– Poszłaś do ołtarza w mini. Piotr widział przed ślubem twoją ekstrawagancką suknię?
Paulina Sykut: Wiedział, co się święci! (śmiech). To on odbierał ją od projektantów z Bohoboco. Chłopcy zadzwonili do mnie przejęci: „Paulina, pokrowiec jest z jednej strony przezroczysty!”. Ale nie było wyjścia, nie mogłam przyjechać sama, bo w Poznaniu kręciliśmy zapowiedzi do programu „Must Be The Music”. Uprzedziłam Piotra. Kusiło go, ale nie zajrzał. A suknia, przyznaję, była troszkę zadziorna… Ale też subtelna. Uważam, że nasz kobiecy seksapil trzeba pokazywać w szczególikach, wtedy jest smaczny. Panny młode często idą w krótkich sukienkach do ołtarza. A moja – przyznaj sama – była długa chociaż z tyłu (śmiech).
– Wyprawiłaś potem prawdziwy bal na sto par?
Paulina Sykut: Nie chciałam robić gwiazdorskiego spektaklu. Na ślubie i weselu byli najbliżsi, w sumie 109 osób. Odezwaliśmy się z Piotrem do wszystkich starych, dobrych znajomych. Tych z podstawówki, liceum. Często byli mile zaskoczeni. Ludzie myślą, że jak ktoś pracuje w telewizji, to zapomina, skąd jest, z kim coś go dawniej łączyło, że znika. A ja chciałam zobaczyć tamte twarze z rodzinnych Puław, Lublina, gdzie studiowałam… Przyszli ze wspaniałą energią.
– Kiedy się wie, że to już? Że jest się gotowym, żeby powiedzieć „tak”? Długo z tym zwlekałaś.
Paulina Sykut: Kiedy Piotr oświadczył mi się cztery lata temu, czegoś jeszcze naszemu związkowi brakowało, żeby zaplanować ślub. W ubiegłym roku, gdy pracowałam jak szalona, w ciągłych rozjazdach, nagrywając różne programy, nagle się ocknęliśmy. I przyszła taka myśl, że chcemy przysiąc sobie miłość do końca życia. Poprosił mnie o rękę po raz drugi i nie było wątpliwości, że to ten moment! Dobrze, że nie pobraliśmy się na samym początku wspólnego życia, kiedy ja miałam te dwadzieścia, a Piotr trzydzieści lat. Dorośliśmy oboje, dojrzeliśmy.
– Opowiedz o tym dorastaniu.
Paulina Sykut: Wszystko było w naszej miłości na wysokich obrotach. Dużo wylanych łez, kłótni o prozaiczne rzeczy. Ale nigdy sobie tego nie wypominamy. Minęło, czas wyciągnąć wnioski i iść dalej. Zdarzały nam się też krótkie rozstania. Słyszę często: „A po co im teraz ta przysięga? Dziś to już stare, dobre małżeństwo”. Wcale nie. Mieszkamy razem długo, od ośmiu, może i dziewięciu lat, ale wciąż się zmieniamy, zaskakujemy. Za to jesteśmy siebie pewni. Przez lata śpiewałam na weselach, napatrzyłam się na pary, między którymi coś nie grało już na ślubie. Moje „tak” było na sto procent. Oboje nie rzucamy słów na wiatr.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– Teraz wszystkie światła są skierowane na ciebie. Nie jest to dla Piotra problemem?
Paulina Sykut: To może być trudne. I, jak widzę, jest, ale dla innych. Piotr mnie kocha, a do tego jest świadomy swojej wartości. Prowadzi własny biznes. Jest sobie szefem, sterem. Z moją karierą nie ma problemu. Moje koleżanki zawsze patrzą na Piotrka z podziwem, bo on jest fajnym, prawdziwym mężczyzną, dobrym człowiekiem. Mało takich na świecie. Widzę, jak wielu mężczyzn wpędza w kompleksy. Nie chodzi nawet o sportową sylwetkę. Piotr ma w sobie to nieuchwytne „coś”, czego innym często brakuje.
– Samiec alfa? Wygląda na to, że rzeczywiście znalazłaś ideał. Bo ten silny jak skała facet potrafi wpaść do studia z obiadem dla ciebie. Martwił się, że nie masz czasu na lunch i z przepracowania schudłaś.
Paulina Sykut: Tak było, dba o mnie bardzo (śmiech). Znam dziewczyny, które, gdy ich kariera zaczyna się rozkręcać, odbijają gdzieś w bok. Oddalają się od rodziny, domu. Nas to nie spotka, bo Piotrek jest zawsze ze mną. Wprowadziłam go w swój świat. Nie musi czytać w bulwarówkach o tym, co działo się na koncercie czy po imprezie, którą prowadziłam. On tam był i wszystko sam widział.
– Kiedy się poznaliście miałaś siedemnaście lat. Piotr to twój pierwszy mężczyzna?
Paulina Sykut: Miałam wcześniej kilka miesięcy chłopaka, przyjaciela, ale nie mogę powiedzieć, że to był poważny związek. Z Piotrem jest. Jestem jego największą miłością.
– Właśnie ją sobie przyrzekliście. To wielkie emocje?
