– Podobno jesteś bardzo ambitna i chcesz zdobyć francuski tytuł projektanta Haute Couture. Dlaczego tak Ci na tym zależy?
Ewa Minge: To nie ambicja, to raczej moje marzenia. Haute Couture to najwyższe krawiectwo, ręcznie szyte kreacje prezentowane na najbardziej prestiżowych pokazach, które odbywają się dwa razy w roku w Paryżu. Tytuł projektanta Haute Couture przyznawany jest przez francuski Syndykat Mody, który zrzesza czołówkę najlepszych krawców, jak Dior czy Lacroix. Można go porównać z tym, czym jest Oscar dla filmowca.
– Co projektant musi zrobić, żeby otrzymać ten tytuł?
Ewa Minge: Trzeba zacząć od dostania się do tzw. Kalendarza Off, czyli pokazów organizowanych w Paryżu w tym samym czasie co pokazy Haute Couture, ale poza ich oficjalnym programem. Trzeba pokazywać swoje kolekcje przez parę lat i zbierać bardzo dobre recenzje. Trzeba mieć też atelier z francuskim adresem, w którym powstają projekty, oraz składać co roku tzw. aplikację, która jest oceniana przez Syndykat Mody. Aby znaleźć się w gronie krawców Haute Couture, konieczna jest także rekomendacja miejscowego domu mody. Wszystko to wymaga pracy, siły i wytrwałości, ale nic cennego i ważnego nie przychodzi łatwo…
– Rzeczywiście spore wymagania. Spełniłaś już wszystkie?
Ewa Minge: Nie, jestem dopiero na początku długiej drogi. Potrwa to wiele miesięcy, być może lat. Na razie recenzje mam bardzo dobre. W ubiegłym roku w podsumowaniu „L’Officiela” (czyli biblii światowej mody) moja kolekcja została wymieniona wśród najlepszych kolekcji Haute Couture 2008. Mój wczorajszy pokaz też został dobrze przyjęty. Było na nim kilka francuskich gwiazd, młodych aktorek, w moich kreacjach. Ważne, że była też Ivana Trump w stroju, który specjalnie dla niej zaprojektowałam. To dla mnie wielki sukces.
– Jesteś jedyną polską projektantką, która odważyła się ubiegać o tytuł projektanta Haute Couture.
Ewa Minge: Spełniam marzenia. Kiedyś wydawało mi się, że Haute Couture to świat mody zarezerwowany dla największych krawców, ale życie pokazało, że moje projekty także mogą pojawiać się na czerwonym dywanie. Jeden z moich francuskich przyjaciół zaniósł do francuskiego Syndykatu Mody zdjęcia kolekcji, które wcześniej pokazywałam m.in. w Rzymie, Mediolanie, Nowym Jorku czy Los Angeles. Ku mojemu zaskoczeniu spodobały się. I tak właśnie trafiłam do Paryża, choć mam świadomość, że do tytułu Haute Couture jeszcze mi daleko.
– Na świecie jesteś doceniana, a w Polsce – często krytykowana.
Ewa Minge: Trochę tak jest, ale myślę, że przede wszystkim wynika to z kompletnej nieznajomości tego, co robię. Osoby, które mnie krytykują, nigdy nie były w żadnym moim butiku ani na pokazie kolekcji, nie dotykały materiałów. Większość z nich nie wie, że robię pret-ļa-porter. W Polsce wyznacznikiem trendów i mody jest H&M, a nie Dior, który ciągle nie ma u nas swojego butiku. Co miałby robić Dior w naszym kraju? To smutna prawda, że w Polsce produkuje się tylko to, co się w Polsce sprzedaje. Jestem też krytykowana, bo nie mam czasu bywać w tzw. środowisku. Mieszkam w Zielonej Górze, a moim całym życiem są dwaj synowie i moje pasje, które realizuję w Pszczewie.
– Myślisz czasami o tym, aby na stałe wyjechać z Polski?
Ewa Minge: Absolutnie nie! Sprzedaję tutaj bardzo dużo pret-a-porter. Wbrew temu, co sugerują „życzliwi”, świetnie się mam. Świadczy o tym chociażby fakt, że działam na naszym rynku już od 20 lat. Mam naprawdę dobre klientki – najczęściej wpływowe kobiety. Przeciętna, dobrze zarabiająca bizneswoman nie ubierze się na koktajl w kusą sukieneczkę, czarne grube rajstopy i zielone buty. Kupuje więc u mnie. Skoro sprzedaje tu tak dużo, to znak, że Polska mimo wszystko mnie lubi. Kiedyś Nina Terentiew powiedziała mi, że swój sukces będę mierzyła liczbą wrogów, i coś w tym jest.
– Ale główną siedzibę przenosisz...
Ewa Minge: Myślę o tym. Moi menedżerowie radzą mi, żebym ją przeniosła do Włoch lub Francji. W USA lub Emiratach Arabskich marka Eva Minge Poland przez słowo „Poland” traci. W najbliższych miesiącach chcę otworzyć butik w Paryżu, a to dobry początek.
– W Paryżu poznałaś Ivanę Trump?
Ewa Minge: Nie. Kolekcje pokazuję często na zamkniętych pokazach, na przykład na prywatnych jachtach. Jeśli na rynku pojawi się dobry, luksusowy produkt, wieść o nim roznosi się z ust do ust. Poczta pantoflowa to najlepsza reklama. Tak właśnie na jednym z pokazów w USA pojawiła się Ivana Trump. Kobieta, która jest w piątce najbogatszych ludzi na świecie! Stać ją, żeby ubierać się u najlepszych projektantów, dlatego cieszy mnie, że zaczęła ubierać się także u mnie.
