Kamila i Andrzej Łapiccy rzucili wyzwanie czasom i ludziom

Kamila Łapicka, Andrzej Łapicki fot. ONS
Żartował, że jedno ma murowane – młodą żonę aż do śmierci. Kiedy się jej oświadczył, miał 85 lat, ona – 25. Cieszyli się sobą trzy lata.
/ 14.08.2012 06:09
Kamila Łapicka, Andrzej Łapicki fot. ONS
Czasem liczył, ile mu jeszcze zostało. Nigdy przy Kamili, bo uważała, że będzie żył wiecznie. „Czy myślałaś o różnicy wieku, jaka nas dzieli?”, zapytał. „60 lat to nie przelewki, to się nadaje do Księgi Guinnessa”. Ale tylko się uśmiechnęła: „Nie ma sprawy, Andriuszka”. Chciał udowodnić sobie, a może też innym, że nie wolno się poddać. Życie kończy się dopiero, jak człowiek wyda ostatnie tchnienie. I zawsze można znaleźć szczęście. A nawet kilka miesięcy szczęścia z kimś, kogo się rozumie, ma wartość.

Po czterech miesiącach znajomości wzięli ślub w Sokołowie Podlaskim, bo tam terminy były najkrótsze. „Najlepsze było to, że strasznie się wzruszyłem, a Kamila była rozradowana. Tym mnie prawdopodobnie ujęła, tą pewnością siebie”, przyznał Andrzej Łapicki. Zaczęło się od tego, że zaniósł felieton do miesięcznika „Teatr”. Przyjęła go miła redaktorka, studiująca wiedzę o teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie. Kamila Mścichowska. Zauważył, że jest bystra, ma męski umysł.

Nie schodzili z pierwszych stron gazet. „Wskoczyliśmy od razu do szuflady z napisem: »psychofanka upolowała mistrza«”, zżymała się Kamila. Przypisywano jej, że nałogowo ogląda filmy z Łapickim i pisze o nim pracę magisterską. Naprawdę na scenie widziała go tylko raz i poznała dopiero w redakcji. Dostała polecenie służbowe, żeby zająć się panem Łapickim. Zżerała ją trema. Przed kimś takim nie wypadało iść przodem, starała się więc bokiem – kiedyś przez to omal nie zleciała ze schodów. Podziwiała jego umysł. Podejrzewała jednak, że jego błyskotliwe felietony pochodzą ze starych zapasów. Sprawdziła w komputerze, ile może mieć lat. Wyskoczyło 84. Pomyślała: O, Jezu.

Flirtował, ale nie brała tego serio. Wiadomo – legendarny amant. Czarujący, błyskotliwy, zdystansowany, zawsze szarmancki. Mający słabość do kobiet. Kiedy został rektorem w Szkole Teatralnej, podkochiwały się w nim studentki. Krystyna Janda w felietonie napisała, że jak go zobaczyła, omal nie zemdlała. Kamila: „Andrzej potrafił mnie i rozśmieszyć, i pocieszyć, i sprawić, że czułam się swobodnie. Aż pomyślałam, że może jest to mężczyzna dla mnie”. Po trzech miesiącach byli już parą. „Świadomie uciekłem od starości, układając sobie życie z kobietą”, opowiadał Łapicki w wywiadach. „Ludzi przeraża w życiu to, że ono jest niepowtarzalne. Może i jest, ale ja pomyślałem: Dobrze, a ja zrobię bombę i sobie je powtórzę. Zobaczymy, co będzie. Po śmierci pierwszej żony nic nie robił, przez cztery lata miał „okres szlafrokowy”. Siedział w fotelu, gapił się w telewizor. Gosposia przynosiła śniadanie, czasem kupiła mu ulubiony chlebek.


Będziesz dojeżdżać do mnie metrem!

