Jakie jest Wasze pierwsze, najsilniejsze wspomnienie siebie nawzajem – teraz, w tej chwili?
Małgorzata: Obrazek z wesołego miasteczka w Radomiu. Oleńka miała niecałe trzy latka. Wybrała karuzelę w kształcie parasolki. Rozsiadłyśmy się zadowolone. Kiedy karuzela ruszyła, okazało się, że parasolka dodatkowo bardzo szybko kręci się wokół własnej osi. Z wystraszoną buzią w kolorze pistacji Ola złapała mnie za rękę i z poważną miną powiedziała: "Mamo, odwagi, odwagi!".
Ola: (śmiech) Ten sam czas, mam trzy, może cztery latka, jestem za kulisami w Teatrze Kwadrat. Często w czasie przedstawienia siedziałam tam i grałam w warcaby z garderobianym, panem Mareczkiem. Był uroczy, śpiewał mi: "Kle, kle, boćku, kle, kle, witaj nam, bociusiu..." z własną, absolutnie niepowtarzalną choreografią. Któregoś wieczoru, podczas przerwy w spektaklu, mama wzięła mnie za ręce i za opuszczoną kurtyną zaczęłyśmy tańczyć na scenie. Pamiętam, że byłaś taka śliczna...
Ola, mama naprawdę się wzruszyła...
Małgorzata: Nie pamiętałam tego... Kiedy Ola była malutka, podchodziła do mnie i z całej siły szczypała w udo. Trzęsła się przy tym cała i zaciskała ząbki. To był wyraz największej miłości. Choć z bólu oczy wychodziły mi z orbit, przyjmowałam tę miłość z uśmiechem na ustach.
Ola: Teraz już wiem, że miłość nie powinna być tak intensywna (śmiech).
Często siedziałaś u mamy za kulisami?
Ola: Najczęściej właśnie w Teatrze Kwadrat, w garderobie u pani Eli, fryzjerki. Panie garderobiane pozwalały mi przebierać się w różne kostiumy, co uwielbiałam! Zresztą jako dziecko miałam swoją magiczną torbę wypchaną kolorowymi chustami. Kiedy spotykałam się z koleżankami, wyjmowałam te chusty i bawiłyśmy się w królewny.
Małgorzata: Przez pierwsze lata Ola jeździła ze mną na plan filmowy, na przykład do Gdańska, gdzie miałam zdjęcia do serialu "Radio Romans". Mieszkałyśmy w szkole baletowej. Siedząc na korytarzu z Jankiem Jankowskim i Krzysiem Stelmaszykiem, malowałaś nowe gatunki zwierząt – wielbłąda ze skrzydłami.
Ola: A ja z planów filmowych pamiętam jeden długi murek. Babcia zawsze mi powtarzała, żebym chodziła "ładnie jak modelka, nóżka za nóżką". A ponieważ marzyłam, by być baletnicą, łaziłam po tym murku tam i z powrotem, nóżka za nóżką, udając, że nią jestem. Z przebywania na planie filmowym z mamą
wyleczyłam się już w podstawówce. Strasznie się tam nudziłam. Chyba że grali tam mali chłopcy, w których się zawsze zakochiwałam. W "Tajemnicy Sagali" był Grześ, miał duże brązowe oczy i na planie stracił zęba.
Małgorzata: To była wieeelka miłość (śmiech). Ich śniadaniowe dialogi: "Co ci się dzisiaj śniło? Mnie wiewiórka, a tobie...?" (śmiech).
Mogę się domyślać, że dziecko na planie albo w garderobie to jest dla matki aktorki skomplikowana sytuacja. Z jednej strony czułaś komfort, bo miałaś córkę obok siebie, ale z drugiej chyba bywało Ci ciężko grać?
