Kiedy byłaś małą dziewczynką, marzyłaś, że jesteś królewną?
Nigdy. Jakoś, szczerze mówiąc, te wszystkie bajkowe królewny zawsze wydawały mi się nudne. Może Królewna Śnieżka była najciekawsza, bo podobało mi się, jak się sprytnie dogaduje z krasnoludkami i zwierzętami. Irytowało mnie jednak to, że zjada jabłko, które podaje jej paskudną dłonią czarownica. Kiedy oglądałam to w telewizji, krzyczałam: "Nie bierz tego! Nie bierz!".
– To może marzyłaś, że – jak Kopciuszek – ze zwykłej dziewczynki zmienisz się w piękną żonę królewicza?
Coś ty! Kopciuszek był przecież strasznie biedny. Współczułam mu, że musi tak dużo sprzątać. Dla mnie to zawsze była najgorsza kara.
– No to kim chciałaś zostać, jak byłaś mała?
Chciałam być detektywem. Pewnie dlatego wartości umysłu wydawały mi się zawsze atrakcyjniejsze od piękna ciała. No bo po co detektywowi ładna buzia? Za to mózg miał znaczenie pierwszorzędne.
– Jakie masz najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa?
Pamiętam naszą kawalerkę na Ursynowie. Mieszkałam tam z rodzicami do jakiegoś czwartego roku życia. No i pamiętam, że kiedy jeszcze byłam za mała na chodzenie do państwowego przedszkola, rodzice wozili mnie do takiej pani, która w domu prowadziła coś na kształt przedszkola prywatnego. Ja chyba się tej pani bałam, bo strasznie nie lubiłam tam chodzić. Na szczęście potem, kiedy już zaczęłam chodzić do zwykłego przedszkola, byłam przeszczęśliwa, chyba głównie za sprawą ilości dzieci i zabawek. Czułam się jak w wesołym miasteczku. Tylko to leżakowanie...
– A jaki masz obraz przed oczami, kiedy myślisz "dzieciństwo"?
Automatycznie przenoszę się do domu moich dziadków, rodziców taty, do Białogardu. Uwielbiałam tam jeździć. Byłam ich jedyną wnuczką i nie było mowy, żeby rodzice nie zostawili mnie u nich na wakacje. Moi dziadkowie byli niesamowitymi ludźmi, takimi osobowościowymi "światowcami", z wielką ciekawością świata i kulturą osobistą. Dzięki nim zrozumiałam, że miejsce urodzenia nie musi determinować rozwoju młodego człowieka. Można mieszkać w Warszawie i nie wykorzystać tutejszych możliwości rozwoju, chociażby kulturalnego, a można mieszkać w niewielkim Białogardzie i za sprawą mądrych i świadomych rodziców rozwinąć się ponad przeciętność. Kiedy tata był małym chłopcem, już uczył się wraz ze swoją młodszą siostrą angielskiego, francuskiego i niemieckiego. Dziadek, wielki fan teatru i sportu, woził ich zarówno na mecze, jak i na przedstawienia teatralne aż do Warszawy. Myślę, że miałam ogromne szczęście, że byłam jego wnuczką.
– Jak wyglądały Twoje wakacje u dziadków?
Pamiętam lekcje angielskiego z dziadkiem i nasze wspólne rozmowy. Dziadek, który był lekarzem, zawsze pozwalał mi bawić się bandażami, plastrami, strzykawkami. Robiłam więc zastrzyki swoim misiom i lalkom, a potem nasłuchiwałam zdziwiona, jak w ich plastikowych organizmach chlupie woda. Najbardziej lubiłam rytuał wprowadzony przez babcię. Co wieczór do wanny wędrowały wszystkie plastikowe zabawki, jakie były w domu. Potem babcia kąpała mnie i pozwalała się bawić tymi wszystkimi kaczuszkami i kubeczkami. Po kąpieli zawijała mnie w wielki szlafrok dziadka, sadzała na fotelu przed telewizorem i włączała Kabaret Starszych Panów. A w ciągu dnia babcia zarządzała zabawy w szkołę. Ona sama była nauczycielką, ale robiła to tak, żeby było jak najweselej. Poprzez zabawę i śmiech uczyła mnie wszystkiego: od czytania i pisania przez zasady savoir-vivre’u, aż po przechodzenie pod kijem od miotły.
