Po prostu Kaśka

Katarzyna Cerekwicka fot. EPOKA
To jest jej czas. Ale nie gwiazdorzy, stąpa mocno po ziemi. Katarzyna Cerekwicka opowiada nam o końcu związku z ukochanym mężczyzną, wzlotach i upadkach w pracy oraz nie zawsze łatwej popularności.
/ 18.04.2008 13:27
Katarzyna Cerekwicka fot. EPOKA
Jej piosenkę „Na kolana” nuciła cała Polska. W zeszłym roku na gali Eska Music Awards otrzymała tytuł Artystki Roku. Do tegorocznych nagród Eski Kasia Cerekwicka dostała aż trzy nominacje. Będzie nagrywać singla promującego reedycję płyty „Pokój 203”, która w pierwszym dniu przedpremierowej sprzedaży uzyskała status złotego krążka. Mimo to Kasia Cerekwicka została zwykłą „Cere”, jak mówią o niej przyjaciele. Normalną dziewczyną, która też czasem płacze.

– Twój czteroletni związek skończył się. Co się stało, że czar prysł?
Katarzyna Cerekwicka:
Było nam cudownie razem, ale realia wspólnego życia w Polsce nas zaskoczyły. Mój ekspartner to Holender. Tam miał świetną pracę, realizował się zawodowo. Dla mnie wziął półroczny urlop i przyjechał do Warszawy. Okazało się jednak, że dla niego życie w Polsce jest trudne. Nie mógł się odnaleźć w naszej rzeczywistości, a ma ambicje. U nas wszędzie trzeba mieć znajomości. Było mi bardzo przykro, że tu proponowano mu niższe stanowisko i gorsze pieniądze niż w Holandii. Nie mogłam patrzeć na to, że łapie doła. Jestem osobą, dla której ważne jest, by partner mógł się realizować. Gdybym była egoistką, pozwoliłabym mu tu zostać, wzięlibyśmy ślub. Ale oprócz szczęśliwego związku ważne jest też, by być szczęśliwym w życiu zawodowym. Inaczej się nie uda.

– Pewnego dnia usiedliście przy stole i powiedzieliście sobie po prostu: Trzeba się rozstać?
Katarzyna Cerekwicka:
Dokładnie tak. Gdyby on powiedział, żebym przeprowadziła się do Holandii, nie zrobiłabym tego teraz. I to nie jest egoizm, tylko szczerość. Ani ja nie mogę być tam, ani on tu. Poza tym moje życie zmieniło się przez te cztery lata, od kiedy byliśmy razem. Wcześniej mieliśmy spokój, nie byłam rozpoznawana. Nikogo nie interesowało, kim jest mój mężczyzna. Potem to się zmieniło. Kiedy wyszła płyta „Feniks”, prasa zaczęła wchodzić w moje prywatne życie. Dziennikarze przyczynili się do rozpadu tego związku. Przy promocji płyty gazety stawiały warunek: napiszemy o twojej muzyce, ale chcemy mieć wasze wspólne zdjęcia.

– Czego cię ten związek nauczył?
Katarzyna Cerekwicka:
Teraz już wiem, że obowiązuje taka zasada: kiedy stajesz się osobą medialną, szukaj partnera, który już w mediach istnieje. Wtedy dziennikarze nie będą pytać, kim jest twój mężczyzna, jak wygląda, kiedy ślub. Nie będzie ścigania po centrach handlowych, wymyślanych historii o dzieciach i ślubie.

– A miał być ślub?
Katarzyna Cerekwicka:
Nigdy nie planowałam ślubu i dzieci. Dziennikarze wsadzili mi to w usta. Do ślubu trzeba się przygotować. Być pewnym, że to ten jedyny. Wierzę w bajkę z dopiskiem: i żyli długo i szczęśliwie. Tylko na taką bajkę na razie nie byłam i nie jestem gotowa. Poza tym nie marzę od dziecka o ślubie, o sukni z welonem. Jak bardzo będę chciała, to kupię sobie białą suknię i pochodzę w niej po domu, choćby przy sprzątaniu. Ślub nie jest mi do niczego potrzebny. Jeśli ludzie mają ze sobą być, to po prostu będą.


