Wpatrujemy się w ten portret, tropiąc znaki losu. Lennon jest nagi, czyli taki, jak przyszedł na świat. Żegna się z nim, powraca tam, skąd przyszedł. Całuje kobietę o smutnej, nieprzeniknionej twarzy, matkę swojego syna. Żegna się z miłością, wita ze śmiercią? Toniemy w domysłach. Tymczasem jedno jest pewne – na tej fotografii John Lennon żyje. Żyje zawsze, ilekroć patrzymy i będziemy patrzeć na to zdjęcie.
Złodziej życia
W czasie gdy Leibovitz robi Johnowi i Yoko słynne zdjęcie, które potem trafiło na okładkę magazynu „The Rolling Stone”, a niedawno zostało w USA wybrane najlepszym zdjęciem okładkowym ostatniego półwiecza, 25-letni wielbiciel Beatlesów, Marc Chapman, krąży pod ich domem z rewolwerem i książką „Buszujący w zbożu” J. D. Salingera. O godzinie 17.00 widzi Lennonów w bramie domu. Podchodzi i podsuwa Johnowi nowo wydaną płytę „Double Fantasy”. Pyta: „John, możesz podpisać?”. „Jasne”, odpowiada John i składa autograf: „John Lennon 1980”. „Czy to już wszystko?”, pyta uprzejmie idol. „Tak, dzięki, John”, odpowiada Chapman.
Lennon z Ono wsiadają do wynajętej limuzyny. Jadą do studia nagraniowego. Nagrywają piosenkę „Walking On Thin Ice”. Nagranie kończy się o 22.30. Tego wieczoru mieli jechać na kolację, ale zmieniają plany. Wracają do domu.
Jest 22.50. Yoko pierwsza wysiada z samochodu, za nią John. Gdy wchodzi do bramy, ktoś woła: „Mister Lennon!”, John odwraca się, w mroku dostrzega mężczyznę. Pada strzał. A potem cztery następne. Lennon krzyczy rozpaczliwie: „Zastrzelił mnie!”. Zabójca rzuca broń. Strażnik podbiega, wołając: „Czy wiesz, co zrobiłeś?”, Chapman odpowiada spokojnie: „Właśnie zastrzeliłem Johna Lennona”.
„Chciał skraść Johnowi Lennonowi sławę, ukradł mu życie”, pisze w biografii zabójcy Jack Jones. Uznany za psychicznie chorego, Chapman nie zgodził się na złagodzenie wyroku. Odsiaduje dożywocie w Attica, nowojorskim więzieniu stanowym. Tym samym, w którym John Lennon zagrał pierwszy koncert po osiedleniu się w Ameryce. Ma teraz 50 lat, jest łysy i gruby. W więzieniu regularnie odwiedza go żona Japonka (podobna do Yoko Ono) i pracownicy kościoła.
Kiedyś Chapman przekonywał, że zasługuje na to, by zgnić w więzieniu, ale od pięciu lat stara się o przedterminowe zwolnienie. Twierdzi, że nie ma już zaburzeń psychicznych. Jego pozwy są oddalane ze względu na sprzeciw Yoko. Wdowa przekonuje, że Chapman zabił nie tylko Johna, ale też nadzieję, jaką Lennon rozpalił w ludziach piosenkami o pokoju i miłości. Ani ona, ani synowie ofiary nie czuliby się bezpiecznie, wiedząc, że morderca jest na wolności. „Widocznie tak ma być”, zgadza się Chapman. O kolejne warunkowe zwolnienie może ubiegać się ponownie w październiku 2006 roku.
Całe życie
Piosenka Lennona „Imagine” (wyobraź sobie) stała się hymnem pacyfistów. „To efekt mojego związku z Johnem i naszych marzeń”, tłumaczy 72-letnia Yoko Ono. „Jeśli masz pokój w sobie, żyjesz w świecie pokoju. Dlaczego ludzie nie chcą mieć pięknego i spokojnego życia? Może myślą, że bez nienawiści jest nudno, a nudy wszyscy boją się najbardziej”.
Yoko Ono mówi o Lennonie zawsze w czasie teraźniejszym. Nie obchodzi rocznic jego śmierci. Woli świętować jego urodziny, 9 października – co roku stawia świeczkę w oknie ich wspólnego domu, z którego rozpościera się widok na Central Park i słynne Strawberry Fields. Wciąż tu mieszka. Na rogu Central Park West i 72 Ulicy, w słynnej Dakocie, jednym z najbardziej luksusowych domów na Manhattanie. Codziennie przechodzi przez bramę, w której 25 lat temu rozegrał się dramat. Yoko oswaja się z nim przez sztukę, co wielokrotnie wzbudzało oburzenie fanów. Na przykład wtedy, gdy zamiast pogrążyć się w żałobie, sfotografowała połamane, zakrwawione okulary Johna, słynne „lennonki”. A później umieściła to zdjęcie na okładce swojej płyty. Zarzucano jej zimną kalkulację i brak uczuć. „Nic nie rozumiecie!”, broniła się Yoko, artystka awangardowa, słynąca z szokujących happeningów. Dla niej sztuka była częścią życia.
