to jedna z dwóch najbardziej erotycznych scen w filmie. Większe wrażenie zrobił już tylko moment, w którym aktorka szepce coś na zakończenie filmu swojemu partnerowi Billowi Murrayowi do ucha w taki sposób. Przez miesiące potem prasa snuła spekulacje na temat romansu tego gwiazdorskiego duetu i zgadywała, co też takiego Jonahsson szepnęła Murrayowi.

Nic zatem dziwnego, że Scarlett często porównuje się do gwiazd kina lat 50., w szczególności zaś do Marilyn Monroe. „To najpiękniejsza istota na ziemi. Od czasów Marilyn nie było w Hollywood tak apetycznej blondynki”, twierdzą reżyserzy, z którymi pracowała, w tym oczywiście Woody Allen. Może dlatego, że nie ma w niej żadnej sztuczności, jak w Marilyn? Johansson tak jak Monroe jest niska (tylko 1,63 cm wzrostu) i przysadzista. Jednak ma naturalnie piękne, nietknięte skalpelem ciało. Okrągła, trochę jakby dziecięca buzia, pełne usta i krągłe biodra odróżniają ją od reszty wychudzonych gwiazd ekranu. A co najważniejsze, sposób, w ja-
ki się porusza, świadczy o tym, że w pełni siebie akceptuje.


Za żadne skarby
Redaktorki damskich działów mody i urody przez lata próbowały ją zmusić do odchudzania. Wyśmiewały się z jej krągłości, porównywały ją do kluski. W końcu musiały dać za wygraną. Bo nie ma siły, by zmienić Scarlett. O ile Monroe zgodziła się przynajmniej zmienić nazwisko z mało filmowego Norma Jean Baker na Marilyn Monroe i przefarbować piękne rude włosy na jasny blond, Scarlett odmówiła nawet tak niewielkich ingerencji w swój wygląd i image. Mimo że nazwisko Johansson, które aktorka nosi po ojcu Duńczyku, też nie jest dla Amerykanów proste do zapamiętania i wymówienia.

„Lubię moje ciało i twarz. Kocham moje piersi, które nazywam dziewczynkami. Mój tyłek też jest bardzo ładny i tak samo lubię swój brzuszek. Nie zamierzam się katować żadnymi dietami tylko dlatego, że teraz obowiązuje moda na szkielety. A tym bardziej ubierać się jak uniseks”, twierdziła uparcie przez lata. W trakcie pokazu mody Imitation of Christ we wrześniu 2005 roku w Nowym Jorku potrafiła wyjść między modelkami noszącymi rozmiar zero w spodniach typu rurki, w których jej niemała pupa i dość masywne uda wydawały się jeszcze większe. Dopasowanymi sukienkami i spodniami, dużymi dekoltami czy odkrytymi ramionami aktorka dotąd uwypuklała zalety swojej figury, aż odniosła zwycięstwo. Bo jak mówi: „Gdy jestem do czegoś przekonana, walczę o to do upadłego”. W końcu nawet Anna Wintour, redaktor naczelna amerykańskiego „Vogue’a”, która jest wyrocznią w świecie mody, zaprosiła Scarlett na okładkę swojego pisma. 

Między słowami
Scarlett doskonale zdaje sobie sprawę, jak działa na mężczyzn i jaką potężną bronią dysponuje. Że nie musi nawet nic mówić swoim cudownym niskim głosem, by tak jak niegdyś Marilyn robić na nich piorunujące wrażenie. Wystarczy, że wejdzie do pokoju pełnego ludzi i już oczy wszystkich zwrócone są tylko na nią. Jej filmowi partnerzy rozpływają się w zachwytach i robią wszystko, by przeżyć z nią ognisty romans. Tak jak Jonathan Rhys Meyers, z którym wystąpiła we „Wszystko gra” Woody’ego Allena. Przez kilka tygodni tak nachalnie adorował Scarlett, aż musiała go przywołać do porządku, żeby dał jej spokój.

Johansson bardzo cieszy się z zainteresowania, jakie budzi. Pytana o to, co czuje, kiedy wygrywa rankingi na najseksowniejszą kobietę świata, stwierdza bez cienia pruderii: „To cudowne, kiedy ludzie ci mówią, że jesteś sexy. Nie ma dla kobiety większego komplementu. I mam nadzieję, że będzie tak jeszcze bardzo, bardzo długo”. Johansson bezbłędnie wykorzystuje zainteresowanie facetów i uwielbia ich kusić. „Chcę uchodzić za kobietę nowoczesną, wyzwoloną, która nie ma żadnych zahamowań także w seksie”, przyznaje. Bez większych problemów zgodziła się rozebrać na okładkę „Vanity Fair”, gdzie zupełnie naga siedziała obok rozebranej Keiry Knightley i Toma Forda. Jest także mistrzynią podsycania plotek na swój temat. Pytana zaś o to, czy uprawiała dziki seks w windzie hotelu Chateau Marmont w Los Angeles z Beniciem del Toro, z właściwym nowojorczykom sarkazmem odparowała: „Oczywiście. Te ciasne windy w starych hotelach są cudowne”.