– Dużo w tobie złości?
Katarzyna Cerekwicka:
Nie jestem rozgoryczona, nie tnę się żyletką. Jestem silna, ale każda z nas potrzebuje, żeby się wypłakać. Ja już to przeszłam. Rozpad tego związku bardzo mnie osłabił. Nie ukrywam tego. Teraz skupiam się na sobie. Od stycznia uczę się angielskiego, robię prawo jazdy, zapisałam się na siłownię. Wolny czas wypełniają mi te zajęcia. Po zapracowanym zeszłym roku gorzej się czuję, jestem przemęczona fizycznie i psychicznie, dlatego chcę teraz zrobić coś dla siebie. Potrzebuję czasu, by naładować akumulatory.

– Czy zakochasz się jeszcze?
Katarzyna Cerekwicka:
Realia, w których żyję, nie sprzyjają tworzeniu stałego, mocnego związku. Nie szukam partnera. Nigdy nie byłam kobietą, która nie potrafi żyć bez mężczyzny. Zawsze byłam samodzielna. Jedyny problem, jaki mam, to wynoszenie śmieci. Nienawidzę tego robić, a śmietnik mam daleko, jest ciemny i niebezpieczny. Ale to z kolei nie jest powód, by się wiązać... (śmiech).

– Narzekasz na dziennikarzy, którzy wkroczyli w twoją prywatność. Bardzo zmieniło się twoje życie, od kiedy stałaś się gwiazdą?
Katarzyna Cerekwicka:
Nie czuję się gwiazdą. Będę tak o sobie myśleć, jeśli tak jak Maryla Rodowicz przez lata będę na scenie. Jestem tą samą Kaśką, którą byłam kiedyś. Taką, jaką znają mnie znajomi, przyjaciele, rodzina. Ostatnio byłam na spotkaniu klasowym zorganizowanym po kontaktach na portalu Nasza Klasa. Najprzyjemniejszy komplement, jaki usłyszałam od kolegów, których nie widziałam od lat, był taki, że w ogóle się nie zmieniłam. Jedyne, co jest inne, to fakt, że pokazuję się w telewizji.

– Czujesz się popularna?
Katarzyna Cerekwicka:
Jeśli popularność to rozpoznawalność, to tak. Ale nie zwracam na to uwagi, nie zauważam tego. Żyję w swoim świecie. Najfajniejszą rzeczą, jaką daje popularność, jest to, kiedy jadę na koncert i ludzie śpiewają moje piosenki. Kiedy słyszę tłum, który ze mną śpiewa i nie rzuca pomidorami, to mi dodaje skrzydeł. Albo kiedy w teleturnieju „Milionerzy” 98 procent osób siedzących na sali wie, jaki będzie następny wers mojej piosenki. To jest fajna popularność. Jak ludzie znają moją muzykę, a nie twarz.

– Wiesz, co to znaczy utracić popularność i spaść z piedestału. Po wygraniu „Szansy na sukces” z piosenką Ewy Bem „Wyszłam za mąż, zaraz wracam” i debiucie w Opolu w 1997 roku twoja pierwsza płyta poniosła porażkę. Jak sobie wtedy radziłaś?
Katarzyna Cerekwicka:
To prawda, przeszłam bardzo długą drogę. Występ w „Szansie na sukces” udowodnił mi, że umiem śpiewać. Dużo dały mi rady i oceny Eli Zapendowskiej i Elżbiety Skrętkowskiej. Po Opolu stwierdziłam, że warto w to wejść. Marzenia z dzieciństwa, kiedy w domu śpiewałam piosenki Mariah Carey, zaczęły się spełniać. Potem czar prysł i musiałam sobie radzić sama. Pamiętam bardzo dobrze ten czas, kiedy musiałam wybrać, czy kupić sobie bilet, czy bułkę do szkoły. W wieku 17 lat mieszkałam w Warszawie sama. Moich rodziców nie było stać na to, by przesyłać mi pieniądze. Przez lata śpiewałam w chórkach, między innymi u Edyty Górniak. Mogłam przyjrzeć się od środka, jak wygląda show-biznes. Wiem, że popularność raz jest, raz jej nie ma. Jeśli nie zrobię następnego hitu, to nie będę już na szczycie.