W latach 60. Yoko Ono mieszkała z pierwszym mężem w Nowym Jorku. Którejś nocy obudziła się i zobaczyła, że połowa łóżka obok niej jest pusta. Zrozumiała, że jej życie małżeńskie to „połówka życia”. Wymyśliła instalację – „pół-pokój”. Pokój, w którym wszystkie meble i przedmioty zostały przepiłowane na pół. Rozwiodła się.
Małżeństwo z Lennonem było inne. Dlatego wszystko zostało tak, jak za życia Johna, jakby za chwilę miał wrócić do domu. Jego ubrania i rzeczy są ułożone dokładnie tak, jak je zostawił w grudniu 1980 roku. A Yoko zachowuje się, jakby wciąż była mężatką. Apartament w Dakocie to „cały pokój”.
Zestarzej się ze mną
W nakręconym przed kilkoma laty filmie biograficznym „Imagine – John Lennon” najbardziej wzruszająca jest scena powrotu Johna do domu po blisko dwuletniej nieobecności, którą nazwał „straconym weekendem”. Zostawił wtedy Yoko i wyjechał do Los Angeles. Ostro pił, balangował, romansował z młodziutką Chinką May Pang. Jego fani do dziś zastanawiają się, co to było. Ucieczka przed dominującą osobowością żony czy przed nieuchronną dorosłością? A może kolejna pokusa samozatracenia?
„Bez Yoko czułem się jak kurczak bez głowy”, powie John po powrocie w 1975 roku. Miał 35 lat i wreszcie odnalazł siebie. U boku żony. Wie, że naprawdę jej potrzebuje. 42-letnia Yoko Ono zachodzi w ciążę i rodzi syna. John jest w siódmym niebie, tym bardziej, że mały Sean przychodzi na świat dokładnie w tym samym dniu, co on – 9 października. Lennon otacza się astrologami i numerologami, bada przeznaczenie, próbuje rozszyfrować wyroki losu. Z Yoko Ono zamienia się rolami. Ona pracuje i dba o interesy, on zostaje w domu. Piecze chleb i zajmuje się synkiem. Czy próbuje przez młodszego syna odzyskać własne sieroce dzieciństwo? A może chce dać Seanowi to, czego nie dostał jego starszy syn, Julian, urodzony w czasach Beatlesów. A może to kolejna pokusa ukrycia się przed światem, ucieczki w domowe ciepło?
Po pięcioletniej przerwie John wraca do muzyki. Zbliża się do czterdziestki i czuje, że musi dać z siebie wszystko. To najlepszy czas w jego twórczości, także w życiu osobistym i w miłości. Śpieszy się, jest przekonany, że ma do spełnienia misję. Chce naprawiać świat.
25 lat temu ukazał się ostatni album Johna Lennona i Yoko Ono – „Double Fantasy”. „Byliśmy tacy szczęśliwi”, wspomina Yoko. „To było apogeum wspólnej pracy i miłości i nagle trach, koniec. W jakimś sensie wciąż jestem w szoku. Brakuje mi jego ciepła, czuję żal, że świat nie usłyszy już jego nowych piosenek. Próbuję sobie wyobrazić, że on żyje. Miałby teraz 65 lat. Myślę, że protestowałby przeciwko wojnie w Iraku. Na pewno fascynowałby się Internetem. Miałby swoją stronę z własnymi rysunkami i muzyką. Spędzałby godziny na czatach z fanami. Uwielbiał komunikować się z ludźmi”.
Po śmierci Johna Yoko poszła do studia posłuchać dopiero co nagranych piosenek. „Kiedy usłyszałam jego głos, zemdlałam”, wspomina. „Powiedziałam wtedy, że nie jestem w stanie dokończyć albumu i zamknęłam się w sypialni. Nie mogłam przestać płakać. Pod naszym domem zbierali się ludzie. Czuwali, palili świeczki, modlili się i śpiewali. Pomyślałam: »Boże nie wytrzymam tego, jego nie ma, a każdej nocy śpiewa do mnie z ulicy«. Parę dni później zdecydowałam: »Dobrze, dokończmy ten album«. Na wydanej pośmiertnie płycie »Milk and Honey« jest utwór »Zestarzej się ze mną«. Napisał go dla mnie, ale sądzę, że adresowany jest do całej naszej generacji. Myślę, że Lennon jest z nami. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Jest bardziej obecny od wielu żyjących muzyków”.
