– W Telewizji Polskiej znów gorąco. Zmiany prezesów, zwolnienie Hanny Lis z pracy i afera z Tomaszem Kammelem. A Pan wciąż bezpiecznie żegluje po tych wzburzonych wodach…
Maciej Orłoś: Jestem w sytuacji wyjątkowej. Nigdy nie byłem dyrektorem czy kierownikiem i dlatego bezpośrednio nie byłem narażony na naciski i wpływy polityków. Ale skłamałbym, gdybym powiedział, że takich nacisków w ogóle nie było. Redakcja ,,Teleexpressu” jest jednak bardziej bezpieczna, bo władze zawsze traktowały go z przymrużeniem oka, choć dziwię się, skoro ogląda nas codziennie średnio prawie pięć milionów widzów, a zdarza się, że znacznie więcej. Jedno jest pewne, gdybym w 1991 roku zaczął pracę w ,,Wiadomościach”, to na pewno bym nie przetrwał tyle co w ,,Teleexpressie”.
– „Tyle” to dokładnie 18 lat. Nie nudzi się już Panu ta praca?
Maciej Orłoś: Nie mam poczucia, że za długo pracuję w „Teleexpressie”. Czasami co prawda mam déjļ vu: znowu siedzę w tym samym studiu, na tym samym krześle i znów prowadzę ten sam program. Nawet wydarzenia, które się dzieją na świecie, są powtarzalne. Ale walka z powtórzeniami, pokazanie tych samych rzeczy w nowy sposób to dla mnie wyzwanie i właśnie dlatego lubię tę pracę. Ten program jest dobry dla mnie i ja dla niego. Gdyby widzowie pisali: ,,Zdejmijcie tego Orłosia, bo nie możemy na niego patrzeć”, to pewnie bym się zastanawiał nad odejściem. A tak nie piszą, to zostaję.
– Słyszałam, że lubi Pan być popularny, a przegląd prasy zaczyna od artykułów o sobie...
Maciej Orłoś: To oczywiście żarty! Ja po prostu lubię swoją pracę. Jestem uzależniony od adrenaliny, stresu, kontaktu z publicznością. Popularność z kolei to moja codzienność, część mojej pracy. Dziś podchodzę do tego z dystansem, ale kiedyś rzeczywiście miałem moment zachłyśnięcia się samym sobą. To był początek pracy w telewizji. Wpadłem w pułapkę myślenia o tym, jaki jestem sławny. Ale dawno mi już przeszło.
– Andrzej Wajda mówił o Panu: „Gra jak młody Łapicki”. Jak to się stało, że świetnie zapowiadający się aktor trafił do telewizji?
Maciej Orłoś: Gdyby pani zapytała, dlaczego poszedłem do telewizji, to odpowiedziałbym: dostałem propozycję i z niej skorzystałem. Liczyć na to, że będzie się aktorem formatu Janusza Gajosa czy Zbigniewa Zapasiewicza, można i należy, ale szanse na to są niewielkie. Miałem wtedy spore dylematy, ale myślę, że wybrałem słusznie i dziś nie mogę narzekać. Ale jest tu pewien paradoks. Uważam, że nie nadaję się do pracy w telewizji.
– Może właśnie na tym polega Pana sukces.
Maciej Orłoś: Nie jestem ani dziennikarzem pokroju Tomasza Lisa, ani showmanem jak Krzysztof Ibisz. Jestem odludkiem i mizantropem. Mam to w genach po ojcu.
– I tak jak ojciec, pisarz Kazimierz Orłoś, zaczął Pan pisać książki. Odezwały się geny?
Maciej Orłoś: Być może się odezwały, bo w pewnym momencie poczułem niezwykłą potrzebę napisania książki dla dzieci, w której bohaterem był mój syn Kuba. On mnie zainspirował. Potem napisałem jeszcze drugą ,,Tajemnicze przygody Meli”, z inspiracji córką.
– Teraz pisze Pan książkę o TVP. I nie będzie ona tylko łatwa, lekka i przyjemna.
Maciej Orłoś: To będzie próba podsumowania funkcjonowania TVP przez ostatnie 20 lat. Łączy się to z rocznicą przemian w Polsce i na pewno będzie wynikało z niej jasno i przejrzyście, jak bardzo polityka przenika do telewizji. Ale to nie jest główny cel mojej pracy. Zbieram wspomnienia osób, które z TVP były związane przez wiele lat. Rozmawiałem z największymi, m.in.: z Tomaszem Lisem, Kamilem Durczokiem, Wojciechem Mannem czy Niną Terentiew. Chcę opisać kulisy powstawania programów, szukam anegdot i ciekawostek. Ale nie chodzi tu oczywiście tylko o zwierzenia gwiazd. Ta książka będzie trochę poważna, trochę lekka. Chcę ją wydać jeszcze w tym roku, choć nie wiem, czy zdążę.
– Jak wygląda Maciej Orłoś piszący książkę?
Maciej Orłoś: Muszę przyznać, że dość żałośnie... Piszę dorywczo, kiedy mam wolną chwilę. Czasem wyrywam się ze stolicy i korzystam z tego, że są wakacje i rodzina wyjeżdża.
