Gdzież nie była! Gdzie nie pracowała, czego nie robiła. Wyjeżdżała i wracała. Warszawa, Zakopane, Paryż, Warszawa, znów Paryż, znów Zakopane… Tu i tam grała, gotowała, pisała, występowała. Pracowała w kilku rozgłośniach radiowych, telewizjach, na planie filmowym. „Drogo zapłaciłam w Polsce za moją nietypową drogę życiową”, mówi. Ale nie żałuje.
Paulina Młynarska zadebiutowała w „Kronice wypadków miłosnych”, zagrała Melę w „Moralności pani Dulskiej”, Agatę w „Złotopolskich”. Teraz prowadzi z Dorotą Wellman „Miasto kobiet”. Właśnie napisała, w tandemie z „prawdziwą góralką” Beatą Sabałą-Zielińską, bardzo subiektywną książkę o Zakopanem – jej miejscu na ziemi.
– Ty, warszawianka, uciekłaś do domku pod Zakopanem. To Twój azyl, enklawa szczęśliwości, dom nad rozlewiskiem?
Paulina Młynarska: Nie uciekłam, ja się raczej… wyekspediowałam. Z Zakopanem czuję się związana od lat. Ten niewielki dom to prawie mój równolatek, więc jeszcze wypada mi być z nim w bliskich relacjach. Miałam 29 lat, gdy moja córka poszła tu do pierwszej klasy. Pamiętam jej pierwszy dzień w szkole, gdy Beata Sabała-Zielińska – moja przyjaciółka od tamtego dnia i mama równolatki – zapytała: „A cóż też pani strzeliło do głowy, żeby się przeprowadzić do tej naszej mieściny?”. Na co ja: „Plotki?”. Ona w śmiech: „Jakie plotki? Zimnoooo!”. I to prawda, tu nie ma termicznego lata, są za to skoki ciśnienia, duża amplituda temperatur. W zimie raz minus 20, dzień później plus 12. Jadę sobie któregoś dnia w kurtce puchowej koło targu przy Nowotarskiej. Pada śnieg, ogrzewanie w aucie na maksa, a tu patrzę i oczom nie wierzę: góry truskawek. Skąd oni je, u licha, wzięli? – myślę. Dociera do mnie, że to 10 czerwca, a truskawki nie są z Hiszpanii, tylko nasze, polskie!
– Ale jeśli – jak mówi wielu – to jednak ucieczka, to…
Paulina Młynarska: …przed hałasem, zgiełkiem, miejskim stresem i pośpiechem. Nie jestem szczurem miejskim. Zawsze ciągnęło wilka do lasu. Czuję się szczęśliwa w otoczeniu przyrody.
– A tu z każdego okna widok na Giewont.
Paulina Młynarska: No i niezwykłym zbiegiem okoliczności ten dom stał się moją własnością, za co zawsze będę wdzięczna tacie. Nigdy nie chciałam kupić mieszkania w mieście, czego znajomi nie rozumieli. Teraz ja jestem górą. Nie mam kredytu we frankach, zobowiązań i obciążeń. Jak mi się zamarzy, zwijam się w sekundę na drugą półkulę. Właśnie lecę do przyjaciół, do Australii.
– Zakopianka, warszawianka, paryżanka? Nieźle Cię nosiło po świecie.
Paulina Młynarska: Jakby tak zliczyć pobyty we Francji, wyszłoby pewnie z 9–10 lat, Zakopane to moja życiowa baza; Warszawa mnie karmi, daje pracę.
– Dama w markowych szpilkach i superciuchach…
Paulina Młynarska: Tylko w studiu telewizyjnym.
– A Paryż? Chciałaś podbić Paryż?
Paulina Młynarska: Co tam Paryż. Cały świat! Ale nawet we Francji miałam znajomych z chałupą na wsi i w każdy weekend ciągnęło mnie w kaloszach na łono przyrody, w błoto.
– W zakopiańskim domu masz piec w piwnicy, kozę w salonie, psa i kota. I sporo obowiązków. Jak tak dźwigasz drewno, nie klniesz w żywy kamień?