Oświadczyny odbyły się w domu. Zapytał Kamilę, czy za niego wyjdzie. A ona – czy mówi poważnie. Kiedy wręczył jej pierścionek, spytała oszołomiona, czy to znaczy, że teraz będą mieszkać razem. Zażartował: „Skądże! Będziesz, jak do tej pory, dojeżdżać metrem!”. Mieszkał na Mokotowie, stylowe meble, wszędzie rodzinne fotografie. „Ładne mieszkanko”, rzuciła od niechcenia już na pierwszej randce. Pomyślał: Oho, będzie się wprowadzać, walizki już stoją na parterze. Ale bez aprobaty córki Zuzanny byłoby ciężko. A córka powiedziała: „Jeśli tato jest szczęśliwy, to i ja jestem!”. Był jej za to wdzięczny.


Nowa żona wprowadziła od razu nowe porządki. Lubił pospać. A ona przeciwnie – już o piątej rano zrywała się i zasiadała do laptopa. Nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Zaraz kupiła abonament na Internet, żelazko z nawilżaczem i deskę do prasowania. Dziwne, ale wcale nie czuł różnicy wieku. Pasowali do siebie charakterami, poczuciem humoru. On zdystansowany do świata, ona racjonalistka, decydująca o wszystkim, co mu odpowiadało. Mówił jej, że jest „rządzalska”, ale na wielu polach był dla niej mistrzem.

Po półtora roku od ślubu, siedząc z mężem przy śniadaniu, pomyślała, że teraz ma fajne życie. Jako kobieta aktywna zawodowo (redagowała „Café Kultura” w miesięczniku „Pani”, została asystentką reżysera w teatrze) nie gotowała, nie sprzątała. Za to była jego „organizerem” pilnującym terminów. Brała na siebie kontakty z mediami i… wypychała  do pracy. Scena go uskrzydla, był wtedy wspaniały. Po spektaklu błyszczały mu oczy, mógł siedzieć do drugiej w nocy i gadać. Kamila: „Jednym z moich ważniejszych odkryć po ślubie było, że aktorstwo to jest cecha charakteru, a nie zawód. W dodatku cecha niezależna od wieku”. On zaś żartował, że wyciągnęli go z szafy, otrzepali z naftaliny, kopnęli i wypchnęli na scenę. Nie był pyszny, a mógłby – wykreował ponad 200 ról teatralnych, filmowych i telewizyjnych, wyreżyserował ponad 100 przedstawień teatralnych.

Nie zgadzam się na starość i co mi zrobicie?

Ostatnio grał w „Iwanowie” Czechowa w Teatrze Narodowym. „Znakomita rola”, uważa Janusz Głowacki. „To był ostatni z wielkich. Miał taką urodę przedwojenną, nie to co modne urody De Niro czy Szyca. Był mądry, inteligentny, ironiczny, a to wśród aktorów przypadek rzadki i sensacyjny. Czasem idiota zagra dobrze inteligenta. Ale kiedy Łapicki grał w »Weselu« Poetę, to naprawdę był poetą. Kiedy grał Wajdę we »Wszystko na sprzedaż«, to był prawdziwym Wajdą. Potrafił w filmach Konwickiego zagrać Konwickiego. Jego małżeństwo bardzo mi się podobało. To było bezczelne wyzwanie rzucone czasom i ludziom. Żadne tam zamaskowane kochanki, tylko ślub!”. „To musiało być zauroczenie, na pewno miłość. Fantastycznie, że im się to zdarzyło”, mówi Grażyna Wolszczak. „Z ich związku bił tylko optymizm. Pokazali, że w życiu na nic nie jest za późno”.

Sam Andrzej Łapicki mówił o cudzie, który mu się przytrafił pod koniec życia. Do historii przejdzie jego słynne zdanie skierowane do kumpli: „Wy sobie narzekajcie, a ja się ożenię, ponieważ nie zgadzam się na starość i co mi zrobicie?”.