– A jakim jest Pan ojcem? Czwórka dzieci to już niezła gromadka. Dorośli chłopcy: Rafał i Antek to owoc Pańskiego poprzedniego związku. Kuba i Mela to maluchy z trzeciego małżeństwa.
Maciej Orłoś: Nie jestem ojcem mentorem, ale raczej przyjacielem, co nie zawsze sprawdza się wychowawczo. Za mało jest we mnie ojca konsekwentnego, egzekwującego, zasadniczego. Za dużo przyzwalającego i rozpieszczającego.
– Które z dzieci jest do Pana najbardziej podobne?
Maciej Orłoś: Myślę, że Antek, który ma dziś 19 lat. Nie jest to typ błyskawicy, jest raczej spokojny i flegmatyczny, podobnie jak ja.
– Mela to córeczka tatusia?
Maciej Orłoś: Moja sześciolatka ma bardzo wyrazisty charakter. Jest silna musi postawić na swoim, z nią nie ma żartów. Ona już w wieku czterech lat przychodziła do mnie i robiła mi wykład o oglądaniu telewizji. Mówiła: ,,Pamiętaj, tato. Dziecko ma oglądać w telewizji wszystko, co chce, a nie to, co zdecydował tata” (śmiech). Dla córki tata jest fajny, ale to mama jest Bogiem.
– Czyli w domu to żona jest złym policjantem?
Maciej Orłoś: Wręcz przeciwnie, to dobry policjant. Joanna przejęła dowodzenie w domu i bardzo dobrze, bo teraz wszystko chodzi jak w zegarku. Muszę oddać mojej żonie, że to ona mnie nauczyła, że po ciężkiej pracy trzeba wypocząć, mieć czas dla najbliższych.
– Z żoną jest Pan szczęśliwy już od 14 lat. Z poprzednią był Pan 11. Czyli Maciej Orłoś to seryjny monogamista...
Maciej Orłoś: Różnie się ludziom układa i teraz są takie czasy, że strasznie trudno o długoletnie związki. Prosty scenariusz, kiedy 20-letni chłopak poznaje równie młodą dziewczynę i dożywają wspólnie starości, zdarza się coraz rzadziej. Moi rodzice są takim przykładem. Kiedy się pobrali, mieli po 25 lat.
– Kochający się rodzice, dzieciństwo w warszawskim, inteligenckim domu pełnym miłości. Do tego piękna historia rodzinna: Pański ojciec był pisarzem opozycyjnym, Pan działał w konspiracji. A ostatnio jeszcze order! Można pozazdrościć...
Maciej Orłoś: Mam małą satysfakcję, że mogłem w latach 80. być po stronie opozycji. To moja dobra karta. Ale oczywiście nie wyolbrzymiałbym tego. Nie zaliczyłem nigdy żadnej wpadki, nie trafiłem do więzienia, nie byłem pobity. A order? Dostałem go za współpracę z największym wydawnictwem niezależnym NOWA. I to było miłe, ważne.
– Rozmawia Pan ze swoimi dziećmi o tamtych czasach?
Maciej Orłoś: Było wiele rozmów ze starszymi synami na temat bieżącej polityki i historii. Młodszym dzieciom też o tym wspominałem, ale dla nich to abstrakcja. Dobrym pretekstem do rozmów o PRL było wejście programu ,,300% normy”, który prowadzę. Wtedy mogłem im opowiedzieć o Gierku, stanie wojennym. Ale ich to raczej mało interesuje. Oni żyją w tak odmiennym świecie, że mają wrażenie, że im bajki opowiadam. Kiedy myślę o swoim dzieciństwie, też nie przypominam sobie, żebym zadawał ojcu czy dziadkowi pytania na temat wojny czy powstania warszawskiego. Za mało było tych rozmów, muszę to jeszcze nadrobić.
– Myśli Pan o przemijaniu, starości, ogląda Pan pierwsze zmarszczki?
Maciej Orłoś: Nie muszę sprawdzać, czy się marszczę, bo to wiem (śmiech). Mam świadomość upływającego czasu, ale nie przeżywam tego. Jestem mężczyzną i jest mi łatwiej. Nie mam siwizny, mam dobre geny.
– Czyli kryzys wieku średniego Panu nie grozi i tak jak Indianie twierdzi Pan, że życie zaczyna się po pięćdziesiątce? A może będzie jednak jak u Mickiewicza: wiek męski – wiek klęski...
Maciej Orłoś: Mam nadzieję, że jednak ten pierwszy wariant (śmiech). Im dłużej żyję, tym czas biegnie szybciej. W sprawach życiowych jestem jednak blisko ziemi. Wiem, jakie mam kredyty do spłacenia, jak długo muszę jeszcze pracować, czego oczekują ode mnie moje dzieci. I dlatego mam nadzieję, że mickiewiczowski scenariusz mnie nie dotyczy. Wręcz przeciwnie! Rozwinę skrzydła i pojawią się nowe projekty, też telewizyjne.
Marta Tabiś / Party