Paulina Młynarska: Ręce mam poparzone, a solcoseryl – maść na szybkie gojenie – idzie jak mydło. Ale wiesz, co było największym szokiem? Zakładanie łańcuchów na koła, kiedy sypnie śniegiem. Parę razy przez te łańcuchy ryczałam i klęłam jak szewc, a byłam wtedy samotną kobietą, skazaną na samodzielność. Ciężkie chwile przeżywałam też przy zakładaniu mojej córce Ali butów narciarskich zamarzniętych w zimie na skorupę, ucząc ją jazdy na różnych oślich łączkach. Ale… dokładnie pamiętam wieczór, kiedy przyszedł tu do mnie Staszek Karpiel – ten sam, który pomógł wyszukać mojej mamie tę działkę na budowę chaty w latach 70., góral nad góralami, i powiedział słowa, które stały się moim życiowym drogowskazem: „Ciepło masz? Jeść co masz? To jest dobrze”. Przypominają mi się za każdym razem, gdy zaczynam się rozklejać.
– Użyłaś zwrotu „samotna kobieta skazana na samodzielność”. Czemu ojca Alusi nie było przy tym zapinaniu narciarskich butów na mrozie?
Paulina Młynarska: Rozstaliśmy się, kiedy Ala była bardzo malutka.
– Nie chciał z Tobą mieszkać na tej cichej, spokojnej wsi?
Paulina Młynarska: Nie chciał. Tak to można ująć (śmiech), choć nie wiem, dlaczego, bo ze mną się fajnie mieszka na wsi.
– Wiem, Twoja micha sałaty i spaghetti nie ma równych. Ale dyla dał też kolejny mąż Michael Moritz.
Paulina Młynarska: O nie! Po pierwszym doświadczeniu już nikomu nie pozwoliłam uciec. Sama kończyłam. Po prostu wtedy byłam zła, że nie mam przy sobie faceta, który by uczynił życie znośniejszym. Ale co mogłam poradzić, skoro go akurat nie było?
– Ty ciągle jesteś Młynarska-Moritz. Gdzie jest pan Moritz?
Paulina Młynarska: Nie mam zielonego pojęcia. Nazwisko zachowałam, bo mnie odróżnia od Agaty, ciągle nas mylą.
– Jak można było taki „towar” zostawić? Przystojny, wysoki, z amerykańskim paszportem.
Paulina Młynarska: Myślę, że z tyloma atutami świetnie sobie poradzi.
– To kto jest winien, że u boku atrakcyjnej kobiety, z chatą w górach, zaradnej, z terenowym samochodem, nie ma równie fajnego mężczyzny?
Paulina Młynarska: A kto tak powiedział? Niech cię pozory nie mylą! Nie jestem nieszczęśliwą kobietą. Przeciwnie, czuję się bardzo doceniona. Po rozstaniu z Michaelem zaczęłam inaczej postrzegać kwestię samotności niż 10 lat wcześniej. Żartujemy, ale pamiętam moment, gdy tu z córką zamieszkałyśmy. Zimno, ciemno, więc płakałam do telefonu przyjaciółce, siostrze, że nikogo nie ma, że groza życia mnie dopadła i przeraża. Ale wtedy żyłam w stereotypie, że jestem więcej warta, kiedy jest przy mnie mężczyzna. Stereotyp, w którym byłam wychowana i z którym musiałam się rozprawić intelektualnie, a potem emocjonalnie. Bo to bzdura, ale tak zakorzeniona, że ciężko się z nią uporać.
– Kto Ci teraz zakłada łańcuchy na koła?
Paulina Młynarska: Umiem! Już w drugim sezonie okazało się, że to żaden problem. Na łańcuchy nikt mnie nie poderwie. Ten czas minął, teraz są potrzebne poważniejsze dokonania.
– Dla córki dom też jest tutaj?
Paulina Młynarska: Ala też kocha góry. Studiuje teraz w Krakowie, a najszczęśliwsza jest w Dolinie Pięciu Stawów, gdzie od czasu do czasu pracuje w schronisku na recepcji.
– Raz w miesiącu podróżujesz do Warszawy, by nagrywać „Miasto kobiet” dla TVN Style. To musi być niezły kontrast.
