– Co powiedziała żona, kiedy się dowiedziała, że za Meryl Streep jesteś gotowy pojechać na koniec świata? Była zazdrosna?
Pierce Brosnan: Meryl działa na mnie jak magnes. Kiedy zadzwonił do mnie agent, mówiąc: „Mam dla ciebie rolę. Streep, »Mamma Mia!«, Grecja”, bez zastanowienia odpowiedziałem: „Wchodzę w to”. Zgodziłem się zagrać w musicalu i byłem tak zachwycony, że nie zapytałem nawet o gażę. A Keely? Jest wyrozumiała.
– Kiedy jednak zostałeś filmowym kochankiem Meryl, Twoja wyrozumiała żona zabrała dzieci i pojechała za Tobą na plan.
Pierce Brosnan: Sam o to prosiłem. W dzieciństwie byłem bardzo samotny. Nie pamiętam ojca, bardzo wcześnie odszedł od mamy. Przez parę lat wychowywali mnie dziadkowie. Dużo czasu spędzałem w podróżach. Zawsze chciałem, żeby moje dzieci czuły, że należą do kochającej rodziny. Zdaję sobie sprawę, jak cenne są chwile, które spędzamy wspólnie. Dlatego razem z Keely i chłopcami pojechaliśmy na sześć tygodni zdjęć do Grecji. Dla dzieci to była frajda zobaczyć tatę śpiewającego i tańczącego. Takiego jeszcze mnie nie znali. To było najpiękniejsze lato mojego życia. Zapewniam cię, Keely nie ma powodów do zazdrości.
– Ty marzyłeś o zagraniu z Meryl Streep, a wiele kobiet marzy o spotkaniu z Tobą. Nie pozostawiasz im jednak złudzeń. To żona jest tą jedyną, choć wcale nie przypomina modelki.
Pierce Brosnan: Tak właśnie jest. Może mieć włosy mokre i w nieładzie po kąpieli w morzu, ale i tak jest dla mnie najpiękniejsza. Błyskotliwa, zabawna, ma bardzo dobre serce. Przy niej mogę być sobą. Chcesz słuchać dalej?
– Dawaj…
Pierce Brosnan: Lubię nasze zwyczajne życie. To, że wstaję rano i robię synom naleśniki albo kanapki z bananem i miodem. Zawsze okrawam im skórki od chleba, choć to już przecież nie maluchy. Odwożę ich do szkoły, a Keely w tym czasie parzy kawę i czeka na mnie. Lubię patrzeć, jak pracuje w ogrodzie. Potem w koszu przynosi cytryny, papaje, mango. Spokojnie sobie żyjemy. Kiedy jestem bez humoru, wyciągam sztalugi i maluję. Ostatnio Dylan i Paris malują ze mną. Surfujemy razem, gramy na gitarach i ukulele.
– Śpiewacie trochę razem? Ty śpiewasz tak, że ciarki chodzą po plecach.
Pierce Brosnan: Tak myślisz? Moi synowie mają chyba inne zdanie (śmiech). Pewnego sobotniego poranka do domu w Malibu przyjechał Martin Lowe, producent muzyczny „Mamma Mia!”. Przywiózł piosenki. Słuchaliśmy ich razem, potem Martin zostawił mnie z iPodem. W samochodzie, w drodze do szkoły, włączyłem Abbę i już po pierwszych taktach usłyszałem krzyk z tylnego siedzenia: „Tato, co to jest?!” (śmiech). Chyba dawno ich tak nie zaskoczyłem. Abba doprowadzała moje dzieci do szaleństwa. Najpierw kiedy słuchałem płyty, a potem kiedy śpiewałem te piosenki. I nie było to ciche mruczenie pod nosem. Wykończyłem ich. Przyjaciele często przychodzili do naszego domu i rozsiadali się, mówiąc: „Pierce, zaśpiewaj”, wtedy chłopcy jeden przez drugiego podnosili wrzawę: „Tato! Słyszeliśmy cię rano, w południe, nie chcemy już więcej, prosimy”. Byli zdesperowani.
– Ale wciąż żyjesz. Dylan i Paris polubili w końcu Abbę?
