„Tylko nie lukruj”, prosi Karolina. „My nie jesteśmy ciasteczkiem z kremem, tylko parą najzwyklejszą pod słońcem. Żyjemy jak inni. Nie żadni fashion people, tylko para fajnych ludzi, którzy się spotkali i którzy mieli szczęście w życiu. Wolałabym, żeby tak o nas myślano”. Olivier chciałby zaprotestować. Na końcu języka ma inną wersję. Po co jednak żonę irytować? W drobiazgach zwykle ustępuje. I to on zazwyczaj pierwszy wyciąga rękę do zgody. Karolina musi w sobie wszystko przetrawić, przemyśleć, a to grozi cichymi dniami i trwa długo. Dla niego za długo, szkoda mu czasu na nieporozumienia. W sprzeczkach jest oczywiście coś ekscytującego. Różnice zdań dodają pieprzu codzienności, a on najbardziej nienawidzi nudziarstwa. Kiedy napięcie sięga zenitu, wiadomo, że za chwilę nastąpi pojednanie.
Szybko zamieszkali razem, a kilka tygodni później się pobrali; wiedział, że to ta jedyna, ponieważ jest nieprzewidywalna. I każdego dnia inna. Raz mała Karolinka, raz kumpelka Malina, kiedy indziej filuterna Karol czy poważna Karolina – żona i matka. Historia ich miłości na pewno nie jest zwyczajna. Dużo w niej magii i nieuchronności zdarzeń, które połączyły ich dwa kompletnie odmienne światy.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
Bambi i Banderas
Lato 1997. Karolina idzie ulicą w Warszawie, dokąd przyjechała z Łodzi na wycieczkę. Chodzi do podstawówki. Zaczepia ją dziewczyna, wręcza wizytówkę agencji Model Plus. „Masz warunki”, mówi. „Chcesz zostać modelką?”. „Ja? Nie, wcale”, odpowiada speszona, bo nie ma takich marzeń. Najważniejsze – skończyć szkołę, zdobyć wykształcenie, pomóc mamie, która po odejściu męża boryka się z wychowaniem dwojga dzieci, pracuje na trzy albo cztery etaty, ima się różnych zajęć. „Zostałabym i kierowcą tira, gdyby było trzeba”, mówi Karolina. „Nasza sytuacja materialna jest tragiczna. Chcą nas wyrzucić z mieszkania, bo nie płacimy czynszu. A tu modelka? Nie, jakiś żart”.
Ale bierze wizytówkę, pokazuje ją mamie. „Zgłoś się, jeśli chcesz”, słyszy. „Zobaczymy, co z tego wyniknie”. Wynika… wyjazd do Japonii na trzy miesiące. Karolina zaczyna pracę o czwartej rano, kończy późnym wieczorem. Chce zarobić jak najwięcej i wrócić do domu. Nawet nie bardzo wie, gdzie ukazują się jej zdjęcia. „Voque”? Niewiele jej to mówi. Ma niecałe 15 lat i nie zna się na świecie modelingu. Nie wydaje pieniędzy na siebie. Jedynym odstępstwem będzie torebka od Gucciego, którą kupi już podczas drugiego wyjazdu – do Mediolanu. Tam pojawia się w agencji od razu po przylocie. Zamiast powitania słyszy krzyk bookera: „Jezus Maria!”. Zamieszanie, bieganie z naręczem jakichś ubrań, wystraszone twarze. Nie rozumie włoskiego, i dobrze. Bo dowiedziałaby się, że za chwilę przedstawią ją Miucci Pradzie, a ona ma na sobie przykrótkie ogrodniczki, za duży sweter i buty z rynku na Bałutach. Na inne jej nie stać. Wszystkie zarobione w Japonii pieniądze oddała mamie, która od razu wykupiła ich mieszkanie. Nie ma pojęcia, kto to Prada i jakie ma wpływy w świecie mody. To dotarło do niej później.