Spóźnione obrachunki
Zupełnie inaczej niż Yoko wspomina Lennona jego pierwsza żona, Cynthia. Opisuje go jako narkomana, człowieka gwałtownego i niezrównoważonego. Właśnie wydała drugą książkę „John”, w której ponownie opisuje swoje małżeństwo z eks-Beatlesem w latach 1962–1969. Tylko że tym razem ostrzej i z dodatkiem pikantnych szczegółów.
„Ta książka była potrzebna, by sprostować przekłamania, jakie znalazły się w innych biografiach”, twierdzi 66-letnia pani Lennon. Przekonuje, że napisała ją także z myślą o synu Julianie, który „został bardzo skrzywdzony przez ojca”.
Spokojna, cicha Cynthia spotkała Johna w szkole artystycznej w Liverpoolu. Kiedy się w nim zakochała, nie wiedziała, że będzie najsławniejszym z Beatlesów. Wspomina, że się spóźniał, wyglądał niechlujnie i był ogólnie niepozbierany. Poruszał się niepewnie i szybko, jakby bał się, że ktoś o nim zapomni i go zostawi. Jego zachowanie podszyte było paniką. Czuła się odpowiedzialna za jego sprawy, ale on nie okazywał jej wdzięczności. „Uważał za naturalne, że wszystko kręci się wokół niego”, pisze Cynthia. W książce przywołuje pewne party, na którym zatańczyła z przyjacielem. Chwilę potem John dopadł ją w korytarzu i uderzył w twarz. „Choć nigdy potem mnie nie uderzył, potrafił ranić słowami, szczególnie, gdy był pod wpływem narkotyków”.
Z jej relacji wynika, że John zawsze czuł się niepewnie. Miał problemy z kobietami. Był zazdrosny, podejrzliwy i nieufny.
Cynthia i John pobrali się 23 sierpnia 1962 roku. Zarówno ślub, jak i ciąża Cynthii utrzymywane były przed opinią publiczną w tajemnicy, bo kariera Beatlesów właśnie zaczęła nabierać rozpędu. Cynthia Lennon przedstawia siebie jako ofiarę ślepej miłości. „Nie wierzyłam, że mógłby romansować z innymi kobietami. Dziwne, ale John był bardzo czuły w momencie, kiedy opowiedział mi o swoich zdradach. Płakałam, ale nie ze złości, tylko ze szczęścia, że otworzył się przede mną i wreszcie powiedział, co mu leży na sercu. Naiwnie wierzyłam, że teraz wszystko będzie dobrze”.
Rozpad małżeństwa przyspieszyły narkotyki. John brał LSD. „Był jak przybysz z obcej planety”, wspomina. Chciał, żeby dzieliła z nim ten stan. „A ja nienawidzę narkotyków. Nie chciałam brać i to był koniec naszego związku”, pisze Cynthia po latach.
Wspomina też, że po rozwodzie John znalazł się pod całkowitym wpływem Yoko Ono, która zadbała o to, by ona i Julian nie dostali za dużo pieniędzy. Skąpstwo i pogarda, jakiej doświadczyła, upominając się o fundusze dla syna, do dziś przyprawiają ją o łzy upokorzenia.
W książce pierwsza żona opowiada też o relacjach Johna z synem po rozwodzie. „Podczas spotkań z dzieckiem Johnowi towarzyszyła zawsze Yoko Ono i to jej, a nie Julianowi poświęcał uwagę”. Wyrzuca Johnowi, że odchodząc odciął ją od wszystkich kontaktów i wspólnych przyjaciół, a przede wszystkim od Beatlesów. „Jakby mnie amputował”. Jedyną osobą, która okazała jej wtedy pomoc i przyjaźń, był Paul McCartney. Jako jedyny odwiedzał Cynthię i jej synka. Z myślą o Julianie skomponował piosenkę „Hey Jude”. Nawet teraz, po tylu latach, oczy Cynthii zachodzą łzami, gdy o tym wspomina.
Przyznaje, że po rozwodzie długo nie mogła znaleźć sobie miejsca. Zmieniała mężów i domy, dopiero teraz wrócił do niej spokój. Mieszka w Hiszpanii z czwartym mężem i jest szczęśliwa. Nagrała nawet płytę. Tak, płytę, bo Cynthia umie śpiewać, tylko, jak twierdzi, przez te wszystkie lata czuła się zablokowana. „Gdyby John żył, na pewno nie odważyłabym się nagrać płyty. Bałabym się, że mnie wyśmieje”.