Może to był związek mistrza i uczennicy, jak ocenia Krystyna Kofta. Łapicki postąpił jak Pablo Casals, hiszpański wiolonczelista i kompozytor, który ożenił się ze swoją uczennicą – ona miała 18 lat, a on przeszło 80. „Ludzi to bulwersuje, ale uważam, że to w miarę normalne. Małżeństwo Łapickich obojgu dało korzyści. Ona czerpała z jego mądrości, on – z jej młodości. To jest trochę wampiryczne w takim związku, ale chyba tak się dzieje w wielu związkach”, przyznaje pisarka. Zauważyła, że wspólne życie ich odmieniło. Łapicki wcześniej przychodził do Czytelnika przygaszony. Odkąd miał żonę, od razu nowa marynarka, krawat. Zaczął się nosić pięknie, sportowo. Ona też zmieniła się dla niego – stała się elegancką kobietą. Niektórzy uważali, że siwizna dodawała mu szlachetnej patyny. Bo wcześniej to był z niego mydłek, jak mówi Kazimierz Kutz.


Andrzej Łapicki nie lubił ekshibicjonizmu i bardzo chronił swoją strefę intymną. W filmach amant z urzędu, w gruncie rzeczy nieśmiały. A jednak kobiety za nim przepadały. Kutz: „Lubił je i traktował jak ciasta. One są na to bardzo wrażliwe. Potrafił romansować, nie wskakiwał im od razu do łóżka. W niedawnym wywiadzie dość swobodnie mówił, że miał te wszystkie aktorki, z którymi grał, co nie zawsze było prawdą. I że Jędrusik nie miała seksapilu, ale tu się z nim zgadzam. Jako człowiek wygodny, wziął sobie na starsze lata młodą żonę, która jako dziennikarka go uwielbiała. Był hedonistą. A ona dawała mu to, co potrzebował: opiekę i towarzystwo”.


Była jego „żonką malutką”

Ostatnio razem pisali książki. Uwielbiał wspólne wywiady nagrywane na dyktafon, zabawy w dziennikarkę i aktorską sławę. Zadawała mu pytania: „Czy miłość jest wtedy, kiedy nie możesz wytrzymać bez drugiego człowieka?”. Odpowiadał: „Wiesz, że nie wiadomo, kiedy jest. Na przykład wtedy, kiedy mogę ci różne rzeczy opowiadać i ty mnie rozumiesz. To jest najważniejsze”. Albo zaskakiwała go pytaniem z klasyki: „Andrzejku, gdybyś miał wymienić trzy rzeczy, które są dla ciebie najważniejsze?”. Na to on: „Ty i cała nasza rodzina, potem święty spokój – żeby nie było tego parcia na moje życie prywatne. I żebyśmy jak najdłużej byli razem”. Nigdy nie krył, że bał się związku z tak młodą kobietą. Rzucił się na głęboką wodę i tego nie żałował.  Mówił do niej: „Żonko malutka”. Albo: „Łysenko” – po tym, jak obcięła włosy na zapałkę. Słyszał, że to doprowadziło go do zawału, więc zaraz dementował: „Jaki zawał?! Wczoraj dmuchnąłem setę do kolacji, bardzo dobrze spałem i czuję się świetnie”.

Mówił, że jedno ma murowane – młodą żonę aż do śmierci.  Pytali go, czy nie martwi się, że Kamila nie zestarzeje się obok jego boku. „Człowiek nie różni się od jogurtu, też ma termin ważności”, żartował. Nie rozmawiali o śmierci. Może tylko jeden raz, na chwilę przed ślubem. Uznała, że nie warto poświęcać temu tyle uwagi. To czysta spekulacja, bo ona w każdej chwili może wpaść pod samochód i uczynić go wdowcem. Roześmiał się: „W takim razie będę egoistą i też nie będę o tym myślał”.

Odszedł nad ranem, spokojnie, w domu, jak powiedziała Kamila. Kilka dni wcześniej trafił na oddział nefrologii szpitala MSWiA w Warszawie. Po rutynowych badaniach został wypuszczony do domu. Na następne miał się zgłosić za… cztery lata, co w żartach zasugerował lekarz. Jan Nowicki o przyjacielu: „Odszedł ktoś bardzo inteligentny, bardzo elegancki, ale i na pograniczu delikatnego zgorzknienia. Otoczony ramieniem młodej kobiety odszedł we śnie i na pewno anioły poniosły Go do nieba…”.

Redakcja poleca

REKLAMA