Idąc do Moniki Richardson, zastanawiałam się, w jakim będzie stanie. Jej związek ze Zbigniewem Zamachowskim ciągle budzi sensację, a ona sama jest od miesięcy zaszczuwana przez tabloidy. Że złodziejka cudzych mężów, że niszczy karierę wielkiego aktora, zmieniając go w celebrytę. Że wróciła do TVP, choć nikt (no, może prawie nikt) nie chciał już z nią pracować. Da się coś takiego przeżyć? Zobaczyłam piękną, spokojną i świetnie panującą nad domowym rozgardiaszem kobietę. W jej salonie czułam się trochę jak na scenie, gdzie różne osoby wchodzą, wychodzą, prowadzą różne wątki. My siedziałyśmy przy kawie. Były mąż Moniki, pilot Jamie Malcolm, ze swoją narzeczoną szykowali się do wyjścia do szkoły. Mieli opowiedzieć dzieciakom o samolotach i lataniu. A Zbigniew Zamachowski przemierzał co jakiś czas pokój albo wychylał się zza drzwi, mówiąc: „Monika, tylko nie mów pani wszystkiego”. Ale przecież po to się spotkałyśmy.
Pani Moniko, jest Pani szczęśliwa?
Tak, bardzo. Nie widać?!
Można być szczęśliwą przy takiej nagonce mediów, kiedy Pani czyta o sobie, że buduje szczęście na nieszczęściu innej rodziny, jest nieczuła na cierpienie drugiej kobiety?
Ale ja tym się różnię od tabloidów i plotkarskich portali, że wiem, jak było naprawdę. Nie rozbiłam rodziny Zbyszka, nie dam się wepchnąć w rolę złodziejki cudzych mężów, bo nie mam z tą rolą nic wspólnego. Jeśli nie do mnie, Zbyszek i tak wyprowadziłby się z domu do mieszkania, które wcześniej kupił. Może spadną na mnie gromy, ale powiem to: czy wie pani, co to jest samotność w małżeństwie? To o wiele bardziej bolesne niż samotność w pojedynkę. Zbyszek byłby pewnie dzisiaj tym samym smutnym człowiekiem, którym był przez lata. Niekochanym. Z jaką perspektywą? Apatii, depresji…? Może tamten związek można było uratować. Ale do tego tanga trzeba dwojga. Zapewniam panią, że ja tylko pochyliłam się nad zgliszczami. Nie będę sypać na głowę popiołu za rozpad tego małżeństwa. To nie mój grzech.
A czyj?
Nie chcę o tym mówić. Bo nie ze mną ta rozmowa.
Spodziewała się Pani takiego ataku?
Tak, wiedziałam, że za tę miłość będzie cena. Zbyszek ma czwórkę dzieci i, pomijając już sprawę mediów, rozpad rodziny zawsze jest tragedią. Zresztą każdy związek ludzi po czterdziestce, ludzi, którzy mają już rodziny, bagaż doświadczeń, w kogoś uderza i ma swoje koszty. Wiedziałam też, że gromy spadną na mnie. Tak się już dzieje, że zawsze winna jest kobieta i raczej nie mam z czym walczyć…
A warto było mówić publicznie o porannym seksie?
Pewnie nie. To był program o seksie po sześćdziesiątce, emitowany po 21. Razem z Romanem Czejarkiem zagailiśmy temat, jako ludzie po czterdziestce. To było parę zdań, przy czym imię Zbyszka, na wyraźny sygnał wydawcy, przywołał Roman, nie ja. To jest program „na żywo”. Wie pani, czemu zrobiła się taka afera…
…ludzie uznali, że było to niedelikatne, że nie powinna Pani mówić o takich sprawach?
Bynajmniej. Nikt by pewnie na ten tekst nie zwrócił uwagi, gdyby nie fakt, że mój producent osobiście wysłał nagranie do plotkarskiego portalu. Podobno uznał, że będzie to świetna promocja programu i stacji. Uważam, że było to nielojalne wobec mnie. Nie zamierzałam epatować swoim szczęściem, zwłaszcza w taki sposób.
Jak Pani partner znosi te złośliwości na Wasz temat?