Małgorzata: To prawda, jesteś wtedy przede wszystkim skupiona na dziecku, a nie na graniu. Gdy Ola była mała, przyjeżdżała do mnie do Warszawy mama i pomagała mi. Najgorsze były wieczory, kiedy zbliżała się godzina 18. Ola szykowała się do spania, a ja nie mogłam jej utulić, nie mogłam położyć się obok niej w łóżeczku, tylko musiałam iść do teatru grać. Przeżywałam to. Nie raz popłakałam się, zanim wsiadłam do autobusu. Kiedy wracałam do domu, dziecko już spało. I tak było przez większość wieczorów.
Praca albo dziecko, przez pierwsze lata to są najtrudniejsze wybory... Zawsze wtedy prześladuje nas myśl, że umyka nam kawałek życia dziecka. Że nie bierzemy w czymś ważnym udziału. To dotkliwie boli.
Małgorzata: Pamiętam jej występ w przedszkolnym przedstawieniu. Grałam w kabarecie u Jurka Kryszaka i w ostatniej chwili przesunęli mi nagranie, właśnie na ten dzień. To boli, kiedy nie ma cię na najważniejszym występie twojego dziecka. Ola grała Królową Śniegu, miała piękną sukieneczkę, cała była w tiulach, były długie przygotowania i wielkie emocje. A ja tego nie mogłam zobaczyć. I nie mogłam nic z tym zrobić. Jak tylko skończyłam nagrywać, tak jak stałam, w kostiumie szlachcianki, z przyczepionymi warkoczami wskoczyłam do taksówki. Kiedy dojechałam, było już po wszystkim. Chodziłam po sali z Oleńką za rękę i prosiłam, żeby mi opowiedziała, co robiła. Serce mi się ściskało.
Tyle lat minęło, a mam wrażenie, że to jest wciąż dla Was bolesne przeżycie.
Małgorzata: Bo tak jest. Świadomość, że twojemu dziecku na czymś zależy, że ono czeka, bo najważniejsze jest, żeby mama tam była, żeby mama widziała, klaskała, a ciebie nie ma... Straszne.
Ola: Dla mnie również. Pamiętam, jak wtedy na ciebie czekałam, jak wyglądałam, kiedy wreszcie przyjdziesz, i jak bardzo było mi smutno. Byli rodzice wszystkich dzieci...
Małgorzata: ...a mnie nie było.
Ola: Starałam się to chyba jakoś zrozumieć, bo nie było wyjścia: mama musi iść do teatru i koniec. Te wieczory, kiedy zasypiałam sama – choć babcia była obok – były dla mnie trudne. Do dziś pamiętam ogromną tęsknotę i brak.
Małgorzata: A ja w tym czasie przebierałam się, malowałam i wychodziłam na scenę, choć tęsknota za dzieckiem ściskała mi gardło...
Ola: Czułam też złość. Byłam na ciebie strasznie zła, ale nie potrafiłam tego nazwać ani wypowiedzieć. Czy powiedziałaś mi chociaż raz to, co teraz, że jest ci tak strasznie przykro, gdy wychodzisz i mnie zostawiasz?
Małgorzata: Nigdy. Mówiłam, że teraz mama idzie do pracy, zarobi pieniążki, a jak wróci, to razem zrobimy coś miłego: pójdziemy na lody, do wesołego miasteczka, do kina. Nawet gdyby mi wtedy kazano powiedzieć, jak mi źle, że cię zostawiam, nie powiedziałabym. Nie przeszłoby mi to przez gardło. Myślałabym, że cię tym dodatkowo obciążę.
Ola: Ja tego nie oceniam. Po prostu w tej chwili, w czasie naszej rozmowy, przyszło mi do głowy, że trzeba było tej małej dziewczynce to wyjaśnić, powiedzieć prawdę, co czułaś.
Małgorzata: Teraz jesteś dorosła i łatwiej mi pokazać swoją słabość. Kiedy byłaś dzieckiem, za każdym razem, gdy zdarzały się ciężkie sytuacje w naszym życiu, instynktownie stawałam się twarda jak facet. Uważałam, że nie mogę pokazać, że jestem słaba, że się boję. Mama ma być silna, a dziecko ma się na niej oprzeć.