Paulina Sykut: Mówiąc słowa przysięgi małżeńskiej, płakałam. Ale emocje targały mną od samego rana. Najpierw do rodzinnego domu, do mamy, przyjechali rodzice Piotrka. Uklękliśmy oboje, a oni nas pobłogosławili. I od tego momentu pamiętam wszystko jak w zwolnionym tempie. Nawet dziś czuję, jak ściska mnie w gardle. Było wiele cudownych momentów. Mam w głowie cały film. Ziarenka ryżu i płatki róż obsypujące nas, gdy po ceremonii wychodzimy z kościoła – wiem, że to był pomysł mojej świadkowej Anety. Środek weselnej nocy i Conrado Yarez krzyczący: „Paulina i Pietro wszystkiego najlepszego”, a potem porywający ludzi do tańca w rytm klubowego remiksu „Dragostea Din Tei” boysbandu O-Zone, wielkiego letniego hitu sprzed lat. Byli też moi przyjaciele z dawnego zespołu, DJ grał muzykę dyskotekową. Wesele z tańcami i śpiewami przy stole trwało do szóstej rano. Mieliśmy trzypiętrowy lukrowany tort, najpiękniejszy, jaki w życiu widziałam. Na szczęście kroiliśmy z Piotrem tylko jeden kawałek (śmiech), bo to większe wyzwanie niż prowadzenie telewizyjnej imprezy na żywo.
– Wszystko się udało?
Paulina Sykut: Cały dzień trzymałam Piotrka bardzo mocno za rękę, bo tak się denerwowałam. Chyba najbardziej, podjeżdżając pod kościół. Wiedziałam, że czekają tam goście, ale też paparazzi. Choć w głębi serca wierzyłam, że panowie potraktują tę chwilę z szacunkiem. I tak było, nie wchodzili do kościoła, nie ukrywali się w zakamarkach. Zapozowaliśmy dla nich później. Nasz fotograf robił im zdjęcia, bo niczego podobnego wcześniej nie widział. Przyznam, że sama też nie pamiętam tylu obiektywów, nawet na największych imprezach czy pokazach mody (śmiech). Nie przećwiczyliśmy powitania chlebem i solą. Wyszło bardzo zabawnie. Mama, stojąc w drzwiach restauracji weselnej, mówi: „Paulinko, co wybierasz? Ten chleb, sól czy Piotra?”. Skołowana rozejrzałam się wkoło: „No oczywiście, że Piotra”. A tu konsternacja. I zaraz goście wybuchnęli śmiechem. Powinnam odpowiedzieć: „Ten chleb, sól i Piotra”. Ale ja odpowiedziałam sercem.
– To jedyne, co wymknęło się scenariuszowi?
Paulina Sykut: Nie było go. Bo nie ma scenariusza na życie. Tuż przed ślubem zachorowała na białaczkę moja przyjaciółka. Miesiąc wcześniej straciła przytomność. Choroba to nie był jej scenariusz. Powiem ci tak, to nie miała być perfekcyjnie zorganizowana impreza, ale celebrowanie niezwykłej chwili. Poczułam to przy ołtarzu. Przeżyłam jeden z najważniejszych momentów w życiu, magiczny. Myślę, że kolejnym będą narodziny dziecka. Tak się złożyło, że nie podjęliśmy tej decyzji wcześniej. Zawsze myślałam: zostaniemy rodzicami po ślubie. Dziś jesteśmy gotowi, jesteśmy rodziną.
– Od samej Niny Terentiew słyszysz, że jesteś dobra. To pochwała na wagę złota. Myślisz, że będziesz umiała zdecydować się na przerwę w pracy?
Paulina Sykut: Nie byłabym w tym miejscu, gdyby za tym nie stał mój talent, rozwój. Nie myśl, że non stop jest słodko, ale świetnie jest usłyszeć od takich osób: robisz coś dobrze. Telewizja angażuje mnie do kolejnych projektów i to jest wspaniałe, ale nie mam na nosie różowych okularów. Znalazłam się w świecie, w którym można przetrwać, jeśli ma się taką rodzinę, miłość i wsparcie, jakie mam ja. Wcześnie straciłam tatę. Czasem słyszę: „Jak to możliwe, że go pamiętasz? Miałaś niecałe pięć lat”. Pamiętam. Jak wyglądał, jak do mnie mówił, przytulał, nosił na rękach, jaka byłam dla niego ważna. Żyję tymi wspomnieniami. Przez wszystkie lata, gdy mama była sama, wiedziałam, że tata był jej największą miłością. Pięknie o nim opowiadała mnie i braciom. Tyle znamy ich wspólnych wakacyjnych historii… Mama jest cudowną, ciepłą kobietą. Dzięki niej wiemy, co w życiu dobre. Wychowywałam się bez ojca, ale wierzę, że mój związek będzie silny. I dam swoim dzieciom to, co dostałam od swojej mamy. Już się na to cieszę.
– A zawodowo?
Paulina Sykut: Mam marzenia. I pomysł, ale dam mu jeszcze dojrzeć. Co ma się wydarzyć, to się stanie. Jestem pełna energii. A za rok czeka mnie morderczy wyścig (śmiech). Razem z paroma gwiazdami wezmę udział w triathlonie. Będę musiała przepłynąć dwa kilometry, dziewięćdziesiąt przejechać na rowerze i dwadzieścia przebiec.
– A potem nikt cię nie zatrzyma?
Paulina Sykut: Kto wie?
Monika Kotowska / Party