Paulina Młynarska: W dużym mieście żyje się problemami cywilizacyjnymi, tu – konkretem egzystencjalnym. Sypnęło, lunęło, wieje? Halny doprowadza ludzi o słabym zdrowiu do zawałów, co słychać po sygnałach karetek. Pogoda determinuje niemal wszystko. Jak słońce wyjdzie – fiesta. Tytus Chałubiński – najlepszy PR-owiec Zakopanego – przed ponad wiekiem przekonał Polaków, że tu się można wyleczyć. Pytam: z czego? Zakopane to miejsce dla ludzi o stalowym zdrowiu i mocnych nerwach. Tu trzeba mieć końskie zdrowie, aby przetrwać. A w Warszawie? Przechwytują mnie sprawne ręce stylistki, fryzjerki, charakteryzatorki, odbywa się szybkie mierzenie ciuchów, przy którym wykrzykuję: „Kupię to, kupię tamto”, po czym dochodzi do mnie: Spasuj, gdzie ty to będziesz nosić? No i tu są nie do opisania wspaniałe szmateksy. Mamy z Alą takie łowy, że mózg staje. Mam chyba z 10 apaszek HermŹsa po pięć złotych sztuka.
– Nowe są po 300 euro.
Paulina Młynarska: …i nowy malinowy sweter kaszmirowy za pięć złotych. W mieście szukam typowych podniet prowincjusza, czyli… idziemy z Dorotą Wellman na sushi, w dodatku Dorota stawia i nie dopuszcza dyskusji! Kiedyś się na nią zasadzę i nakarmię za wszystkie czasy! Jak kończę nagrania, tak się cieszę, że zajeżdżam do domu przed północą w lokach i z zastygłą tapetą. I gdy w kurtce palę w kozie, a zdarzy mi się rzucić okiem w lustro, wydaję okrzyk przerażenia.
– Ulubiona chwila dnia?
Paulina Młynarska: Ranek. Chłodno w domu, ja okutana schodzę po schodach, rozpalam w kozie, robię sobie kawę, siadam na kanapie, ogień zaczyna trzaskać. I szybko robi się dziarsko. Uwielbiam ten moment. W okresie pisania książki o Zakopanem wstawałam koło 7.00, paliłam w piecu, parzyłam kawę i w szlafroku z polaru, w szalu i kapciorach grubych, z włosem zmierzwionym potrafiłam pisać do 16.00 na tej kanapie.
– Zaprzyjaźnieni górale Ci nie współczują: „Oj, biedno ta ceperka”?
Paulina Młynarska: Może za plecami, w oczy nie, za to sobie pomagamy. Uwielbiam pana Staszka – stolarza, superfachurę; ostatnio wstawił drewniane okno w tylnej części samochodu, bo oryginalne zgubiłam. On też pyta: „Samo tu siedzicie? No jak to tak sama?”. Albo podjeżdżam pod dom, a tu odśnieżony podjazd. Panowie z gazowni odczytywali licznik, a że napadało, to pomogli, bo „samo tu siedzicie”. Miłe. Jest też sieć „wymiany dobrych procedur”: Ty mi popilnujesz domu i zwierząt, wyjedziesz po mnie na dworzec, ja odpłacę tym samym. A jak nie mam ochoty gotować obiadu, to się zawsze do kogoś przytulę na zupę.
– Nie ma nic lepszego nad zupę w dobrym towarzystwie. Gdzie masz prawdziwe przyjaciółki?
Paulina Młynarska: I tu, i tam. Beata Sabała-Zielińska – ta, która strasznie klnie na zimno – to prawdziwa góralka z talentem do przyjaźni. Jej kozetka terapeutyczna nie ma sobie równych, a że góralka, to nie traci czasu na dzielenie włosa na czworo, zmierza wprost do celu. W Warszawie mam Monikę – nasze dzieci są prawie w tym samym wieku, razem uczyłyśmy się macierzyństwa – i trochę starszą Alę. Wielką rolę w moim życiu odegrały starsze ode mnie przyjaciółki, bo opuściłam dom rodzinny jako 16-latka.
