Moich pięć miłości

Facet zakochuje się w kobiecie, zdobywa ją, zdradza, porzuca, a wszystko trwa trzy minuty.
/ 09.10.2007 15:55
Tak Mateusz Damięcki po pierwszych występach w „Tańcu z gwiazdami” opowiada o… walcu. O swojej partnerce, Ewie Szabatin, mówi, że jest jego miłością. Jedną z wielu.

Niektórzy twierdzą, że 26-letni Mateusz Damięcki na parkiecie „Tańca z gwiazdami” leczy złamane serce po rozstaniu z Kasią Łaską, aktorką Teatru Muzycznego Roma. Czy to prawda? Mateusz tego nie potwierdza. Zapytany o miłości swojego życia, wymienia pięć. Oto, co opowiedział Agnieszce Prokopowicz…

Mama Joanna
Moja mama ma w sobie ogromną ciekawość. Uwielbia życie! Bardzo się zmieniła od czasów, kiedy byliśmy mali, ponieważ nareszcie ma czas dla siebie. Zapisała się na studia – stosunki międzykulturowe na UW. Maluje, zaczęła naukę tureckiego i perskiego, doskonali rosyjski. Przez jakiś czas śpiewała w chórze. Kiedyś pojechałem na jeden z jej występów. Stała w czarnej tunice, śpiewając patriotyczne pieśni. Byłem wtedy wzruszony, bo widziałem, że właśnie spełnia swoje marzenia.
Mama jest też moim agentem. Oczywiście, nie obywa się bez komentarzy: oho, poszedł do mamusi, to mu coś załatwi. Jeśli twoim agentem jest żona, wszystko w porządku. Ale jeśli mama, to od razu wszyscy myślą, że synuś mamusi. Jako agent moja mama wiedziała już dziesięć lat temu, że promocja ma dalekosiężne cele. Żeby mieć szansę zagrać w filmie opowiadającym jakąś wstrząsającą historię, na przykład o wojnie polsko-bolszewickiej, trzeba czasem najpierw zdobyć popularność, najlepiej w telewizji. Na początku zapierałem się, krzycząc, że będę grać same wielkie role w teatrze. Ha, ha!… Witamy na ziemi. Jakoś nie zagrałem tych wielkich ról przez trzy lata po Akademii Teatralnej! Trzeba było zgiąć kark i nauczyć się pokory. I tak miałem wiele szczęścia, że za drugim podejściem dostałem się do teatru. I wtedy mama, czyli moja agentka, powtarzała: „Spokojnie, na dobre ci to wszystko wyjdzie”. I dziś przyznaję jej rację. Bo jeśli przed producentem stanie dwóch równie zdolnych aktorów, o podobnej aparycji, pracowitych, miłych i inteligentnych, tyle że jeden jest znany, a drugi nie, to którego wybierze? To jakby znaleźć na ulicy dwa zwitki banknotów – dziesięć tysięcy i sto tysięcy. Co za idiota weźmie dziesięć? A produkcja filmowa to zarabianie pieniędzy. Oczywiście mama, jak każdy agent, pobiera ode mnie prowizję. Na szczęście dała mi niezłą promocję.

Ameryka
Zdystansowała mnie do moich marzeń, które zamykały się w lokalnych produkcjach i na tutejszych scenach teatralnych. W Ameryce nie wydarzyło się nic specjalnie wielkiego. Poszedłem na kilka kursów, do czterech szkół, na kilka castingów. A nawet brałem udział (jako widz) w nagraniu prawdziwego amerykańskiego sitcomu w Universal Studios. Traktowałem ten wyjazd jak pobyt w lunaparku – korzystałem z różnych atrakcji. Wsiadałem na rollercoastery, pojechałem na Hawaje, byłem w Hollywood. Przez trzy miesiące wydałem wszystkie pieniądze, jakie miałem. Uwielbiam Amerykę, bardzo chcę tam wrócić! Nie po to, by odebrać chleb Bruce’owi Willisowi, tylko by jeszcze coś przeżyć. Kiedy wróciłem po pierwszym pobycie w Stanach, wiele osób mówiło, że jestem jakiś inny. Przestałem być taki serio.
Mój udział w „Tańcu z gwiazdami” to także konsekwencja wyjazdu do Ameryki. Bo zdystansowałem się i postanowiłem w życiu dobrze się bawić, a także mieć coś z tej zabawy, czyli niezłą promocję. Wiem, jak wielkie to ma znaczenie. I bardzo żałuję, że sztuki promocji nie uczą w Akademii Teatralnej. Nie uczą też umiejętności „sprzedania się” na castingu. Masz dziesięć minut i musisz pokazać wszystko, co w tobie interesujące. Kiedyś tego nie umiałem, czułem się urażony, kiedy dostawałem zaledwie kilka minut na pokazanie emocji. Niezłą szkołę dał mi Darek Gajewski, u którego byłem na castingu do nowego filmu. Oburzyłem się, że to zbyt trudne, pokazać tyle emocji w ciągu paru chwil. Darek spojrzał mi w oczy i powiedział: „Właśnie po to jesteś aktorem. Nie proszę o to naturszczyka”. I teraz, po tej Ameryce, widzę, że miał absolutną rację. Aktor ma grać.