– Babcia czytała Ci książki?
Podejrzewam, że tak, choć nie pamiętam tego. Za to pamiętam, że przychodziły do niej takie magazyny poświęcone królewskim parom. Pierwszy z tych magazynów poświęcony był Grace Kelly i Rainierowi. Kiedyś babcia westchnęła: "Ach, wnusiu, jak ja bym chciała, żebyś ty chociaż jeden dzień pomieszkała sobie w takim pałacu". Los chciał, że już po śmierci babci jej marzenie się spełniło – mieszkałam w pałacu przez dziesięć lat, lecz z całą pewnością nie było to tak ekscytujące, jak wtedy przypuszczała.
– Dziadkowie Cię rozpieszczali?
No pewnie! Najśmieszniejsze jest to, że dziadek dla mojego taty i jego siostry był podobno dość surowy, ale ja byłam jego oczkiem w głowie. Tata do dziś wspomina, jak kiedyś wrócił do naszego warszawskiego mieszkania, otworzył drzwi i zdumiony ujrzał swego pryncypialnego tatę biegającego na czworakach po podłodze i mnie siedzącą na nim okrakiem i krzyczącą: "Szybciej! Szybciej!".
– A dziadkowie ze strony mamy?
Oni mieszkali w Gdańsku. Z nimi wiąże się jedno z moich najwcześniejszych wspomnień. Kiedy mojej mamie skończył się urlop wychowawczy, byłam jeszcze za mała, żeby pójść do przedszkola. Rodzice bardzo dużo pracowali i jedynym wyjściem było pozostawienie mnie na pół roku u dziadków. Pamiętam, że strasznie płakałam, kiedy rodzice wyjeżdżali, mimo że dziadkowie byli dla mnie niezwykle kochani. Tylko że dla nich nie byłam taką atrakcją, bo oprócz mnie mieli jeszcze trójkę wnucząt. Podobno byłam najgrzeczniejsza ze wszystkich i do tej pory w rodzinie opowiada się, jak to potrafiłam przez sześć godzin kolorować książeczki.
– Dziadkowie musieli być zachwyceni spokojną wnuczką.
Myślę, że docenili to dopiero, kiedy pojawiły się następne, niekoniecznie tak spokojne wnuki. Mój brat cioteczny miał na przykład w rodzinie ksywę "Owsik". Przypuszczam, że babcia była zachwycona niezależnie od wszystkiego, za to dziadek, jako wojskowy, był dla nas wtedy dość surowy. Dopiero potem, po śmierci babci, bardzo złagodniał i stał się tak liberalny i życiowy, że często zaskakiwał tym nawet moich nowoczesnych rodziców.
– Bardzo przeżyłaś, gdy teraz odszedł?
Tak. Był moim ostatnim dziadkiem. Moje obie babcie i dziadek od strony taty odeszli dużo wcześniej, kiedy jeszcze byłam dzieckiem. Żałuję, że nie miałam czasu poznać ich lepiej, już jako bardziej świadoma osoba, ale jestem wdzięczna losowi, że ich w ogóle poznałam i zdążyłam się czegoś od nich nauczyć.
– Często powtarzałaś, że masz wyjątkowo wyrozumiałych i mądrych rodziców. Podobnie było z dziadkami. Miałaś szczęśliwe dzieciństwo.
Bardzo. Zawsze miałam świadomość, że najbliżsi mi ludzie naprawdę mi ufają i że mogę na nich liczyć. Pamiętam, jak czasem wracałam spanikowana ze szkoły, bo coś tam się zdarzyło, co dla mnie było końcem świata. A potem mama przychodziła z pracy i, widząc moją nieszczęśliwą minę, mówiła: "Nie martw się, zaraz coś na to zaradzimy". Moi rodzice wydawali mi się wtedy półbogami. Nie mogłam się nadziwić, jak to jest możliwe, że nic ich nie wyprowadza z równowagi i na wszystko znajdują radę. Były to oczywiście wielkie problemy tylko z perspektywy siedmiolatki, ale imponowało mi, że jak nie wiedziałam, jak zrobić wyklejankę o muminkach, tata robił ją ze mną, że mama potrafiła uszyć każde przebranie i że znali tabliczkę mnożenia na pamięć. W moich oczach to była wszechwiedza. Teraz, kiedy jestem dorosła, nie dzwonię już do nich z każdym kłopotem, ale mam świadomość, że oni są stale przy mnie.