Prada mówi: „Biorę cię na wyłączność”. Przez cztery miesiące pracuje tylko dla niej, biorąc udział w tworzeniu kolekcji. Pan Prada, mąż Miucci, wpada, wtrąca się, krzyczą na siebie. On jest od finansów, nie od mody. I wreszcie pokaz. Okazuje się, że otwierać ma go Karolina. Zamyka się w łazience i płacze – z nerwów, poczucia odpowiedzialności, tremy. W dodatku ma na sobie przezroczystą suknię. Wszystko widać, nawet majtki. Jaki straszny stres dla 15-latki. Miuccia uspokaja: „Jesteś najlepsza”. Po pokazie Karolina staje się znana. Najlepsze pisma modowe biją się o okładkę z nią. Jej twarz widnieje na billboardach, chodzi po wybiegach światowych projektantów w Paryżu i Nowym Jorku. „Nasza Bambi jest the best”, cieszą się bookerzy. Bambi to z powodu oczu, wielkich i zawsze trochę smutnych, jak u sarny. Lubi to, co robi, ale bez przesady. Pokazy jej nie kręcą, bo chciałaby robić coś innego, wrócić do Łodzi, zdać maturę, skończyć studia. Na odprawach celnych nie przyznaje się, że jest modelką. Bo jak modelka, to od razu etykietka: głupia. „Miałam ochotę odpowiadać: Odczepcie się ode mnie”.
W tym czasie Olivier studiuje jeszcze we Wrocławiu na wydziale prawa i administracji, ale już często bywa w Warszawie. Smakuje przygodę z modelingiem i większym światem. Choć, w porównaniu z Karoliną, w skali mikro. Tylko w stolicy widzi szanse poznania swojej wartości i nietuzinkowych ludzi. Chodzi na castingi: „Okazało się, że mogę mieć dostęp do tego kolorowego świata, kręcącego dla chłopaka z małego miasta. Krotoszyna”. Już na studiach zarabiał na siebie, na lepsze ciuchy. Fajniejsze, samodzielne życie. Kończy studia, ale marzy o innej pracy niż wyuczony zawód. Marzy o telewizji. Trafia na casting do programu „Big Star Party”. Sam Mariusz Walter zaprasza go później na spotkanie: „Tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, z jakimi ludźmi miałem okazję siedzieć przy jednym stole i rozmawiać. Prezes, dyrektor programowy Edward Miszczak i inni dyrektorzy. Ta nieświadomość, niewiedza spowodowały, że nie byłem wystraszony. Pozwoliłem sobie na otwartość i jakiś rodzaj młodzieńczej nonszalancji, która inaczej pozostałaby w szatni z kurtką”. Taka śmiałość się podoba. Dostaje pracę w TVN. Najpierw w dziale sprzedaży. Po dwóch latach, wypełnionych pracą i lekcjami dykcji, na wymarzonej wizji. Dostaje własny program „Co za tydzień”, który niedawno obchodził 10-lecie, co na telewizyjnym rynku jest ogromnym sukcesem. „To spotkanie, rozmowa z wielkimi wizjonerami, osobowościami nieustannie kreującymi telewizyjny rynek w Polsce poukładało – jak się dziś okazuje – nie tylko moje zawodowe, ale też prywatne życie”. Z wdzięczności, lojalności na każdym kroku oddaje „stacji matce”, ile może. Nadal pracuje na pół etatu w dziale sprzedaży, choć już nie sprzedaje czasu reklamowego. Wykorzystuje zdobytą wiedzę o telewizji sprzed i spoza kamery, przygotowuje i prowadzi duże spotkania road show z poważnymi klientami. Koleżanki z biura reklamy mówią o nim: „Nasz Banderas”. To z powodu ciemnych włosów, odwagi i romantyzmu, jaki w nim się wyczuwało. Zwłaszcza na początku telewizyjnej przygody. Kiedy niewiele wskazywało, czy i w którą stronę wszystko się potoczy. Nic, że poprzez zawodowe spotkanie życiowe drogi Karoliny i Oliviera kiedyś się zejdą.