– Czy projektowaniem mody można zarobić na życie?
Ewa Minge: Żeby istnieć na tym rynku, trzeba umiejętnie łączyć sztukę i ekonomię. Oczywiście mówimy o modzie na poziomie światowym, która przynosi niezłe dochody, a nie o małych pracowniach artystycznych. Dzięki modzie połączyłam moje dwie największe pasje – matematykę i sztukę.
– Co na to rodzice? Podobało im się Twoje zajęcie?
Ewa Minge: Kiedyś uważali, że moda to nie jest pomysł na życie. Zwłaszcza mój tata, intelektualista z doktoratem, rwał sobie z głowy włosy, że córka nie chce być pracownikiem naukowym, jak sobie wymarzył. Przestał zrzędzić, kiedy kupiłam mu pierwszy samochód. Teraz z mamą są ze mnie dumni.
– Jednak studiowałaś kulturoznawstwo i historię sztuki. Miałaś żal do rodziców, że nie puścili cię do Akademii Sztuk Pięknych?
Ewa Minge: Oczywiście! Miałam do nich żal, bo chciałam studiować projektowanie ubiorów na ASP w Łodzi. Ale potem spotkałam kilka mądrych osób, które mi wytłumaczyły, że studiowanie mogłoby spowodować u mnie tzw. manierę, że stałabym się uczniem jakiegoś mistrza. A tak projektuję tak, jak czuję i chcę, w zależności od tego, co mnie zainspiruje.
– Po latach zostałaś jednak pracownikiem naukowym.
Ewa Minge: Trochę tak, spełniam marzenia taty (uśmiech). Poprzez polskich studentów kierunku Produkty i Usługi Luksusowe na Uniwersytecie w Monako poznałam dziekan tego wydziału, która zachwyciła się moimi projektami. Uznała, że są synonimem luksusu. Czyli to, co w Polsce uważane jest za nie wiadomo co, w świecie zostało uznane za luksus. Opowiedziałam jej, jak doszłam do wszystkiego, pokazałam akcesoria, torebki, buty, meble. Zaproponowała mi wykłady i pracę ze studentami. Opowiem im, jak zamienić marzenie w unikatowy produkt. We Francji jestem oklaskiwana właśnie za to, że nikogo nie kopiuję. Świat, w odróżnieniu od Polski, wyłapuje kopie.
– Zdarzyło Ci się zobaczyć u kogoś swoje wzory?
Ewa Minge: Zdarzyło się. Nie wiem, czy mam się cieszyć, czy smucić. Mam swój styl. Studenci ze szkoły w Monako zwrócili mi uwagę, że mam w swoich kolekcjach rzeczy, których motywy się powtarzają, dodając, że to zupełnie jak u Gucciego, Chanel czy Valentino. W Polsce zaprzyjaźniona dziennikarka modowa podchodzi i mówi: „Słuchaj, ale znowu masz to wycięcie!”. Okazuje się, że na świecie traktuje się „to wycięcie” jak detal charakterystyczny dla marki Eva Minge.
– Byłaś wychowywana przez wymagających rodziców. Jaką Ty jesteś mamą dla swoich synów?
Ewa Minge: Trzymam niewidoczny parasol ochronny, ale pozwoliłam im przejść przez okres buntu. Jak mój starszy syn szedł ze mną na zakupy, prosiłam, żeby zdjął chociaż raperski łańcuch z szyi. Jednak kupowałam mu spodnie z krokiem w kolanach, bo pamiętałam, jak sama w wieku 16 lat pofarbowałam włosy na zielono. Mimo to uczyłam się świetnie.
– Fascynacja młodzieżowym stylem u Twojego syna już minęła?
Ewa Minge: Wyrósł z tego, kiedy miał tzw. problemy sercowe. Kupiłam mu kilka normalnych ciuchów, proste dżinsy, dobrą kurtkę. W tej chwili wszystko, co mu przywiozę ze świata, trafia w jego gust. Ubiera się już normalnie.
– W szkole mu nie zazdroszczą, że ubiera go sama Minge?
Ewa Minge: Nie, bo traktują mnie jak jego mamę, a nie „Ewę Minge”. Chodzi w kapeluszu, a wiem, że nauczyciele w szkole mają o to pretensje. Ma swój styl i to go wyróżnia. Jak mnie.
– A co z ich przyszłością? Może chcą iść w ślady mamy?
Ewa Minge: Mój starszy syn Oskar w tym roku skończy 18 lat. Sam stworzył i prowadzi studio nagraniowe. Ma już spore osiągnięcia, a po urodzinach zarejestruje działalność gospodarczą. Namawiam go na prawo, ponieważ to jeden z niewielu zawodów w Polsce, które dają podstawę do prowadzenia prywatnego biznesu. Widać po nim, że ma smykałkę do zarabiania pieniędzy. Natomiast młodszy Gaspar ma 16 lat i jest zakochany w zwierzętach. Mam w domu metrową iguanę, robaki i inne „takie historie”. Chce zostać weterynarzem. Dla mnie najważniejsze jest, żeby obaj byli szczęśliwi.
– Szczęśliwa mama, zadowolona projektantka. Chyba niczego Ci w życiu nie brakuje?
Ewa Minge: To prawda, niczego mi nie brakuje. Jestem na takim etapie życia, że czuję wielki spokój. Mam jeszcze wiele marzeń, które staram się realizować. Wiem, że wszystko dzieje się po coś, ale czuję się absolutnie szczęśliwym człowiekiem.
Piotr Kozłowski / Party