– Podejmujesz nagłe decyzje, rzucasz pracę. Tylko do TVN dyrektor Miszczak przyjmował cię cztery razy. Ale jak trafiłaś na szefa, który Cię mobbingował…
Paulina Młynarska: …to wstałam i walnęłam drzwiami. Bo przegiął. Znalazłam inną rozgłośnię, bo wtedy tylko radio mnie kręciło. W pokoju na górze założyli mi „sztywne łącze” i stałam się studiem radiowym – oddziałem zamiejscowym Radia Zet. Łączyłam się z Warszawą w szlafroku, z kawą, a czasem i winem, jak byli goście. Mówiłam im: „Przepraszam, muszę nadać pogodę dla narciarzy”. Milkli, a Ala przeganiała z pola przed domem barany sąsiada i naszego psa, żeby było cicho.
– Na kiepskiego szefa zawsze się znajdzie lepszy?
Paulina Młynarska: Ja tak uważam. Jest tylko jedna rada: trzasnąć drzwiami, nie dać się poniżać. Postąpić zgodnie z radą mojego taty: „Nie wal głową w mur. Odstąp od muru, odejdź. Albo walnij pięścią w stół, nie bój się”.
– Łatwo powiedzieć.
Paulina Młynarska: Ja też miałam córkę na utrzymaniu i musiałam za coś kupić chleb i benzynę. Ale to jest tak samo, jak tkwienie w nieskończoność w złym związku, który nas sprowadza do parteru. Obserwuję czasem w mediach takie chore „układy”, gdy ofiara już nie wierzy, że gdzie indziej jest lepiej, normalniej.
– Dawno Cię w radiu nie ma.
Paulina Młynarska: Beata Sabała przejęła moją pałeczkę w Zetce, a ja skorzystałam z okazji, by popracować we francuskim radiu – najlepszym publicznym w Europie – France Culture (tuż przed naszym wejściem do Unii potrzebowali dziennikarzy z krajów aspirujących). Alusia poszła tam do szkoły. Przeszła swoje, ale poznała język, co jej procentuje.
– A Ty co tam robiłaś?
Paulina Młynarska: Ciekawe audycje dokumentalne, programy. Za reportaż o Polakach remontujących we Francji domy dostałam nawet nagrodę – jedyną branżową, plus kasa. We Francji mawia się: „saoul comme un polonais” – pijany jak Polak. Z mojego reportażu wychodziło, że najwięcej piją Francuzi. Bo o 7.00 rano pastis w kafejce, calvados o 10.00, a do obiadu butelka wina. Zagrałam w Paryżu mnóstwo epizodów telewizyjnych, występowałam w trupie teatralnej. Z bajkami dla dzieci i muzycznymi spektaklami zjeździliśmy całą Francję. Sama wyprodukowałam sztukę złożoną z piosenek Borisa Viana, które uwielbiam. Gdy wróciłam do kraju, sporo umiałam i nie było żadnego powodu, by mnie nie dopuszczać do castingu. A tak się zdarzało. Słyszałam: „Nie, bo nie”.
– Odebrałaś swoją porcję upokorzeń?
Paulina Młynarska: Z mieszkania we Francji wyniosłam poczucie, że brak pracy lub odmowa to nie upokorzenie, a etap. Trzeba szukać, iść dalej. W życiu trzeba być zadaniowcem. Posiadanie najbardziej prestiżowej pracy nigdy nie było dla mnie jedynym źródłem własnej wartości. Bo praca jest bardzo ważna, ale…
– …nie aż tak. Gdy wróciłaś do Polski, grałaś w „Złotopolskich”, w Teatrze Nowym u Hanuszkiewicza…
Paulina Młynarska: Ale nienawidzę, jak się mnie nazywa aktorką, bo to uwłacza aktorom. Ja po prostu wykonywałam różne prace w życiu. Równie dobrze by mnie można było nazwać zawodową nianią, kelnerką, a nawet kucharką, bo pracowałam w paryskich knajpach. Nauczyłam się profesjonalnie obrabiać żywność, czym się szczycę i uważam za prawdziwy fach. Jak szukałam pracy, żeby przetrwać, najprzyjemniejsza była praca w kuchni.
– Gdy wróciłaś z Paryża, łatwiej było znaleźć pracę?