Ola: Ale może to dziecko myśli sobie: mama wychodzi do pracy, czyli jej praca jest ważniejsza?
Małgorzata: Starałam się tak ci to tłumaczyć, żebyś mogła zrozumieć.
Ola: Dzieci są bardzo mądre, przeżywają wszystko dokładnie tak jak dorośli, tylko nie potrafią tego ogarnąć intelektualnie, nazwać. Zostają same emocje.
Organizowałyście jakieś wspólne wyprawy, żeby wyjść poza rutynową codzienność, zobaczyć się nawzajem w innych sytuacjach?
Małgorzata: Kilka lat temu pojechaliśmy do Islandii. To była zorganizowana wyprawa z Leszkiem Cichym, jeździliśmy dżipami wśród dzikiej przyrody. Czujesz się jak w krainie czarów: raz jesteś na Księżycu, raz na pustyni, potem nagle widzisz zielone pola, a za chwilę wodospady i góry całe porośnięte mchem. Kiedy wjeżdżasz w tak zwany interior, widać tablicę z napisem: "Pamiętaj, następna stacja za kilkaset kilometrów". To wymaga dyscypliny i zorganizowania: śpisz w namiotach, w nocy jest zimno, potrzeby załatwiasz w spartańskich warunkach, gotujesz pod chmurką, a herbatka śmierdzi siarką, czyli zgniłymi jajami.
Ola: A ja nigdy nie zapomnę arctic raftingu, czyli spływu pontonami rzeką. Woda jest lodowata. Obowiązkowo nakładasz na siebie bardzo szczelny kombinezon, żeby nic nie wlało się do środka, na to kamizelkę ratunkową, na głowę kask i płyniesz. Najgorzej, jak dopływasz do progu, bo jeśli podejdziesz w złym miejscu, ponton może się wywrócić i wtedy wszyscy lądują w wodzie. Pamiętam, że strasznie się tego bałam. No i co? Oczywiście mój ponton się wywrócił. Jako jedyny! I ja oczywiście też zanurkowałam w tej rwącej rzece. Po pierwszych sekundach paniki okazało się, że... właściwie nic nie stało. Żyję i właśnie przełamałam swój lęk. Kiedy zatrzymaliśmy się na odpoczynek, zobaczyłam, że jakieś pięć metrów ponad nami jest skała. Przewodnik powiedział, że można się tam wdrapać i skoczyć do wody. Stwierdziłam, że skoro i tak już się wykąpałam, to chcę to zrobić. Skoczyłam ze skały. Na samym końcu wyprawy, kiedy nurt rzeki był bardzo spokojny, jeszcze raz wyskoczyłam z pontonu. Położyłam się na wodzie z rękami założonymi za głowę. Patrzyłam w niebo, a rzeka mnie niosła.
Małgorzata: Mnie umieścili w pontonie dla tak zwanych przedszkolaków i to była mądra decyzja. Cały czas miałam oczy wybałuszone ze strachu. W każdym razie jak tylko wyszłam na brzeg, Leszek powiedział mi, że mam superdzielną córkę i ze szczegółami opisał całą historię. Całe szczęście, że tego nie widziałam!
Ola, wybrałaś psychologię kliniczną, pracę na emocjach, stanach "ducha", a to trochę pokrewny zawód do aktorstwa. Ty, żeby komuś pomóc, musisz go zrozumieć. Mama musi zrozumieć swoją postać, żeby zachwycić widzów. Nie chciałaś być aktorką?
Ola: Reagowałam alergicznie na takie pytania od dzieciństwa: "Będziesz aktorką jak mamusia?". NIE! (śmiech). Ale raz zagrałam z mamą w serialu "Hotel 52" i przyznaję, że bardzo mi się podobało. Gdybym mogła zagrać sobie od czasu do czasu, byłoby fajnie. To moje małe marzenie.
Rozmawiała Beata Nowicka