Gorzej niż ja, bo ma starsze od moich dzieci, które czytają te plotki, czasem znajomi podsuną im jakieś zdjęcia. Na pewno to przeżywają. Nie mówią mu tego, nie chcą go obciążać pretensjami czy żalem, ale on o tym wie.
Ze Zbigniewem Zamachowskim jest Pani dwa lata. Jak się właściwie poznaliście?
Po raz pierwszy spotkaliśmy się ponad 20 lat temu we Wrocławiu. Byłam wtedy 17-letnią smarkulą, a Zbyszek wziętym już aktorem, przyjeżdżał na
zdjęcia do wrocławskiej wytwórni filmowej, do międzynarodowej produkcji, która ostatecznie nigdy nie trafiła do kin. Nie wiem, dlaczego nasz wspólny znajomy Julo Rodziewicz postanowił nas wyswatać. Powiedział: „Słuchaj, tu jest taka inteligentna, ładna dziewczyna, przejdźcie się na spacer”. Albo jakoś tak.
Pamięta Pani, gdzie poszliście?
Mogę w tej chwili odtworzyć całą trasę. Pamiętam wszystko, bo ja już wtedy byłam w Zbyszku zadurzona po uszy. Był moim ideałem mężczyzny. Zawsze lubiłam niewysokich, mocno zbudowanych facetów, w dodatku on miał taki głos i oczy, że się kompletnie rozklejałam.
Jako wzięty aktor też Pani imponował?
Uważałam, i pozostało mi to do dzisiaj, że to geniusz. Ma to, czego mnie brakuje – jest artystą. Ja jestem rzemieślnikiem, zawodowcem. Ale nie mam w sobie artystycznej duszy, nie potrafię tworzyć, choć umiem to docenić. A Zbyszek ma taki talent, że aż go za dużo! To, że zaczął ze mną konsultować pewne sprawy, czasem pytać mnie o zdanie, jest dla mnie absolutną nobilitacją. A wracając do spaceru sprzed lat, szliśmy i ja po prostu spijałam słowa z jego ust. Zbyszek był chyba nawet trochę zaniepokojony tym uwielbieniem.
Spotykaliście się potem, śledziła Pani jego karierę?
Spotykaliśmy się głównie na wydarzeniach z udziałem naszych dzieci, na przykład premierach filmów Disneya. Kiedy prowadziłam program „Europa da się lubić”, był jednym z moich gości. Mówiliśmy zdaje się o zdradach. Zbyszek mało mówił, nie zrobił wielkiego wrażenia.
W 2011 roku pojechaliście razem na Belize w ramach akcji ekologicznej „SOS dla świata”. Trafiliście na egzotyczną wyspę…
Początkowo miałam jechać z Kamilem Durczokiem, ratować niedźwiedzie polarne. Ale nie mógł jechać w tym terminie, w końcu Małgosia Łupina, reżyser projektu, spytała, czy pojadę z Zamachowskim na Belize. Powiedziałam, że OK. Trafiliśmy rzeczywiście na rajską wyspę, śliczne domki koło siebie, można by rzec – idealna sytuacja na romans.
A Wy nic?
A my byliśmy wtedy kolegami z pracy. Dzisiaj, kiedy wspominamy ten pobyt, pytamy sami siebie: po co myśmy się tak wtedy rozchodzili, każde do swojego domku?! Pewnie to jeszcze nie był moment na taką bliskość. Dużo rozmawialiśmy, ale nie mieliśmy jeszcze do siebie takiego zaufania, żeby zdobyć się na pełną szczerość. Przyznać do porażki, że coś nam się nie układa w życiu, że jest nie tak, jak myśleliśmy. Dopiero w drodze powrotnej, w samolocie, poczułam, że chciałabym przegadać z tym facetem jeszcze kilka nocy… Pamiętam, patrzyłam na niego i myślałam: jaki cudowny człowiek. Jaka szkoda, że nie związaliśmy się ze sobą te 20 lat temu. Bo teraz nasze życie byłoby za trudne. Potem wróciliśmy do Warszawy, każde do swojego domu, do swojego życia, jak na tej wyspie.
