Jakub Błaszczykowski jest gwiazdą, idolem tysięcy ludzi (w Dortmundzie na każdy mecz przychodzi ponad 80 tysięcy!). Świetnie zarabia, mieszka w luksusowych warunkach, jeździ znakomitym autem, od niedawna jest jednym z europejskich ambasadorów ekskluzywnych kosmetyków Hugo Boss. W ubiegłym roku urodziła mu się córka Oliwia. Poczuł, że los powoli oddaje mu to, co zabrał w dzieciństwie – szczęśliwą rodzinę. Jest niezależny, ma wreszcie szansę ułożyć sobie życie według marzeń. Na to wszystko jednak musiał pracować dużo ciężej niż wielu jego kolegów. Jego życiowa droga obciążona jest rodzinnym dramatem. Miał 11 lat, kiedy na skutek rodzinnej kłótni tragicznie zmarła jego matka. Umierała na ulicy, niemal na jego rękach. Ojciec trafił do więzienia, mały Kuba – do domu babci Felicji. To ona z pomocą rodziny, w tym syna Jerzego Brzęczka, wychowała go. To jej Kuba zawdzięcza najwięcej.
– Jak córka?
Jakub Błaszczykowski: Rośnie. Raczkuje, próbuje chodzić. Rozwija się błyskawicznie. Pewnie jak wrócę po Euro, ciężko ją będzie poznać.
– Jak się odnajdujesz jako ojciec?
Jakub Błaszczykowski: Nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele w życiu się zmienia, gdy rodzi się dziecko. Jak wielka to rewolucja. Wcześniej, kiedy miałem na coś ochotę, po prostu to robiłem. Teraz cały mój świat kręci się wokół tej małej osóbki. Doszło sporo nowych obowiązków, ale naprawdę warto wyrzec się tych paru rzeczy w życiu, żeby tego doświadczyć. Poza tym dziecko bardzo zbliża ludzi do siebie, scala rodzinę. A to dla mnie ogromna wartość.
– Myślisz o powiększeniu rodziny?
Jakub Błaszczykowski: Oczywiście. Moja rodzina była dość liczna, mama miała czworo rodzeństwa i wiem, że to daje oparcie w życiu, pomaga. Po prostu: jest z kim dzielić się kłopotami, ale i radościami życia. Dlatego też chciałbym, by Oliwia miała kiedyś rodzeństwo.
– Mając tak wiele obowiązków zawodowych, masz jeszcze czas na przewijanie, kąpanie czy karmienie córki?
Jakub Błaszczykowski: Skłamałbym, gdybym powiedział, że ja spędzam z małą więcej czasu niż żona, ale staram się to robić, gdy tylko mogę. Na szczęście mam bardzo mądrą, wyrozumiałą żonę, która świetnie rozumie naszą sytuację. Wie, że gram na wysokim poziomie i do każdego meczu muszę być przygotowany na 100 procent, a to zabiera czas. Jestem jej za to bardzo wdzięczny.
– Po strzelonych golach zawsze patrzysz w niebo. Dlaczego?
Jakub Błaszczykowski: To symboliczny gest. Podziękowania za gole kieruję w stronę mamy, która od ponad 15 lat nie żyje.
– Jaka została w Twojej pamięci?
Jakub Błaszczykowski: Widzę ją, gdy słucha Demisa Roussosa, którego uwielbiała. Sam teraz często słucham „Goodbye My Love, Goodbye”, dzięki temu mama od razu staje mi przed oczami. Pamiętam też momenty, gdy dostawaliśmy od niej prezenty. Rolki albo taką małą grę Tetris. Na to czekało się miesiącami, a pamięta latami.
– Co chciałbyś jej teraz powiedzieć?