Oni jeszcze o tym nie wiedzą. Ona ma chłopaka z Łodzi. On – dziewczynę Magdę, z którą spędził dziewięć lat. Stare chińskie porzekadło mówi: „Ludzie planują, a Bóg się śmieje”. Tak było z nimi.
Ogień i woda
2002 rok, Warszawa, pokaz mody Arkadiusa. Karolina występuje gościnnie, wpadła na chwilę z Nowego Jorku. Olivier nagrywa rozmowy do swojego programu. Wie, kim ona jest. Ona nie wie o nim nic. Ale po nagraniu rozmawiają kilka godzin. W wielu sprawach myślą podobnie. W innych – różnią się diametralnie.
„Pomyślałem, że to fajna dziewczyna. Zafascynowała mnie dziewiczością w sposobie myślenia, w sposobie bycia i jednoczesnej powadze, z jaką podchodziła do życia. Dziewczynka, która mocno stąpa po ziemi. Taka jest do dziś. Zapamiętałem też… jej duże uszy, odstawały zabawnie, kontrastując z chudziutką szyją”. Gdy umawiali się po roku na pierwsze spotkanie, obawiał się: „Będę cały czas gapić się na te uszy!”. Ale okazało się, że uszy już były na innym, bardziej właściwym miejscu, bliżej głowy. Kompleks Karoliny przestał być kompleksem. Ona nawet nie pamięta, jak go wtedy oceniła. Przystojny – to na pewno. Sympatyczny? Też. I niegłupi. Ale nie pomyślała o nim jako o kandydacie na swojego mężczyznę. Za chwilę jechała do Nowego Jorku. Po co sobie zawracać głowę? Wymienili telefony i tyle.
Potem los zrządził inaczej. Każde ma inną wersję wydarzeń. Ona, że po kilku miesiącach wysłała SMS-a do koleżanki. On uważał, że zrobiła to z premedytacją, używając kobiecych sztuczek. Karolina przysięga, że nie, ale skoro jemu wygodniej wierzyć, że chciała się z nim spotkać po raz drugi? W każdym razie umówili się w łódzkim Grandzie. Olivier w Łodzi miał babcię Bronię. Bywał u niej często. Karolina nie stroiła się specjalnie. Czarna spódniczka, białe rajstopy, na głowie beret. Jak uczennica. Pamięta z tego spotkania ohydną herbatę i rozmowę. On… nic nie pamięta. „Mam przepełnioną głowę, nie mogę w niej znaleźć, wygrzebać, co było tydzień temu, a cóż dopiero ponad osiem lat”.
To Karolina zapamiętuje szczegóły i sytuacje. Zawsze można się odwołać do jej pamięci. Na przykład pobyt na Mazurach w 2003 roku. Znają się zaledwie od kilku tygodni. Są sami w niedogrzanym pensjonacie. Bawią się w pisanie pytań trudnych do zadania, haseł do interpretacji. Kto wylosuje kartkę ze szklanki, ten pierwszy na nie odpowiada, definiuje. Wyciągają karteczkę ze słowem „ślub”.
„A może weźmiemy ślub?” – nie wiadomo, kto pierwszy zadał to pytanie, kto je wylosował. To bez znaczenia. Bo jedna jest odpowiedź, wspólna. „Jak najszybciej”.
Jadą więc do jej mamy. Karolina wygląda jak licealistka – biała krótka sukienka, rozpuszczone włosy. Mama jest zszokowana. Jej 20-letnia córeczka ma stać się żoną? Jak to? „Przecież pan ma dziewczynę, czytałam w tabloidach”. „Miałem”, odpowiada Olivier. „Teraz moją kobietą jest Karolina i tak zostanie. Dobrze?”… Z Łodzi jadą do Krotoszyna powiedzieć jego rodzicom. Ojciec, emerytowany wojskowy, denerwuje się: „Synu, nie za szybko?”. „A ty, tato, po jakim czasie ożeniłeś się z mamą? Miesiącu? Trzech?”. Ten argument, rodzinne DNA, zamyka tacie usta. Otwiera serce. Przytula przyszłą synową. Teściowie uwielbiają Karolinę. Z wzajemnością. A babcia Bronia – niestety, już nie żyje – pokochała ją jak własną wnuczkę. I mimo wątpliwości znajomych, których większość nie wierzyła w realność małżeństwa: Karolina i Olivier, wszyscy bliscy zrozumieli, że to coś więcej niż romans.
