Z piosenkarzem spotykam się w siedzibie jego firmy płytowej EMI. Jestem jednym z pierwszych dziennikarzy, którym Piotr udzieli profesjonalnego wywiadu i widać, że jest tym trochę stremowany. Nic dziwnego, wziąwszy pod uwagę jego wiek i fakt, że w centrum zainteresowania mediów znalazł się z dnia na dzień. Od tego zresztą rozpoczynamy rozmowę.
– Dziś jedziesz jeszcze do telewizji i radia, a w najbliższym czasie masz udzielić kilku kolejnych wywiadów. Jak się w tym odnajdujesz?
Piotr Lisiecki: Staram się o tym wiele nie myśleć. Wiem, że wywiady to ta część mojego zawodu, której nie da się uniknąć. Obecność w mediach pomaga zainteresować ludzi płytą. To jest teraz nadrzędny cel, bo show-biznes niestety rządzi się prostymi prawami. Jeśli mój album się nie sprzeda, to nie będę miał pieniędzy na nagranie kolejnego i tym sposobem... już mnie nie będzie.
– Rozumiem jednak, że trochę cię to kosztuje nerwów. Sprawiasz wrażenie nieśmiałego.
Piotr Lisiecki: Niestety, to prawda.
– Więc, chłopaku, po co ci to było?
Piotr Lisiecki: Bo scena to jedyne miejsce, w którym moja nieśmiałość znika. Nie wyobrażam sobie, przynajmniej na razie, że mógłbym robić coś innego niż śpiewać i występować. Mały stres przed wywiadami jest niewielką ceną za to, że potem będę mógł robić to, co kocham, czyli nagrywać i koncertować.
– Pamiętasz pierwszą osobę, która powiedziała: „Twoje miejsce jest na scenie. Idź i podbijaj świat”?
Piotr Lisiecki: To była moja nauczycielka muzyki w podstawówce. Wtedy tylko grałem na pianinie i gitarze, bo śpiewać zacząłem później, w gimnazjum. I to ona namawiała mnie, żebym zaczął się uczyć muzyki na poważnie. Bo w sumie jestem samoukiem, nigdy nie pobierałem żadnych profesjonalnych lekcji.
– A potem założyłeś z koleżanką duet i zgłosiliście się do „Mam talent!”. Na pierwszym castingu jury podziękowało koleżance, a ty zostałeś sam…
Piotr Lisiecki: I tak jest do dzisiaj.
– Koleżanka się obraziła?
Piotr Lisiecki: Nie. Jesteśmy i nadal będziemy przyjaciółmi. Chodzimy razem do szkoły i mamy bliski kontakt. Ale śpiewać razem nie będziemy. To moja decyzja.
– Dostałeś się pod skrzydła Joasi Ziędalskiej. Jak się czujesz w „stajni” agentki Agnieszki Chylińskiej?
Piotr Lisiecki: Bezpiecznie. Już w trakcie show „Mam talent!” zgłaszało się do mnie wiele osób, które chciały zostać moimi agentami, ale dopiero w czasie rozmowy z Joasią pomyślałem: „To jest to!”. Podobnie było z producentem płyty Robertem Amirianem. Choć propozycja, abym z nim pracował, wyszła od firmy płytowej, to dogadaliśmy się od pierwszego zamienionego zdania i nasza współpraca była genialna! Są takie momenty, kiedy coś zaiskrzy i wiesz, że spotkałeś właściwą osobę.
– Na koniec, żebyś nie myślał, że przejdzie ci tak ulgowo, oczywiście zapytam cię o sprawy miłosne.
Piotr Lisiecki: Nieobecne usprawiedliwione.
– To znaczy?
Piotr Lisiecki: To znaczy, że moją „ukochaną kobietą” jest muzyka. I przez jakiś czas pewnie tak zostanie.
Alek Rogoziński / Party
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>