– Kiedy już byłaś starsza i chodziłaś do szkoły, marzyła Ci się kariera telewizyjna?
Nigdy. Byłam zawsze raczej nieśmiała i nawet do głowy mi nie przyszło, że mogłabym występować przed milionami widzów. Ja nawet wierszyka nie potrafiłam spokojnie powiedzieć na akademii. Kiedyś mama przyszła posłuchać, jak deklamuje jej córeczka, a ja byłam taka przejęta, że recytując cały czas się śmiałam i nikt nie zrozumiał ani słowa z tego, co mówiłam.
– To co się stało, że się nagle ośmieliłaś?
Biorąc udział w "Tańcu z gwiazdami", postawiłam się pod ścianą. Musiałam się zmierzyć ze swoimi słabościami. Szczęśliwie wyszłam z tego starcia obronną ręką. Teraz, jak widzę pierwsze odcinki programu z moim udziałem, czuję się, jakbym oglądała zdjęcia z dzieciństwa. Byłam bardzo przestraszoną, zawstydzoną dziewczynką. Na tym polu nastąpiła swoista rewolucja.
– Niedawno zadzwonił do Ciebie Jerzy Stuhr i zaproponował rolę w swoim najnowszym filmie. Od razu się zgodziłaś?
Postawmy sprawę jasno: każdy by przyjął zaproszenie od Jerzego Stuhra. W moim wypadku odwaga jest potrzebna głównie do dalszego mierzenia się z prześmiewcami i wyznawcami spiskowych teorii o nepotyzmie. W tym wypadku ryzyko nie jest duże, bo gram samą siebie, a więc niewiele mogę zepsuć. Jest to malusieńka rólka, pojawiam się tylko na początku filmu. Niemniej jestem zaszczycona, że padło właśnie na mnie.
– Jesteś bardzo żywiołowa, dynamiczna. Dlaczego to właśnie Ty dubbingowałaś Śpiącą Królewnę w "Shreku"? Przecież ona zdania nie może skończyć, bo od razu zasypia.
Fakt. W dodatku bohaterka, którą dubbinguję, jest głupia, marudna i wrednawa. Ale świetnie się bawiłam, wcielając się na krótką chwilę w takie okropne stworzenie.
– Kim teraz jesteś: aktorką, dziennikarką?
Jestem reporterką. Moją najważniejszą pracą jest cykl rozmów z gwiazdami dla "Dzień Dobry TVN". Robiłam to przez ostatnie miesiące i myślę, że wiele się nauczyłam. Myślę, że to dobra dla mnie droga, ale nie wiem, jak długo będę tak pracować. Staram się żyć spontanicznie. Zresztą moje marzenia nie dotyczą pracy, ale życia prywatnego. Chciałabym za dziesięć lat mieć szczęśliwą rodzinę i co najmniej dwójkę dzieci.
– Będziesz dobrą mamą?
Mam nadzieję, że będę dla swoich dzieci taka, jak moi dziadkowie i rodzice byli dla mnie. Od nich nauczyłam się, że wychowanie dziecka należy traktować jak misję. Swoje dzieci chciałabym tak prowadzić przez życie, jak oni prowadzili mnie.
– Życzę Ci, by Twojej rodziny dotyczył bajkowy zwrot: "I żyli długo i szczęśliwie".
Kiedy słyszę to zdanie, widzę przed sobą strasznie banalny obrazek: pokój z kominkiem, wielopokoleniową rodzinę, kubki z kakao w dłoniach i psy śpiące w nogach. Szczęście z natury rzeczy jest banalne.
Rozmawiała: Iza Bartosz/ Viva!
Zdjęcia: Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/photo-shop.pl
Stylizacja: Gisele Mobella
Makijaż: Agnieszka Chełmońska
Fryzury: Łukasz Pycior/d’vision art
Scenografia: Katarzyna Korzeniecka
Produkcja sesji: Ewa Kwiatkowska
Za pomoc w realizacji sesji dziękujemy hotelowi Sheraton, Warszawa, ul. Prusa 2, Muzeum Instytutu Geologicznego, ul.Rakowiecka 4, sklepowi Ermenegildo Zegna przy pl. Trzech Krzyży, restauracji McDonalds.