Pani była wtedy mężatką. Porozmawiajmy przez chwilę o Pani związkach. O pierwszym małżeństwie z Amerykaninem Willem Richardsonem, w które weszła Pani jako bardzo młoda dziewczyna.
Nie chciałabym mówić o tym związku, na prośbę mojego byłego męża. Byliśmy przyjaciółmi, razem super nam się pracowało. On był dziennikarzem, ja mówiłam dobrze po angielsku, tłumaczyłam jego wywiady z Tadeuszem Mazowieckim, Hanną Suchocką, to był początek lat 90., cały świat interesował się wtedy Polską. To małżeństwo wzięło się z fajnego partnerskiego układu. Ale nie przetrwało. Naprawdę chyba nie powinnam w to wchodzić.
Był starszy od Pani o 14 lat. To miało znaczenie?
Wychowałam się właściwie bez taty, z którym moja droga zeszła się, dopiero gdy byłam już dorosła. Może dlatego zawsze szukałam trochę
starszych mężczyzn, którzy mogli mi czymś imponować. Potrzebowałam nie tylko fajnego kumpla u boku.
Drugie małżeństwo – z pilotem, Szkotem Jamiem Malcolmem – miało być chyba na zawsze. Ślub, dzieci. Pani opowieści o tym, że „ta miłość spadła, jak piorun z nieba”. Jego, że kiedy Panią zobaczył, szepnął do przyjaciół: „Idzie moja przyszła żona”.
To prawda, byłam w Jamiem bardzo zakochana. To świetny facet. Gdy go poznałam, miałam 26 lat, byłam bardzo nastawiona na rodzinę, chciałam mieć dzieci. Nawet teraz myślę, że ta nasza miłość była bardziej ukierunkowana na nie niż na nas samych. Nie chcę umniejszać tego związku, bo spędziłam z Jamiem cudowne lata. Niemniej dosyć szybko przekonałam się, że dla mojego męża najważniejsze jest latanie. To właściwie nie powinno mnie zaskakiwać. Nasz znajomy powiedział mi kiedyś: „Monika, pamiętaj, że Jamie żyje w powietrzu. Żyje, kiedy lata. Na ziemi to on może wpaść, ucałować dzieci albo zmienić ubranie”. W gruncie rzeczy byłam sama, z trudnymi często decyzjami – o budowie domu czy wyborze szkoły dla dzieci. Z czasem zaczęliśmy być dla siebie bardziej jak brat i siostra niż jak prawdziwa para.
Kiedy postanowiliście się rozstać?
Kilka tygodni po moim powrocie z Belize Jamie wyznał mi, że ma romans. Przyjęłam to spokojnie, powiedziałam: „Jamie, nie ma sprawy. Mam tylko żal, że mi to powiedziałeś”. Wolałam nie wiedzieć. Uważałam, że przy naszym trybie życia, póki on chce być ze mną, a ja z nim, ta chwila słabości nie ma znaczenia. Ale wtedy był już na horyzoncie Zbyszek, zadzwoniłam do niego. Powiedział mi, że jego żona postanowiła się z nim rozwieść. Spotkaliśmy się w kawiarni Kafka na Oboźnej, oboje przerażeni, niepewni, jak się w tym odnaleźć. Ostatecznie postanowiliśmy z moim mężem, że spróbujemy życia w nowych związkach. Popłakaliśmy sobie przez kilka wieczorów, ale awantur nie było. Jesteśmy bardzo ze sobą związani, Jamie jest ojcem moich dzieci i w tej roli zawsze był super.
Macie naprawdę dobre relacje?
Udało się nam przetrwać traumę rozwodu i pozostać przyjaciółmi. Mój były mąż jest teraz u mnie z Sophie, którą nasze dzieci, Tomek i Zosia, nazywają cioteczną mamą.
Cały wywiad z Moniką Richardson przeczytacie w najnowszym numerze magazynu "Viva!" (09/2009)
Sesja zdjęciowa odbyła sie we wnętrzach Doroty
Kowalczyk projektantki wnętrz właścicielki galerii Maison Creative oraz
wyłącznego przedstawiciela marki "Mis en Demeure" w Polsce/ Projektowanie i
Dekoracja Wnętrz, Galeria - ul. Mokotowska 45 w Warszawie,
www.maisoncreative.com.pl