Pierce Brosnan: Nie bardzo. Wyrzucali mnie z domu. Mieli zmowę z Keely (śmiech). Mieszkaliśmy wtedy przez kilka miesięcy na Hawajach. Budziłem się rano i szedłem śpiewać do ogrodu. Ale potem, widząc miny mojej rodziny, zacząłem wychodzić świtem na plażę przed domem i śpiewać do oceanu. Właściwie tam już spokojnie darłem się wniebogłosy, przekrzykując fale. Będziesz się śmiała, ale nieraz wzruszały mnie te stare szlagiery o miłości. Może to lepiej, że nikt tego nie widział.
– Twardziel James Bond rozkleja się, śpiewając miłości „S.O.S!”.
Pierce Brosnan: A ciebie to nie porusza? Nie znasz takich historii? Facet w średnim wieku ma żonę, ale choć nie jest to „ta jedyna”, żyją razem, bo porządny z niego gość. W końcu mają też dzieci. I nagle on dostaje zaproszenie od NIEJ, tej, którą kiedyś szaleńczo kochał, o której mimo upływu lat wciąż jeszcze czasem myśli. Czujesz dreszcz emocji? Ja czuję. Mój Boże! Znów zobaczyć dziewczynę, w której wciąż jest się zakochanym! Tak, śpiewałem „S.O.S.” prosto z serca. Ta piosenka mówi o najważniejszym. By nie przegapić uczucia. Mam rację?
– Nie grasz już Jamesa Bonda, ale dla mnie wciąż jesteś genialnym agentem 007. Ale o miłości też potrafisz mówić przekonująco…
Pierce Brosnan: Lubiłem być Bondem. Ale pewnego dnia odebrałem telefon i usłyszałem, że jestem do tej roli za stary. Stary? Nigdy wcześniej nie myślałem tak o sobie. To był szok (śmiech). Jakby ktoś zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Ale wziąłem głęboki oddech i w tej samej chwili, kiedy myślałem: „Mój świat się wali”, poczułem też coś innego: „Jestem wolny!”. I tak jest. Mogę teraz robić, co chcę. Tylko ode mnie zależy, jaki będzie następny krok.
– Twoja ostatnia decyzja wydawała się ryzykowna. Elegancki garnitur 007 zamieniłeś na lycrowy kostium.
Pierce Brosnan: Kiedy go po raz pierwszy zobaczyłem, razem z tymi butami na platformach, westchnąłem tylko: „Uff, krzykliwy! Ale jesteśmy za daleko, żeby teraz zawrócić”. Część scen do filmu nagrywaliśmy w studiu, gdzie przed laty kręciłem Bonda. Bardzo nie chciałem, by w błyszczącym, kiczowatym garniturze z musicalu zobaczył mnie wtedy Daniel Craig (śmiech).
– Wiedziałeś, że Daniel Craig, kręcąc kolejną część Bonda „Quantum of Solace”, musiał nosić buty na podwyższonym obcasie, bo był niższy o kilka centymetrów od swojej filmowej partnerki Gemmy Arterton?
Pierce Brosnan: No proszę. Trzeba umieć bawić się swoim poczuciem godności. Dla mnie rola w „Mamma Mia!” była genialnym doświadczeniem. Nigdy wcześniej tak się nie denerwowałem. Noc przed nagraniami w studiu była najczarniejszą w moim życiu. Siedziałem w hotelowym pokoju w zupełnej ciemności i słuchając iPoda, powtarzałem: „Dobry Boże, co ja zrobiłem?”. A potem jak dziecko walczyłem z motylami w brzuchu. I dopiero rano na widok Colina Firtha poczułem się trochę lepiej (śmiech).
– Poradziłeś sobie znakomicie. I udowodniłeś, że wcale nie jesteś za stary. Jak Ty to robisz, że tak wyglądasz?
Pierce Brosnan: Przeglądam się w oczach Keely. Poza tym dbam o siebie, nie mam wyjścia. Dużo gram w tenisa, ćwiczę jogę, biegam, ale widzę, że staję się coraz starszy. I wiesz co? Całkiem mi się to podoba. Mamma mia! Ja to nawet celebruję!
Rozmawiała Monika Kotowska / Viva