Nie stać ich na mnie!”, takimi słowami Marta Grycan (40) odpowiedziała niedawno na pytanie, czy zgodziłaby się na rozbieraną sesję dla magazynu „Playboy”. Jej słowa wywołały prawdziwą burzę w mediach. Tym większą, że kilka dni wcześniej media opublikowały informację, że restauratorka zażądała od stacji TLC aż 20 tysięcy złotych za nagranie zapowiedzi programu i życzeń świątecznych dla widzów. W Internecie zawrzało! „Grycanka gwiazdorzy”, „Za kogo ona się ma?!”, „Woda sodowa już uderzyła jej do głowy”, pisali oburzeni internauci. Niedługo później pojawiła się wiadomość, że przed świętami Bożego Narodzenia kilka gazet zapytało Grycan o możliwość zrobienia rodzinnej sesji zdjęciowej w jej posiadłości w podwarszawskim Aninie. Celebrytka zażądała za to 50 tysięcy złotych. Ostatecznie sesja nie doszła do skutku. – Kiedy poproszono ją o zrobienie tortu, który potem miał być pokazany w jednej z gazet, Marta wyceniła to na pięć tysięcy. Oczywiście nikt ani przez chwilę nie rozważał możliwości zapłacenia jej takiej kwoty – zdradza nam jedna z dziennikarek. Grycan bronią jej znajomi, ale i oni przyznają, że ostatnio zaczęła ona stawiać warunki tym, którzy chcą z nią współpracować. – Wiele osób myślało, że Marcie zależy tylko na byciu celebrytką, sławie i pokazywaniu się na salonach. A ona jest bizneswoman i ma plan, jak wykorzystać swoją popularność – mówi „Party” znajoma restauratorki. Pytanie tylko, czy tego planu Grycan nie zaczęła wprowadzać w życie zbyt szybko…
Droga inwestycja
Marta zainwestowała sporo czasu i pieniędzy w to, aby stać się znaną. Jak twierdzą jej znajomi, restauratorka od dawna marzyła o tym, żeby zaistnieć w mediach i poprowadzić swój autorski program kulinarny. Przy współpracy w firmą Rochstar nakręciła nawet jego pilotażowy odcinek, ale żadna stacja nie chciała go pokazać. – Nie ma w tym nic dziwnego, bo w tamtym czasie nikt jej jeszcze nie znał. Szefowie stacji bali się, że program prowadzony przez kogoś, kto nie jest gwiazdą, nie przyciągnie widzów – zdradza „Party” osoba z firmy Rochstar. Nie powiódł się także plan Marty, aby częściej pojawiać się na salonach ze swoim mężem Adamem i tym sposobem dostać się do rubryk towarzyskich gazet. W końcu Grycan znalazła jednak swoją receptę na sukces. Kosztowną, ale – jak się okazało – skuteczną. Postanowiła mianowicie… zmienić swój wizerunek. – Marta zrozumiała, że media zwrócą na nią uwagę tylko wtedy, gdy jej imprezowe wyjścia będą spektakularne! – wyjawia jej znajoma. Na bankietach i galach Grycan zaczęła się pojawiać się w kreacjach od Roberto Cavallego, Versace czy Valentino, nosiła kopertówki Alexandra McQueena, wkładała buty Christian Louboutin czy Gianmarco Lorenzi.
Prawdziwą furorę zrobiła jednak wtedy, gdy na jedną z imprez przyszła w towarzystwie swoich córek – Weroniki i Wiktorii. Z dnia na dzień trzy panie Grycan stały się królowymi – najpierw Internetu, potem reszty mediów. Serwisy o gwiazdach prześcigały się w plotkowaniu o nowych celebrytkach i… w obliczeniach, ile kosztują ich kreacje. A nie były to bynajmniej małe kwoty! Jak wyliczył jeden z portali, na każdej z imprez panie nosiły rzeczy warte kilkadziesiąt tysięcy złotych. – W odróżnieniu od większości polskich gwiazd Marta kupuje, a nie tylko wypożycza markowe rzeczy. Mało kogo stać na taki luksus! Kiedyś Grycan kupiła wszystkie modele z kolekcji Versace dla H&M. Wydała kilka tysięcy złotych. Ze sklepu wyszła z kilkunastoma torbami ubrań i dodatków dla siebie i córek – opowiada osoba z otoczenia gwiazdy. Nic dziwnego, że po kilkunastu miesiącach inwestowania w swoją pozycję Grycan uznała, że pora w końcu… zacząć czerpać profity ze swojej sławy!