Jakub Błaszczykowski: Chciałbym podzielić się z nią sukcesami, które odnoszę. Ona zawsze bardzo wierzyła we mnie i brata. Zawsze mówiła, że nam się w życiu uda. Wierzyła, że możemy zostać zawodowymi piłkarzami, tak jak nasz wujek Jerzy Brzęczek. Mama żyła dla nas, poświęcała się, żeby nam niczego nie brakowało. Dużo ją to kosztowało, bo nie byliśmy bogaci. Wiem, że byłaby teraz bardzo szczęśliwa, widząc, że ułożyliśmy sobie życie. Ja poszedłem w ślady wujka, brat został nauczycielem wuefu. Byłaby to dla niej wielka nagroda. Trudno mi zaakceptować to, że nie może tego zobaczyć. Ale cóż… Cały czas wierzę, że mama jest gdzieś tam wysoko, w niebie. Widzi mnie z tamtego świata i podpowiada, co robić w trudnych momentach.
– Jak opiszesz mamę swojej córce, gdy podrośnie?
Jakub Błaszczykowski: Na pewno pokażę jej zdjęcia. A potem opowiem jej o tym wszystkim, co nam z bratem dała. Jak bardzo nas kochała, jak wiele jej zawdzięczamy.
– Twoja mama zginęła tragicznie na Twoich oczach. Jak można żyć z takim wspomnieniem?
Jakub Błaszczykowski: Nie wiem, czy powinienem do tego w ogóle nawiązywać, ale przypominam sobie tę sytuację, kiedy patrzę na swoją córkę. Czuję, że chciałbym jej dać to wszystko, czego mi zabrakło po śmierci mamy. Aż czasem boję się, że za bardzo ją będę rozpieszczał. Mama dawała nam z bratem dużo ciepła i to też chciałbym przekazać Oliwii. Ta tragedia zmieniła w moim życiu wszystko. Zablokowała mnie, zniechęciła do wielu rzeczy. Na kilka lat przestałem nawet rosnąć, w ósmej klasie mierzyłem zaledwie 152 centymetry. Na szczęście później to się wyrównało. Ale też dzięki temu musiałem szybciej dojrzeć, usamodzielnić się. To mnie zahartowało.
– Pamiętasz moment tragedii?
Jakub Błaszczykowski: Tak, doskonale. Każdy szczegół. Ale to coś, o czym nigdy nie powiem publicznie. To zbyt intymne.
– Wracasz do tego jeszcze?
Jakub Błaszczykowski: Tak, ale jest to już całkiem inne wspomnienie. Wiele lat zajęło mi, by przestać myśleć o tym jedynie z nienawiścią. Gdy zacząłem się rozglądać, okazało się, że wokół jest wielu ludzi, którzy mają podobne albo i gorsze doświadczenia. I że trzeba choć próbować im pomóc. Ludzie często działają w amoku, na przykład pod wpływem alkoholu, nie wiedząc do końca, co się z nimi dzieje, i nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. Nie można tego rozgrzeszać, ale można spróbować ich zrozumieć. Zawsze żal mi dzieci, które najbardziej cierpią w rodzinnych tragediach. One nie są niczemu winne. Dziecko powinno być jak najdłużej pod ochroną dorosłych, trzeba je wspierać, jak tylko można. To jest dla mnie sprawa podstawowa, ogromnie ważna. Dobrze wiem, co czują dzieciaki pokrzywdzone przez los, i kiedy tylko mogę, staram się im pomagać.
– W jaki sposób?
Jakub Błaszczykowski: Choćby rozmawiając, wspierając duchowo, ale też czasem – bardziej materialnie. Zdarza się, że ludzie piszą mi o swojej trudnej sytuacji. Nie czuję się autorytetem, ale staram się im coś doradzić.
– Co im odpowiadasz?
