Hugh Laurie, czyli „Dr House”

Hugh Laurie fot. ONS
Dzięki głównej roli w serialu „Dr House” Hugh Laurie wyleczył się z depresji i został jednym z najpopularniejszych aktorów świata. Amerykanie właśnie uznali go za większą osobowość telewizyjną od Oprah Winfrey. Pokochali go także Polacy!
/ 10.08.2009 07:59
Hugh Laurie fot. ONS
Miał popełnić samobójstwo przed czterdziestką, bo zobowiązywał go do tego „przyjacielski pakt”, który zawarł z kolegami z liceum. Na szczęście nie dotrzymał obietnicy. Mało jednak brakowało, aby fanki filmowego doktora House’a i tak nigdy nie poznały swojego ulubieńca. Jeszcze bowiem na kilka tygodni przed zgłoszeniem się na casting do serialu Hugh Laurie (50) był pewny, że jego przygoda z kinem to już przeszłość, a na życie będzie zarabiał pisaniem kryminałów.

Potem jednak otrzymał od swojego agenta scenariusz „Dr. House’a”. Historia genialnego lekarza, który zarazem jest gburem, nie lubi rozmawiać z pacjentami, a do tego wygląda jak niechluj, chodzi o lasce i jest uzależniony od środków przeciwbólowych, wydała mu się na tyle frapująca, że czym prędzej kupił bilet na lot do Los Angeles na casting. „House jest wrażliwcem kryjącym się za maską cynika i aroganta. Od pierwszej strony scenariusza wiedziałem, że widzowie go pokochają!”, twierdzi Hugh. Teraz mieszka w Beverly Hills w wartej 4 miliony dolarów rezydencji, według amerykańskich internautów jest większym autorytetem od Oprah Winfrey, a do szczęścia brakuje mu jedynie czasu, aby się wyspać. Tego ostatniego nigdy nie miał za dużo...

Niespokojny duch

Zanim został aktorem, Hugh studiował archeologię na uniwersytecie Cambridge. Kariera następcy Indiany Jonesa szybko jednak przestała go pasjonować.

Z nudów wstąpił do uniwersyteckiej drużyny wioślarskiej. W 1977 roku wywalczył nawet tytuł mistrza Anglii. Niestety, z powodu mononukleozy musiał zrezygnować ze sportu. I wtedy zainteresował się aktorstwem. „Dzieliłem pokój w akademiku z Emmą Thompson i Stephenem Fry’em. Musiałbym być wyjątkowo odporny, aby nie dać się im wciągnąć do grupy aktorskiej”, śmieje się Hugh. W chwili, kiedy władze Cambridge uznały go za godnego tytułu magistra archeologii, Laurie miał już na koncie role w kilku filmach telewizyjnych. Dyplom oprawił w ramkę, włożył do szuflady i... zapomniał o jego istnieniu.



Życiowy zakręt
Jeszcze zanim został House’em, Hugh nie narzekał na brak pracy. Rozgłos przyniosły mu role w komediach telewizji BBC, m.in. „Czarna Żmija”, w której wystąpił  obok Jasia Fasoli (Rowana Atkinsona). „Ciągle czekałem jednak na swoje pięć minut”, twierdzi.

Zamiast przełomu w karierze na Hugh czekał zakręt natury uczuciowej. Uznawany za przykładnego męża i ojca (w 1989 roku aktor poślubił Jo Green, z którą ma trójkę nastoletnich obecnie dzieci), osiem lat po ślubie Laurie wdał się w romans z reżyserką  Audrey Cooke. „Ktoś mnie opętał, nie byłem wtedy sobą”, podsumował swój wybryk po latach. Kiedy wieść o jego aferze miłosnej dotarła do Jo, ta wysłała do kochanki męża dramatyczny list z prośbą o zakończenie romansu. Audrey powiedziała: „To koniec!”, a Laurie z bukietem róż pojawił się w domu. Jo dała mu drugą szansę. On sam jednak nie mógł sobie wybaczyć chwili słabości. „Zdrada była zwieńczeniem moich problemów. Nie widziałem wtedy sensu w życiu”, zwierza się Hugh, który na skraju wyczerpania nerwowego i z objawami depresji trafił na kilka tygodni do szpitala psychiatrycznego, a potem przez wiele lat ratował się antydepresantami. „Wyleczył mnie dopiero dr House. Kurde, ten facet jest naprawdę niezłym specjalistą!”, śmieje się gwiazdor.

Zadowolony?
Teraz Laurie wreszcie jest na fali. Nagrodzony za swoją kreację dwoma Złotymi Globami i wymiernie doceniony (za jeden odcinek serialu inkasuje 400 tys. dol.!), Hugh... nadal narzeka. „Za dużo pracuję, spędzam na planie po kilkanaście godzin dziennie i na okrągło jestem wkurzony. Myślę, że lepiej, gdy sukces przychodzi wcześnie, bo potrafisz się nim cieszyć i nie zawracać sobie głowy głupotami. Kiedy jesteś stary, głupoty wiecznie cię irytują, a radość przychodzi ostatnia. O ile w ogóle przychodzi!”. Sentencja godna doktora House’a? Cóż, to właśnie za nie tak go kochamy.         

Alek Rogoziński / Party

Redakcja poleca

REKLAMA