Monika Olejnik: Nie sądzę, żeby cokolwiek ją obligowało bądź zmuszało. Może chcieć, może nie chcieć… Dla mnie najważniejsza jest polityka, a moda jest tylko dodatkiem. Bawię się modą, ale nie przykładam do niej specjalnej wagi.
– Oglądają Panią miliony, to chyba zobowiązuje…
Monika Olejnik: Oczywiście, że ważne, jak się wygląda, ale nie najważniejsze w życiu. Nie jest tak, że spędzam po kilka godzin przed szafą, roztrząsając, co włożę wieczorem do „Kropki…”. Przygotowuję się do programów do ostatniej chwili, a potem wyciągam coś z szafy. Większość tego, co w niej mam, uwzględnia dress code, czyli fakt, że idę do pracy, a nie na bal.
– A że jest Pani szybka…
Monika Olejnik: …to szybko podejmuję decyzję, szybko otwieram szafę, szybko coś wyciągam i pędzę do studia.
– Jest z czego wybrać?
Monika Olejnik: Jak w każdej szafie, a zwłaszcza w takiej, której posiadaczka lubi się bawić modą i chce wyglądać inaczej niż wszyscy. Chęć wyróżnienia się z tłumu to nie najgorsza z przypadłości człowieka. Joanna Bojańczyk, często pisząca o modzie, powiedziała celne zdanie: „Dzisiejsza moda jest demokratyczna”.
– Czyli…
Monika Olejnik: Każdego na nią stać, niezależnie od zasobności portfela. Można się ubrać w tańszych sklepach, sieciówkach, w droższych i bardzo drogich.
– Nie mówiąc o second-handach.
Monika Olejnik: Czy outletach. Morze wyboru…
– Ma Pani ewidentną słabość do butów.
Monika Olejnik: Mam, nie wypieram się. Lubię dobre buty, tak jak inni torebki albo kapelusze. Buty są ważne, reszta może być nie aż tak wyrazista. Buty to musi być mocny akcent. Inna rzecz, że na ogół te „mocne” bardzo są niewygodne, a najsłynniejsze marki, niestety, nadają się tylko do przejścia z charakteryzatorni do studia.
– Ma Pani słabość do słynnych marek?
Monika Olejnik: Znam światowe marki jak chyba każda kobieta. Czasami na fitnessie, na bieżni, oglądam pokazy mody na Fashion TV, chyba że… premier ma długie exposé. Biegałam z nim ostatnio półtorej godziny. Dłużej nie wytrzymałam. Na dodatek nie wszystkie rzeczy wielkich marek są ładne albo do włożenia. Miuccia Prada czasami projektuje tak okropne buty, że można zwariować; są nie do włożenia z powodu zwykłej brzydoty. Bywają też kabaretowo-teatralne. Kiedyś buty Prady oddałam na aukcję Jurka Owsiaka. Piękne, ale jak na scenę.
– Musiały kosztować majątek.
Monika Olejnik: Rzeczy markowe można kupić drogo albo co najmniej o połowę taniej, tylko trzeba wiedzieć, gdzie są outlety, wyprzedaże, gdzie i kiedy trafiają się okazje, a przede wszystkim w Internecie. Poza tym wszyscy doskonale wiedzą, w jakich sklepach są kolekcje uszyte (czytaj: ściągnięte od początku do końca), jak z ostatniego pokazu światowych firm. Zerżnięte! Tyle że uszyte z tańszych materiałów, no i 90 procent tańsze. Czasami jest tak, że lepiej być krok w tyle za modą niż krok przed.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– Gwiazda „Seksu w wielkim mieście”, ikona mody Sarah Jessica Parker, twierdzi, że nigdy nie kupiła niczego, co jest trendy.
Monika Olejnik: Nie widziałam ani jednego odcinka serialu, ale widziałam jej zdjęcia, to raczej nieprawda. Może się wstydzi, kokietuje? Wszystko, co miała na sobie, było trendy. Na ulicach Warszawy nie widać ekstrawagancji, w Londynie – widać, jakby ze zwariowanych pokazów. Ale i tak cieszy oko bardziej kolorowa Warszawa, młodzi ludzie ubrani od stóp do głów ciekawie, z pomysłem. Nie chodzi o to, czy w markowe ciuchy, a o to, czy z fantazją. Fajnie wyglądają dziewczyny jeżdżące na rowerach w spódnicach, wyglądające jak baletnice w trampkach. I nieważne, kto ile waży. Zawsze można włożyć trochę szerszą spódnicę, luźniejszą bluzkę, coś zamaskować.
– Co roku bierze Pani udział w Balu Dziennikarzy, a tam co bal, to nowa kreacja.
Monika Olejnik: Biorę w nim udział, bo od kilkunastu lat zasiadam w fundacji balu charytatywnego dziennikarzy. Ostatnie sukienki projektuje mi Tomasz Ossoliński, zawsze na tydzień przed imprezą. Dwa lata temu pokazał mi piękny czerwony materiał, stanęłam na stole, on wyciął koło i kilka otworów. Nie wiem, jak to zrobił, ale powstała piękna wieczorowa suknia, na trzy dni przed balem.
– Podobno nie wypada wystąpić dwa razy w tej samej wieczorowej sukni. Jak było z tą czerwoną?
Monika Olejnik: Fakt. Na inne bale nie chodzę, nie było okazji. Więc oddam ją Tomkowi, to jego projekt. Inną jego piękną suknię, z nadrukiem twarzy MM, oddałam na aukcję charytatywną.
– Jak radzi sobie Pani z nadmiarem?
Monika Olejnik: Segreguję, różnymi sposobami pozbywam się ciuchów z szafy, więc nie jest spuchnięta. Są rzeczy, których nigdy nie oddam, bo wiążą się ze wspomnieniami, albo są klasyczne, ponadczasowe. Te zostają.
– Jak ma się niezłe nogi, zazwyczaj lubi się sukienki.
Monika Olejnik: Do pracy chodzę w dżinsach, ale sukienki lubię, bo są łatwiejsze w „obsłudze”. Nie trzeba dobierać bluzek, topów, żakietów, a to ważne, jak się ma mało czasu, jak ja.
– Czuje się Pani trendsetterką?
Monika Olejnik: Nie, czuję się dziennikarką polityczną, ale jeśli nie ograniczymy tego pojęcia do nowych gadżetów technologicznych – to cieszę się, że namówiłam parę osób do zmiany sposobu i filozofii życia. Opowiadałam w tygodniku „Wprost” o tym, jak zakochałam się w bieganiu, o adrenalinie, której się dostaje na fitnessie, i kilka koleżanek wzięło się za siebie, ruszyło na siłownie.
– Ile razy w tygodniu Pani trenuje?
Monika Olejnik: Trzy. W piątki, soboty i niedziele.
– Jezusicku. Podziwiam.
Monika Olejnik: Dziewczynom bym poradziła, choć nie uważam się za żadną ikonę ani autorytet w kwestiach wizerunku, że najważniejsze, aby były zadowolone z siebie, miały fantazję, żeby czasami ryzykowały, chociaż… nie za bardzo. Żeby spojrzały na siebie zarówno z uśmiechem, jak i dystansem, i poczuciem humoru. Bo to wszystko jest ważne. I… to widać na twarzy.
Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska / Viva!