Siostra Matylda
Matylda to najbliższa mi kobieta. Mamy wiele podobnych przemyśleń. Na przykład, że rodzina jest najważniejsza. Upewniliśmy się o tym szczególnie po ostatnich wydarzeniach i oskarżeniach pod adresem taty. Sytuacje tak ekstremalne wiele weryfikują, wystawiają na próbę, zmuszają do rozliczeń oraz spojrzenia w lustro. Wraz z Matyldą spojrzeliśmy w to lustro bez wstydu.
Jesteśmy z Matyldą kompletnie różni. Ja – pedantycznie uporządkowany, ona – bałaganiara. Ale dogadujemy się. Ostatnio mieliśmy wspaniały wspólny czas. Pojechaliśmy samochodem, tylko we dwoje, do Kaprun. Od kiedy wsiedliśmy do auta, przez czternaście godzin jazdy przypominaliśmy sobie nasze wspólne dorastanie, podsumowaliśmy wszystko, co było do podsumowania. Wygarnęliśmy sobie, kto co na kogo zwalił w dzieciństwie, kto komu zabrał zabawkę. Sięgnęliśmy pamięcią w czasy zamierzchłe – rowery, rolki, szczudła na starym osiedlu, wyjazdy na kolonie. Wspominaliśmy spacery w Łazienkach, wyprawy do zoo, pierwsze zatrucia alkoholowe. No i parkiet w starym mieszkaniu położony w cegiełkę. Do dziś widnieją na nim ślady dwóch górnych jedynek Matyldy, którą podciąłem kiedyś w czasie niewinnej przepychanki. Zalała się łzami i krwią, do pokoju weszła mama, a wtedy Matylda, nie myśląc długo, jak Rejtan zasłoniła mnie własną piersią, krzycząc: „Mamo, on nic nie zrobił, to ja sama się przewróciłam!”. Ta wspólna podróż była przecudowna. Brakowało nam tego ostatnio, bo od czasu, kiedy nie mieszkamy razem, widujemy się rzadko. Ale, jak widać, wciąż jesteśmy blisko.

Ewa Szabatin
Platynowa Kleopatra. Moja partnerka w „Tańcu z gwiazdami”. Poznaliśmy się kilka tygodni przed ogłoszeniem listy tancerzy. Polubiliśmy się od razu, więc tym bardziej ucieszyłem się, że to ona będzie mnie uczyć. Jest cierpliwą, piękną profesjonalistką o niespożytej energii i zaraźliwie entuzjastycznym podejściu do tańca.
Przekazała mi tę pasję, no i na co dzień, na treningach, daje mi niezły wycisk. Trzy godziny dziennie. Ledwo docieram do domu po tych tańcach. Ewa uświadomiła mi podczas tych makabrycznie trudnych spotkań, że taniec jest sztuką. Puściła mi kilka filmów z najważniejszych konkursów tanecznych, na których zobaczyłem coś takiego: facet zakochuje się w kobiecie, zdobywa ją, zdradza, porzuca, wraca skruszony, w międzyczasie jest seks i płacz, a wszystko to walc i całość trwa trzy minuty. A dziś? Pierwsze koty za płoty. Po inauguracyjnym odcinku wiem już, jak to jest mieć te półtorej minuty z jednej strony tylko dla siebie, z drugiej – dla kilku milionów oglądających cię ludzi. Wspaniałe uczucie. Niezastąpione doświadczenie! Czad!

Kobieta idealna
Chyba zdarzyło mi się w życiu mylić niepewność uczuć z miłością. A może właśnie mylę się, myśląc w ten sposób. Wydaje mi się, że to akurat powinno się wiedzieć na sto procent. Trzeba wiedzieć, czy się kocha, czy nie. Zatem wciąż się uczę. Bo, jak się okazało, nie opanowałem jeszcze tej dziedziny życia do perfekcji.
Pociesza mnie myśl, że mój dziad Dobiesław spłodził swego pierworodnego Damiana Damięckiego w wieku lat 43. Mój ojciec spłodził mnie, gdy miał lat 36. Nie pozostaje mi nic innego, jak wychodzić częściej z domu i spokojnie czekać.

Agnieszka Prokopowicz
Zdjęcia: Marek Straszewski
Stylizacja: Marcin Dąbrowski
Charakteryzacja: Agnieszka Jańczyk
Fryzury: Jaga Hupało & Thomas Wolff / Hair Design
Produkcja sesji: Elżbieta Czaja

Redakcja poleca

REKLAMA