Jakub Błaszczykowski: Ważne jest, by nawet w trudnych momentach nie poddać się, nie ulec depresji i przeć naprzód, mimo okoliczności. Jeśli masz talent, pasje, marzenia, to realizuj to! W 100 procentach! Ja wiem, że tego by chciała moja mama. Też miałem trudne chwile, chciałem porzucić piłkę. Nauczyciele i bliscy mieli ze mną dużo kłopotów, gdy dorastałem. Zwłaszcza w szkole bywało gorąco.
– Ktoś wypominał Ci rodzinną tragedię?
Jakub Błaszczykowski: Zdarzały się takie sytuacje. W małych, wiejskich środowiskach, gdzie wszyscy się znają, takie rzeczy mają miejsce chyba częściej niż w miastach. Tam więcej jest ludzi sfrustrowanych, którym się w życiu nie udało. Oni najchętniej żyją cudzym życiem. Pojawia się zawiść, zazdrość, hipokryzja. Wiele razy stykałem się z ludźmi, którzy wpierw klepali mnie po plecach, by zaraz za rogiem obrabiać mi tyłek. Teraz mogę się z tego śmiać, ale gdy jesteś młodym człowiekiem, odbierasz to inaczej.
– Co to były za sytuacje?
Jakub Błaszczykowski: Wypominano mi ojca. Plotkowano, że jeśli ojciec jest mordercą, to synek będzie taki sam. Najobrzydliwsze, że ci sami ludzie chcą teraz odcinać kupony od tego, że mnie znają. Jakoś szybko zapomnieli o tym, co kiedyś mówili.
– Jak to znosiłeś?
Jakub Błaszczykowski: Tak jak mówiłem, nie byłem grzecznym dzieckiem. Kiedy ktoś mi ubliżał albo w inny sposób przekraczał granice, zawsze reagowałem. Czasem agresywnie. Wiedziałem, że pewnych rzeczy nie mogę odpuścić. Teraz, jak na to patrzę, widzę, że to było gówniarskie zachowanie, ale wtedy nie widziałem innego sposobu. Z tego powodu babcia miała przeze mnie problemy, wiele razy była wzywana do szkoły. Mam nadzieję, że wynagradzam jej to teraz. Co tydzień ogląda moje mecze w telewizji i cieszy się z moich dobrych zagrań. Swoją drogą mam świadomość, że gdyby nie ta moja zawziętość, pewnie nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem. Jako 11-latek w jednej chwili musiałem wykonać skok z beztroskiego, dziecięcego życia do życia pełnego obowiązków i problemów. To, że zostałem po dobrej stronie, nie pogrążyłem się, zawdzięczam babci i Jurkowi Brzęczkowi. Bez nich mogło być różnie.
– To w sumie niezwykłe, że kapitan reprezentacji Polski wychowuje kolejnego kapitana.
Jakub Błaszczykowski: Tak, też się z tego z Jurkiem śmiejemy. Także z tego, że obaj jesteśmy z tej samej niewielkiej wsi. Bez tego o Truskolasach pewnie nikt by nigdy nie usłyszał. Kiedy dorastałem, Jurek czuł, że musi zastąpić mi ojca. Te nasze relacje były budowane właśnie na zasadzie ojciec–syn. Były bardziej „oficjalne”. Teraz to się całkiem zmieniło. Jesteśmy kumplami, przyjaciółmi. Mamy wspólny język, możemy porozmawiać o wszystkim i wiem, że zawsze mnie zrozumie, doradzi. A że poza tym Jurek zna się też doskonale na piłce, jest w stanie pomóc mi też w pracy.
– Powiedziałeś, że byłeś trudnym dzieckiem. Jak babcia znosiła Twoje wybryki?