Dobra marka
Kilka miesięcy temu na łamach jednego z branżowych pism o tematyce biznesowej ukazał się artykuł, z którego wynikało, że Zbigniew Grycan (właściciel lodziarskiego imperium, a prywatnie teść Marty) zyskał dzięki Grycankom darmową reklamę szacowaną na 12 milionów złotych. Ponoć to wtedy dotarło do gwiazdy, że skoro jest w stanie tak wiele zarobić dla teścia, równie dobrze może sama zacząć zarabiać duże pieniądze. Jeszcze mocniej uwierzyła w siebie, gdy okazało się, że program Kuby Wojewódzkiego z jej udziałem miał rekordowo dużą oglądalność. Restauratorka chwyciła wiatr w żagle i bez wahania przyjęła propozycję napisania książki z przepisami kulinarnymi – przyznaje osoba z jej otoczenia. „Kuchnia Haute Couture” ukazała się w listopadzie i szybko dostała na listy książkowych bestsellerów. Była tak wielkim sukcesem, że Marta z miejsca otrzymała propozycję napisania kolejnej pozycji. Od razu też wzięła się do pracy i już 23 stycznia ukaże się jej druga książka „Moja Dolce Vita”. Jak się okazało, fanami przepisów Grycan są nie tylko jej rodacy. – Przed świętami Marta dostała mnóstwo zamówień na serniki i makowce. Przyszły one m.in. z Czech, Rosji, Francji oraz Włoch. Jedna ze szwedzkich firm zamówiła u niej kilkunastokilogramowy tort bezowy na jedną ze świątecznych imprez – zdradza „Party” menedżerka Marty. Do Grycan zgłasza się też wielu sponsorów. – Ich zdaniem Marta jest osobą, która może sprawić, że ich produkty zaczną się lepiej sprzedać, i pozytywnie wpłynie na wizerunek ich firmy – twierdzi znajoma Grycan. Nie wiadomo jednak, czy gwiazda będzie zainteresowana współpracą z innymi firmami, bo od lat jej nadrzędnym celem jest otworzenie własnego biznesu – bistro oraz cukierni.
W szpilkach po lesie
O tym, że Grycan zna się na gotowaniu przekonali się nie tylko czytelnicy jej książki, lecz także widzowie programu „Polski turniej wypieków”, który gwiazda poprowadziła w telewizji TLC z Piotrem Gąsowskim. Już po kilku odcinkach kulinarny show ze słodyczami w roli głównej podniósł zyski stacji i stał się najchętniej oglądanym programem w ramówce. Marta prowadzi właśnie rozmowy na temat kolejnej edycji show (tym razem mieliby w nim wziąć udział nie amatorzy, ale gwiazdy), a także dostała propozycję poprowadzenia drugiego programu. Jak dowiedziało się „Party”, Marta w trakcie negocjacji nowych umów zaczęła walczyć o większe stawki. – Grycan to silna osobowość, zna swoją wartość i moc wizerunku. Bywa nieugięta, bo wie, że stylizacje, burza rudych loków, piękne szpilki i czerwone usta to jej siła – mówi „Party” menedżerka Grycan. Producenci programu zdają sobie sprawę z tego, że restauratorka zapewnia im większą oglądalność. Wiedzą także, że Marta sporo zainwestowała w przygotowania do występu przed kamerami. – W programie prezentowała się tylko w swoich projektach, które powstały specjalnie na potrzeby show. Grycan płaciła za materiały i szycie, dobierała dodatki i buty. Same szpilki od Louboutina, w których pojawiała się w programie, kosztowały ją nawet 10 tysięcy złotych. A na planie zniszczyła aż cztery ich pary! Nie chciała zrezygnować z wysokich obcasów nawet podczas nagrań w puszczy w Borach Tucholskich! – wyjawia „Party” osoba z planu programu.
Biznes to biznes
Doniesienia o finansowych żądaniach Grycan wywołały lawinę nieprzychylnych komentarzy. Najczęściej podnoszonym w nich argumentem jest ten, że „milionerka” nie powinna się bić o pieniądze. – Ludzie uważają, że skoro Marta jest bogata „z domu”, to ma pracować za darmo. To jakaś paranoja! Ktoś jest gotowy jej za coś zapłacić, czyli ma nadzieję, że i sam na tym zarobi. Biznes to biznes! – broni celebrytki jej przyjaciółka. I to chyba jest najlepsza puenta tej historii. Grycan odniosła niekwestionowany sukces. Dopóki będą ludzie, którzy uważają, że restauratorka i im pomoże go osiągnąć, i będzie ich stać, aby ją za to odpowiednio wynagrodzić, dopóty Marta może dyktować warunki. ?
EWELINA ZADROŻNA