Ślub biorą w katedrze tumskiej pod Łęczycą. Choć wtedy jeszcze plotkarska prasa raczkuje, a ślub starali się ukryć, wszystko odbija się echem w mediach.
Dziennikarz i top modelka – czy trzeba lepszego mariażu?
Karolina przestaje chodzić po zagranicznych wybiegach. Wyjeżdża rzadziej. Nie potrzebuje niczego nigdzie szukać. Ma wreszcie swoje miejsce. I szansę na szczęśliwy dom.
A różnice? Olivier prowadzi programy w TVN i robi sto innych rzeczy. Nie umiałby zająć się czymś jednym. Nieustannie go coś gna, frapuje. Przed laty stworzył i prowadził restaurację. Rokrocznie przygotowuje charytatywny projekt, kalendarz „Dżentelmeni” – ze znanymi przyjaciółmi – dzięki któremu po pięciu edycjach zebrali dla dzieci grubo ponad dwa miliony złotych. Karolina rozumie to, chociaż jest inna. Spokojniejsza, domatorka, kontempluje życie, nie ścigając się.
On ekstrawertyk, nawiązujący szybko kontakty. Ona raczej zamknięta, dużo myśli, mniej mówi. Najbardziej lubi zamknąć się wieczorem z książką – ulubioną „Mistrz i Małgorzata” mogłaby czytać na okrągło – lub obejrzeć ulubiony serial „Na Wspólnej”. Oliviera oglądanie telewizji nudzi. Kreuje i angażuje się w coraz to nowe zadania – ostatnio „MaleMena”, magazyn dla facetów, z którego wydawcą i grupą utalentowanych ludzi tworzą najlepszy męski tytuł prasowy w kraju. W przeciwieństwie do Karoliny lubi imprezy, towarzystwo. Ale poza tym jest staroświecki, odpowiedzialnie podchodzi do miłości, małżeństwa i rodziny. Zwłaszcza teraz, gdy są dzieci.
Pan Sreliński i Dziamdziak
O dziecku myśleli od samego początku. Choć chcieli też pożyć dla siebie, nacieszyć się sobą i wolnością. Natura wybrała moment. „Nie planowaliśmy ciąży”, mówi Karolina. „Po prostu pojawiła się wtedy, kiedy nasze pragnienia się skumulowały. To wielkie szczęście nie wszystkim jest dane”. Czuła się niewyraźnie. Całą noc śniło jej się, że jest w ciąży. Rano kupiła test ciążowy. „Przeczytaj go”, poprosiła męża. „Bo ja muszę iść z psem”. Wielka radość. „Piękniej być nie mogło”, Karolina się uśmiecha. Fredzio, pieszczotliwie nazywany „Panem Srelińskim”, urodził się przedwcześnie, ma teraz już 20 miesięcy. Wszędzie go pełno. Christian – czyli „Dziamdziak” – drugi synek, skończył miesiąc. Rozmawiamy, a Karolina karmi go piersią. Dziecko najedzone zasypia. Fredkiem zajął się na czas naszej rozmowy brat Karoliny – Piotr. Są ze sobą bardzo związani. Piotr zamieszkał z nimi na te najtrudniejsze miesiące. Jest najlepszą nianią świata. Bo wiadomo, małe dziecko to pół roku wyjęte z życiorysu. Ale Karolina ma niesamowitą cierpliwość do dzieci. I wie, że miłości do nich trzeba się uczyć, że ona nie przychodzi automatycznie. „Kobiety zaraz mnie zlinczują, ale mówię szczerze, co myślę. Tak samo zresztą odczuwał Olivier. Ujął to precyzyjnie we wstępniaku w „MaleMenie”: „Dostajesz małe zawiniątko. W nim zamknięte oczy. Opuchnięte. Wszystko opuchnięte. Pomarszczone. Szukasz jakichś rysów. Twoich najlepiej. Ale trudno wypatrzyć cokolwiek. Także w sobie. Miłość zwłaszcza. Bo choć czekałeś długich kilka miesięcy, to jak możesz powiedzieć, że kochasz? Nie znasz przecież. Pierwszy raz widzisz. Więc jak masz to czuć? I nagle boisz się, że pełnią najlepszego uczucia, jakim emanować może człowiek, nie pałasz. Naczytałeś się w książkach, w rodzicielskiej prasie o pięknie tej chwili. Ale w tobie jej nie ma. Jest przerażenie. Że przecież powinieneś całą miłość od razu wyrazić. Miałeś krzyczeć szeptem: »Jesteś!«, »Jak cudnie!!«, »To ja, tata«. Ale nawet nie wiesz, jak małego »obcego« trzymać. To kompletnie bezbronne maleństwo jest w twoich drżących dłoniach. Od teraz na zawsze (…). Przy drugim dziecku wcale nie jest łatwiej. Technicznie jesteś ciut sprawniejszy. Emocjonalnie podobnie wystraszony. Bezmiłosne napięcie wciąż obecne. Choć już nie paraliżujące. Zrozumiałeś, że… każdą zmienioną pieluchą. Każdą nieprzespaną nocą. Każdą troską o czkawkę, kolkę, o zdrowie. O szczęśliwe upadanie. Każdym uśmiechem o poranku. Każdym objęciem malutkich rączek. Każdym słodkim zaśnięciem. Zjedzoną zupką. Ubrudzoną buźką. Przeczytaną bajką. Zniszczoną zabawką, ścianą pomazaną. Pierwszym krokiem wreszcie buduje się najpiękniejszą relację świata”.
„Oli jest świetnym ojcem. Kiedy wraca do domu późnym popołudniem lub wczesnym wieczorem, cały już jest tylko dla Fredzia, który wisi mu na szyi: Tatuuuu. Bawią się, śmieją”, mówi Karolina. Podobnie będzie z Christianem. Za chwilkę.
W pracy maturalnej z polskiego wybrała temat o szczęściu. Pisała o swojej wizji szczęścia. Która teraz się ziściła. Niby to banalne – dom, rodzina, mężczyzna. Ale jakie powinno być szczęście? Wszystko się ułożyło jak domino. Dom, dzieci, praca. Karolina też nie próżnuje. Musiała sobie wszystko poustawiać, gdy mając 25 lat, skończyła z modelingiem. To trudny moment, ponieważ trzeba dokonać wyboru na przyszłość, ale dla niej nie był trudny. Czy tęskni za wybiegiem? Cholernie, ale teraz czas na prawdziwe życie. Spróbowali z Olivierem i Kubą Wesołowskim poprowadzić w TVN „Projekt Plaża”. Ale to też się wiązało z wyjazdami. A wyjazdy ograniczają. Szło dobrze, znakomicie dogadywali się na planie, nie było rywalizacji. Lecz Karolina uznała, że lepiej byłoby pracować na swój rachunek. Od 2009 roku prowadzi z Joanną Horodyńską w Polsacie program „Gwiazdy na dywaniku”. Ocenia ich stylizacje. I przymierza się do portalu dla matek – „Mama jest kobietą”. Dobrze pisze, jej felietony w „Party” są masowo czytane. Gdy nie gotuje zupek, siedzi przy komputerze. A gdy dzieciaki podrosną, zamierza dokończyć studia na politologii. „Tak naprawdę to mnie najbardziej interesuje”.
