Jak dotąd, Lopez wszystkie swoje pomysły wcielała w życie i dodatkowo zarabiała na nich miliony dolarów. Na początku tego roku trafiła w końcu na okładkę amerykańskiego „Vogue’a”, co było od lat jej wielkim, niespełnionym marzeniem. W styczniu zorganizowała pierwszy pokaz pret-a-porter swojej najnowszej kolekcji „Sweet face”. Do specjalnie na ten cel skonstruowanego namiotu w centrum Nowego Jorku przybyły tłumy znakomitych gości. Modelki ubrane w futra, krótkie topy i zabawne buty poruszały się w rytm muzyki z najnowszej płyty J.Lo „Rebirth” i do złudzenia przypominały twórczynię kolekcji. A ona sama nie posiadała się z radości. „Jest doskonałą bizneswoman. Ma świetny instynkt. Tylko pozazdrościć”, opowiada o Lopez Jane Fonda, która razem z latynoską pięknością zagrała w filmie „Sposób na teściową”.
Jednak sława pokazu przeminęła, a w gazetach pojawiły się wyjątkowo nieprzychylne recenzje nowej płyty. Krytycy zarzucali Lopez, że śpiewa coraz gorzej i stara się zatuszować brak głosu wyjątkowo rozbudowanymi chórkami. „Gdybym przejmowała się wszystkim, co o mnie piszą, to chyba bym oszalała”, żartowała w odpowiedzi Jennifer. Mogłaby udowodnić, że krytycy się mylą, gdyby koncertowała na żywo. Wiadomo jednak, że Lopez takich występów unika jak ognia.
Jak by tego było mało, Lopez zbiera coraz gorsze oceny jako aktorka. Okres ochronny minął. Mówi się wprost, że na ekranie jest „drewniana” i nie ma aktorskiej osobowości. Słysząc podobne zarzuty, Jennifer puszcza do dziennikarzy oko i odbija piłeczkę: „Ale sami przyznacie, że dużo osiągnęłam jak na dziewczynę z Bronxu?”
I rzeczywiście. Kiedy 20 lat temu obwieściła kolegom z podwórka, że kiedyś będzie bogata i sławna, nikt jej nie wierzył. Może z wyjątkiem matki, przedszkolanki. To ona wymuszała na mężu, pracowniku firmy ubezpieczeniowej, żeby wszystkie oszczędności wydawać na lekcje muzyki dla córki. Dziś jest dumna, bo mówi, że zawsze wiedziała, że pieniądze zainwestowane w Jennifer zwrócą się po stokroć. A Lopez zawsze słuchała matki. Powołuje się zresztą na nią do dziś. „To mama zawsze mi powtarzała, że jak już coś robię, to muszę robić to dobrze i to na wszystkich frontach”, mówi. I dlatego kiedy zagrała w filmie „Selena” i prawie z dnia na dzień stała się sławna, miała ułożony plan na życie. Chciała śpiewać, tańczyć i żyć jak prawdziwa gwiazda. Przede wszystkim jednak ciągle być w centrum zainteresowania.
Lopez wie, jak sprawić, żeby dziennikarze tłumnie przybywali na konferencje z jej udziałem. Doskonale wyczuwa, jaką historyjkę ze swego życia warto zdradzić i kiedy się rozpłakać lub zażartować. To ona pierwsza ogłosiła, że moda na wychudzone kobiety już się skończyła i z wydatnych pośladków zrobiła największy atut swojej figury. Przyznała, że uwielbia objadać się ciastkami i najchętniej ogląda programy o gotowaniu. „Nieważne czy jesteście chude czy pulchne. Musicie pokochać siebie, wtedy tak jak ja będziecie piękne”, grzmiała Jennifer. Przekonywała, że kiedy wstaje rano, w niczym nie przypomina gwiazdy filmowej. „Te wszystkie zdjęcia w gazetach poprzedzają przecież godziny pracy. Bez makijażu tak dobrze nie wyglądam. Zapytajcie moją mamę”, opowiadała ze śmiechem. Nikt jednak dotąd nie sprawdził, czy mówi prawdę, bo jako jedna z nielicznych sław nigdy nie pojawia się publicznie nieuczesana czy w niedbałym stroju.
Żeby jej sława nie minęła, Jennifer pracuje od świtu do nocy. Nagrywa, projektuje, czyta scenariusze. Jednak każdego dnia coraz bardziej czuje, że konkurencja nie śpi i że młodsze koleżanki depczą jej po piętach. Pytanie: „Co dalej J.Lo?” wymaga szybkiej odpowiedzi. Przeprowadzka do Białego Domu byłaby jakimś rozwiązaniem.
Iza Bartosz/ Viva!