– Co się stało, że nagle Kasia Cerekwicka wróciła w wielkim stylu?
Katarzyna Cerekwicka:
Piosenka „Na kolana” nie jest nowa. Istniała kilka lat przed pojawieniem się na płycie „Feniks”. Puszczałam ją wielu ludziom z wytwórni muzycznych. Ale mówili, że się nie sprzeda. Kiedy chciałam nagrywać r’n’b i soul, dziennikarze byli przekonani, że taka muzyka się nie przyjmie. Dopiero po sukcesie Sistars okazało się, że r’n’b i hip-hop się podobają. Nie zrobiłam nic specjalnego. Pewnego dnia przyszłam z moim producentem Piotrem Siejką do wytwórni i tym razem zamiast odmowy usłyszeliśmy: „Podoba nam się”. Nagle zaskoczyło. Dlatego uważam, że nie ma żadnej recepty na sukces.

– Jak traktują cię dziś te osoby, które wcześniej z przekonaniem mówiły, że się nie nadajesz?
Katarzyna Cerekwicka:
Czuję się dziwnie. Nie mam sklerozy. Jeśli ktoś ci mówi, że jesteś do niczego, nie masz wyglądu gwiazdy, a potem, kiedy odniesiesz sukces, gratuluje i zachwyca się tobą – to jest to niesmaczne. Wierzę jednak w to, że ludzie się zmieniają.

– Przejmujesz się komentarzami na temat twojego wyglądu?
Katarzyna Cerekwicka:
Ciągle słyszę, że jak się jest gwiazdą, to trzeba być chudą jak szkapa. I nieważne, że możesz zemdleć na scenie z niedożywienia. Jestem sobą, nikt mnie nie wykreował. I dobrze mi z tym.

– Przebierasz w propozycjach?
Katarzyna Cerekwicka:
Wybieram najciekawsze. Nigdy nie zgodziłabym się na występ w programach „Gwiazdy tańczą na lodzie” czy „Gwiezdny cyrk”. To nie moja bajka. Wiem to, bo raz wzięłam udział w show, który kosztował mnie mnóstwo wysiłku. „Taniec z gwiazdami” dał mi większą popularność. Mogłam trafić z moją muzyką do szerszego grona, mam teraz większą swobodę ruchu na scenie. Ale okupiłam to strasznym stresem, nie czułam się pewnie, wyszły przy tym moje kompleksy. Nie widziałam ani jednego odcinka programu, bo chcę zapamiętać ten okres jako miły czas. Do dziś, kiedy słyszę imię Żora, mam uśmiech na twarzy. On bardzo mi pomógł i jest świetnym tancerzem.

– Wierzysz, że możesz nagrać przebój, który da ci jeszcze większą popularność niż twój wielki hit „Na kolana”?
Katarzyna Cerekwicka:
Mariah Carey będzie zawsze kojarzona z „Without You”, a Whitney Houston z „I Will Always Love You”. Każdy artysta jest identyfikowany z piosenką, dzięki której wypływa. Nawet jeżeli nagram inną piosenkę, na przykład „S.O.S.”, to niektórym będę się kojarzyć tylko z hitem „Na kolana”. Ale to nie jest reguła. Gdy gram koncert i krzyczę do ludzi: „Co gramy na bis: »Na kolana« czy »S.O.S«?”, oni wolą tę drugą. I to mnie cieszy.

– Czy teraz, kiedy jesteś popularna, myślisz o tym, że mogą znów przyjść gorsze lata? Odkładasz na czarną godzinę?
Katarzyna Cerekwicka:
Uważam na pieniądze. Przez ostatnie dziewięć lat nie miałam wakacji, bo mnie nie było na nie stać. Teraz bardzo dużo pracuję, bo chcę odłożyć pieniądze na później. Pozwalam sobie teraz na wiele rzeczy, ale nigdy nie przesadzam. Nawet mama ostatnio zachęcała mnie, bym w końcu czerpała z tego, co robię. Uwielbiam kupować buty, ale nie ubieram się u Dolce & Gabbana czy Versace. Wolę kupić komputer lub sprzęt do tworzenia muzyki, mój ostatni nabytek to flet poprzeczny. Marzę też o swoim miejscu na ziemi. A jeszcze go nie mam, wynajmuję mieszkania od 11 lat. Chcę mieć swój adres, meldunek, urząd skarbowy na miejscu. Na to wszystko muszę sama zapracować. Ale nie zamieniłabym swojego życia na żadne inne. Nawet jeśli moje pięć minut minie, będę wdzięczna losowi, że je miałam.                  
         
Rozmawiała Marta Tabiś / Party

Redakcja poleca

REKLAMA