Cookies & Cream
Jak żyje na co dzień taka top para? Przecież to niemożliwe, by obywali się bez ekstrawagancji. A jednak. Nie mają willi z basenem. „Wystarcza nam mieszkanie na Pradze. Praga jest trochę jak łódzkie Bałuty, czyli zawsze jak w domu”, śmieje się Karolina. Kiedy wspominają z bratem dawne czasy, trudne, ale szczęśliwe dzieciństwo i miejsca, w których się wychowywali, Piotrek mówi, że gdyby nie została modelką, „to pewnie on byłby dilerem dragów, a ona call girls”. Żartował, lecz jej pieniądze uratowały rodzinę. A teraz resztę włożyła z mężem w ten apartament. Urządzał go Olivier, którego pasją jest wnętrzarstwo, zostawiła mu wolną rękę. Zresztą podobają się jej jego pomysły, ciemne ściany z forniru w kuchni, miks nowoczesności i starego, w meblach i lampach zachowanego, ducha. To ich miejsce na ziemi ma dobry klimat. Nie zakłócają go nawet nieustannie dzwoniące telefony.
Kiedy Oli wraca do domu, odbiera ich kilkadziesiąt. Dopiero ostatnio uczy się wyłączać komórkę. Często zapraszają przyjaciół. Kasia, Christian (po którym młodszy synek ma imię), Cinki, Cegły, Grześki. Karolina od męża uczy się otwartości. Dawniej wolała być sama albo we dwoje. Kiedy urodził się Christian, przyszło ze 20 osób świętować jego narodziny. Jakim Oli jest mężem? „Moim, wspaniałym. Pomagającym innym, szalonym, kąpiącym się w życiu”. A na co dzień? Karolina zastanawia się. „Robi śniadania z zaskoczenia”. Gdy schodzi na dół, czeka na nią zastawiony stół. A Olivier i Fredzio są bardzo z siebie dumni, że tak ładnie je przygotowali. Jeździ po Cookies & Cream – ulubione lody, gdy Karolina ma na nie ochotę. Nawet w nocy. Gotuje znakomite makarony. A ona dla niego zupę tajską. I prasuje mu koszule. Niby drobiazgi, ale to z nich składa się życie. Nauczyli się z nich je budować, odpuszczać drobne odmienności. Olivier wolałby na przykład, by wykorzystywała swoją urodę. By ubrania z szafy wisiały czasem na niej. Zdobiąc ich życie. Ona lubi na co dzień ubrania z odzysku. Z second-handów. Raczej „dreszyn” niż „fashion”. Nie jest rozrzutna. Niedawno wyobrażali sobie wspólną starość: będziemy siedzieć przed domkiem, może kominkiem, wokół będą biegać wnuki. Radość wielka. „Choć pewnie będziemy nudnie trzeźwi. A w naszym życiu zapanuje życiowy standard”, dodaje Olivier. Karolina jest taka porządna, nawet nadporządna, nie pije, nie pali. Olivier lubi wspominać wspólną butelkę wina wypitą „z gwinta” parę lat temu w Berlinie, na nocnym spacerze po koncercie George’a Michaela. „Karolinka wstawiona jest rozkoszna. Uwielbiam jej lekki rausz. O nudzie z nią wtedy można zapomnieć. Choć i bez tego elementu raczej nam nie grozi”. Nie boją się przyszłości. Tej wspólnej, przemyślanej starości również. Bo we dwoje będą. Na razie cieszą się jednak na każdy kolejny dzień, we czworo. Normalnie, po ludzku, na dorastanie chłopców. I na… córeczkę, którą chętnie powitają w rodzinie.
Tekst Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Marlena Bielińska/MAKATA
Stylizacja Jolanta Czaja
Asystentka Karolina Zawadzka
Makijaż Paweł Bik/YVES SAINT LAURENT
Fryzury Adam Szaro
Scenografia Eliza Nowicka
Produkcja Anna Wierzbicka
Stylizacja paznokci ELITE NAIL LOOK