Jakub Błaszczykowski: To prawda, miała ze mną dużo kłopotów. Ale zawsze wiedziałem, że nawet kiedy się złości, trzyma moją stronę, że mogę na nią liczyć. Tak było, gdy wzywano ją do szkoły. A to wyrzuciłem komuś sweter przez okno – w odwecie za coś tam, a to komuś przyłożyłem. Cóż, byłem zadziorny, ale wydawało mi się, że jak się biję, to w słusznej sprawie. Dość szybko jednak zyskałem sobie w szkole opinię łobuza i potem co bym nie zrobił, to każdy wiedział, że to moja wina. Z czasem zaczęło mnie to uwierać. Czułem, że nieraz byłem oskarżany niesprawiedliwie, na zapas. Że co złego, to Błaszczykowski. Mam wrażenie, że nauczyciele szli trochę na łatwiznę. Ale też nie chcę się rozgrzeszać. Święty na pewno nie byłem. Pamiętam takie momenty, kiedy babcia nie dawała już sobie ze mną rady. Rozrabiałem, nie chciałem się jej słuchać. Wtedy najlepszym sposobem był telefon do Jurka, który grał wtedy w zagranicznych klubach, w Izraelu i w Austrii. Przekazywała mi słuchawkę i momentalnie on stawiał mnie do pionu. Potem przez parę dni babcia miała ze mną spokój. Dość gwałtownie pokorniałem.
– Kiedy rzeczywiście dojrzałeś?
Jakub Błaszczykowski: Ważnym momentem była dla mnie przeprowadzka do Wisły Kraków. Miałem 18 lat i musiałem sobie od zera zorganizować życie. Mieszkałem sam w nowym miejscu, wszystko było nowe, do tego dochodziła presja związana z grą w utytułowanym klubie. Musiałem szybko się z tym uporać. Tam zdałem maturę. Pamiętam, że zdawałem ustny egzamin z angielskiego w tym samym dniu, w którym graliśmy mecz w lidze. Rano więc pojechałem go zdać, po południu wróciłem na zgrupowanie, a wieczorem już grałem. Trzeba było to wszystko ze sobą połączyć. Wielu dobrych ludzi mi wtedy pomogło. Bardzo im za to dziękuję. Zwłaszcza tym ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego im. Jana Długosza. To ważni dla mnie ludzie, więc zależy mi, by o nich choć słowem wspomnieć.
– No a teraz jesteś dwukrotnym mistrzem Niemiec, zdobywcą Pucharu Niemiec, grałeś w Lidze Mistrzów, przed Tobą mistrzostwa Europy, w których jako kapitan poprowadzisz polską reprezentację do, miejmy nadzieję, sukcesów. Wszystko jest tak, jak sobie wymarzyłeś?
Jakub Błaszczykowski: Nie mogło być lepiej. Mam wielką satysfakcję z tego, że przetrwałem. Robię to, co kocham, mam szczęśliwą rodzinę, wszystko idzie w dobrym kierunku. Mam poczucie, że piekło jest już za mną.
– Masz 26 lat, dokładnie tyle miał Zbigniew Boniek równo 30 lat temu, podczas mundialu w Hiszpanii i ostatniego sukcesu naszej reprezentacji – brązowego medalu na mistrzostwach świata. Od tego zaczęła się też wielka międzynarodowa kariera Bońka. Czujesz, że dla Ciebie takim przełomem może być polsko-ukraińskie Euro?
Jakub Błaszczykowski: Oczywiście każdy piłkarz chciałby grać w jak największych klubach, osiągać jak największe sukcesy. I zgadza się, że 26 lat to bardzo dobry wiek dla piłkarza – jesteś jeszcze młody, ale już doświadczony, wiesz, na co cię stać. Ale z drugiej strony nie chciałbym dmuchać w balon oczekiwań. Mnie najbardziej interesuje to, by po zakończeniu kariery móc spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: „Kuba, dałeś z siebie wszystko, nie zawaliłeś żadnej szansy. Na tyle pozwolił ci twój organizm i twój charakter”. Wtedy będę miał czyste sumienie. Poczuję się spełniony.
Rozmawiał Maciej Wesołowski
Wywiad powstał, zanim Kuba Błaszczykowski dowiedział się o śmierci ojca.