Seks w wielkim mieście
Przez życie 24-letniej Scarlett przewinęło się więc wielu mężczyzn tak jak przez życie Marilyn. Jak przyznała, na randki z kolegami ze szkoły umawiała się już jako 14-latka.  Z jednym była dwa i pół roku, z drugim, Faizem Ahmadem, który nawet towarzyszył jej w przygotowaniach do filmu Coppoli na Hokkaido, zerwała po pół roku znajomości. Przez kilka miesięcy związana była z Joshem
Hartnettem, którego poznała na planie „Czarnej Dalii”. Para wynajęła nawet apartament na Manhattanie, razem pojechali na wakacje do hotelu Goldeneye na Jamajce, gdzie kiedyś rezydował autor przygód o Jamesie Bondzie, Ian Fleming. Obecnie Johansson związana jest z byłym chłopakiem Jessiki Biel, aktorem Ryanem Reynoldsem. Rozeszły się plotki, że kupili dom i przygotowują huczne zaręczyny. Na liście jej kochanków mieli się znaleźć Bill Murray, Colin Firth, Arnold Schwarzenegger, Billy Bob Thornton, Woody Allen. Mówiono o Scarlett, że notorycznie odbija chłopaków przyjaciółkom. Jareda Leto miała zabrać Cameron Diaz, potem „ukraść” Justina Timberlake’a Jessice Biel. Wśród jej zdobyczy wymieniano także lorda Fredericka Windsora, syna księcia Michaela z Kentu. I tylko książę William, który miał mieć już romanse ze wszystkimi atrakcyjnymi kobietami świata, nie był wymieniany jako partner Scarlett.

Uwaga na facetów!
W przeciwieństwie do Monroe Johansson nie angażuje się jednak w te związki. Kiedy Marilyn wiązała się z kolejnym facetem, oddawała się mu się cała. Wychowana w rodzinach zastępczych i sierocińcach była spragniona miłości. Dla trzeciego męża, pisarza Arthura Millera, Marilyn była nawet gotowa zamienić się w panią domu i intelektualistkę. Po ślubie w 1956 roku na dwa lata rzuciła aktorstwo i zapisała się na kursy gotowania, żeby zasłużyć na miłość męża. Czytała książki, które jej podsuwał, choć nie rozumiała z nich ani słowa.
 
Scarlett to nie grozi, bo jej  matka potrafiła ją ochronić przed pułapkami show-biznesu. „Przemysł rozrywkowy bywa okrutny”, ostrzegała córkę. I Scarlett od małego wiedziała, czego pragną faceci. „Na przyjęciach średnia wieku nie schodziła poniżej czterdziestki. Były prochy, alkohol i starsi mężczyźni żądni wrażeń. Młode kobiety zawsze są narażone na to, że staną się obiektem westchnień panów w średnim wieku. Do mnie lgnęli szczególnie. Ale wiedziałam, co może się stać i byłam roztropna. Chciałam zrobić karierę w stylu Jodie Foster, a nie Drew Barrymore”, mówiła aktorka.

Kochanie, wychodzę do pracy...
Scarlett stawia swoim partnerom bardzo wysokie wymagania. „Facet powinien być uważny i czuły. Większość z nich myśli, że nie muszą mi nawet dawać prezentów, bo jestem bogata. I w ogóle o nic nie muszą się starać”, mówi Johansson. Gdy więc nie spełniają jej wymagań albo wzywa ją praca, aktorka niczym femme fatale porzuca ich bez żalu. Tak było z Joshem Hartnettem, kiedy zadzwonił Woody Allen z propozycją nowego filmu. Scarlett z dnia na dzień spakowała walizki i ruszyła do Portugalii.  Pytana zaś o komentarz, westchnęła tylko: „Tak to już jest w Hollywood. Jeśli wiążesz się z kimś w tym tygodniu, to liczysz się z tym, że w zeszłym tygodniu ten ktoś był z kimś innym. W następnym będzie z kolejną osobą. Trudno utrzymać związek na odległość. Wszędzie na człowieka czyha tyle pokus”.

Magda Łuków / Viva

Redakcja poleca

REKLAMA