Pytana przez dziennikarzy, czy wybaczyła już Johnowi ból, który jej sprawił, Cynthia odpowiada: „Oczywiście. W życiu są gorsze rzeczy niż rozwód”.
Synowie Lennonowie
John Lennon nawet zza grobu bije rekordy popularności. Obaj jego synowie, którzy też są muzykami, starają się wyjść z jego cienia. Bardziej udaje się to młodszemu, 30-letniemu Seanowi. Nie zrobił kariery na masową skalę, ale jest ceniony w środowisku nowojorskiej awangardy. Nagrywa płyty, koncertuje. Matka chciała, żeby trzymał się z dala od show-biznesu, ale Seana ciągnęło do muzyki. Sam nauczył się gry na gitarze i perkusji. Swój pierwszy album „Into the Sun” wydał w 1998 roku, w tym samym czasie, co przyrodni brat Julian. Ale to płyta Seana zdobyła uznanie publiczności.
Sean cieszy się sławą nie tylko obiecującego muzyka, ale i jednego z największych playboyów Nowego Jorku. Początkowo związany był z japońską gwiazdą rocka Yuką Honda, później chodził z Bijou Phillips (córką lidera The Mamas and The Papas), a także z aktorką polskiego pochodzenia Leelee Sobieski. Zaręczył się też z córką lidera The Rolling Stones, Elizabeth Jagger. Jednak kilka tygodni później pokazywał się już z inną pięknością, francuską gwiazdą Millą Jovovich.
Nic dziwnego, że obaj – Sean i 42-letni Julian – zostali muzykami. Drzewo genealogiczne Lennonów obfituje w muzyczne talenty. Doszukać się ich można w pięciu pokoleniach wstecz. Senior rodu, John, śpiewał w irlandzkich pubach. Jego syn, Jack, koncertował w chórze, z którym podróżował po Ameryce. Z kolei jego syn, Alfred, był marynarzem i śpiewał szanty. To właśnie on jest ojcem Johna Lennona. Porzucił rodzinę i nie utrzymywał z nią prawie żadnych kontaktów, co było przyczyną wielu cierpień Johna. Jego matka, Julia, też nie umiała sobie z tym poradzić. Pięcioletniego Johna oddała na wychowanie bezdzietnej siostrze (cioci Mimi). Kontakt z synem nawiązała dopiero, gdy był nastolatkiem. To ona zachęcała go, by zajął się muzyką i uczyła gry na gitarze. Sama grała na bandżo. John miał 17 lat, gdy Julia zginęła pod kołami samochodu. Mówił potem, że po raz drugi stracił wtedy matkę.
Parę lat później urodził się Julian, pierworodny syn Johna. Lennon zostawił go. Dziś Julian nie kryje żalu. „Ojciec nieraz mnie rozczarował. Ofiarowywał miłość całemu światu, ale mnie i mojej mamie nie potrafił jej dać”. Ten żal miesza się z tęsknotą i podziwem. Starszy syn zbiera pamiątki po Lennonie. Ma imponującą kolekcję. Jednak największe zbiory należą do Yoko Ono. Niedawno otworzyła Muzeum Lennona w Japonii. Dostarczyła do niego pierwszą gitarę Johna i rękopisy. O tę gitarę procesowała się z Julianem. Syn Lennona twierdził, że ojciec obiecał mu ten instrument po tym, jak wystąpili wspólnie na koncercie.
Kariera Juliana rozbłysła niedługo po śmierci Lennona. Jego pierwsza płyta rozeszła się w blisko milionowym nakładzie. Jednak bardziej niż muzyka liczyło się to, że jest „synem Lennona” i że fizycznie bardzo go przypomina. Mimo wielu wysiłków Julian nie zdobył pozycji i rozgłosu. Nie umie też ułożyć sobie życia. Wciąż szuka tak idealnego związku, jaki miał jego ojciec z Yoko. „Kiedy byłem mały, ojciec powiedział mi, że jeśli kiedyś umrze, da mi z nieba jakiś znak”, opowiada Julian. „To miało być piórko szybujące w powietrzu. Od 25 lat wciąż zadzieram głowę i nie przestaję wypatrywać”.
Po śmierci Johna Lennona Gabriel García Márquez napisał: „To było światowe zwycięstwo poezji. W wieku, w którym zwycięzcami są zawsze ci, którzy mocniej biją, zbierają więcej głosów, strzelają więcej goli, dodaje otuchy poruszenie, jakie wywołała na całym świecie śmierć człowieka, który tylko śpiewał o miłości”.
Magda Rozmarynowska/ Viva