Paulina Młynarska: Nie, bo kłułam ludzi w oczy. Teraz się przyzwyczaili, że można różnymi drogami iść do celu, ale wtedy musiało być: szkoła, matura, studia, a jak nie, to jest się wykolejeńcem. No to jestem trochę wykolejeńcem: nie zrobiłam matury, nie ukończyłam studiów, ale to nie znaczy, że się nie uczyłam, że nie pracowałam nad sobą. I nie jestem jedyną taką osobą. Co roku przed maturami wyciąga się, w jak doborowym towarzystwie jestem. Dopiero Adamowi Hanuszkiewiczowi spodobało się, że ja mam jakoś inaczej. Kolorowy ptaszek, łapmy go. Dla wielu innych to było nie do przyjęcia.
– Jak tak Cię słucham, chce mi się zanucić melodię, że życie nie jest nowelą. Jest przygodą.
Paulina Młynarska: Bo jest! Ja zawsze szukałam mocnych wrażeń. Może nie mam hamulca, może mi brakuje piątej klepki. Kompletnie się nie boję czegoś nie skończyć, a coś nowego zacząć.
– No to zaczęłaś. Nową książkę o Zakopanem.
Paulina Młynarska: Wyszedł bardzo subiektywny przewodnik, chyba zabawny, napisany z Beatą. Uzupełniałyśmy się, ja, ceperka, i Beata, góralka z krwi i kości.
– Tylu znamienitych Polaków kochało Zakopane. Witkacy pisał w 1919 roku: „Dla ludzi słabych Zakopane jest tak zabójcze, jak (oczywiście w czasie dostatecznie długim) spotkanie z prawdziwie demoniczną kobietą”. Zakopane to mit, legenda, fenomen, tatrzańska Arkadia, duchowa stolica, polskie Ateny, polski Piemont. Pępek świata…
Paulina Młynarska: Tak pisał w „Pępku świata” Rafał Malczewski – nasza największa inspiracja, wszystkim polecam. I „Kto nie był nigdy w Zakopanem, z trudem zalicza się do ludzi”, ale też, że „Zakopane to wyskrobek od ojca niechluja i matki machlojki”, a o słynnym pociągu „dancing, narty, brydż”, że dowozi z całego kraju nową bogatą publiczność, tak zwaną przyjezdną hołotę, szukającą przede wszystkim rozrywki. Jak widzisz, kierunek był ambitny: nie słodzić i lukrować, walić prawdę. Bo to książka napisana z miłości, ale nie jest to miłość ślepa.
– Dancing, karty, brydż... Jak u Ciebie z tymi sprawami?
Paulina Młynarska: Kornel Makuszyński przed wojną potrafił nie wstać od stolika przez dobę. Dzisiaj w brydża gra się głównie w ZAiKS-ie i Adrii. Ja wybieram dancingi. Uwielbiam tańce w Europejskiej. Chodzę tam ze szpilkami w torebce, ale wytrzymuję w nich krótko, potem zmieniam na tenisówki.
– Nie boicie się gromów na Wasze głowy?
Paulina Młynarska: Nie, ale się spodziewamy. Górale potrafili zgromić reportera za informację, że w górach nie ma śniegu, bo „odstraszamy turystów”.
– Dobrze tańczysz. A jak jeździsz na nartach?
Paulina Młynarska: Jak prawdziwi zapaleńcy, wróciłam do korzeni, czyli skitouringu. Tatry do tego są idealne, ale trzeba mieć kondycję, troszkę droższy sprzęt, ale za to nie płaci się za wyciągi, bo człowiek sam jest sobie wyciągiem, trzeba przejść kurs lawinowy i mieć przy sobie zestaw lawinowy. Podchodzi się do góry na fokach (narty z taśmami, potem się zdejmuje) i zjeżdża. Zimą codziennie idę na godzinę, dwie, ale dłużej koniecznie z kimś, sama się boję. Bo góry są i swojskie, i groźne. Jest z nich coś hipnotyzującego, baśniowego, jak w bajce. Ja tu się czuję jak dziecko w zaczarowanej krainie.
Rozmawiała Liliana Śnieg-CzapLewska
Zdjęcia Krzysztof Opaliński
Stylizacja Marcin Dąbrowski
Makijaż i fryzury Agnieszka Jańczyk
Produkcja Ela Czaja
Za pomoc w realizacji sesji i gościnę dziękujemy Dyrekcji Hotelu Grand Hotel Stamary w Zakopanem, ul. Kościuszki 19, tel. +48 18 024510, www.stamary.pl