Halinka Mlynkova: Padła propozycja, żebym zrobiła salto w tył, przez plecy partnera. Nie udało się i poleciałam na głowę bez asekuracji rąk. W pierwszej chwili pomyślałam, że to już koniec. Potem poczułam ból, na chwilę straciłam wzrok, czucie w lewej części twarzy i ręki. Po paru minutach zdałam sobie sprawę, że czucie powraca. To było najważniejsze i trochę się uspokoiłam.
- Żałujesz, że musiałaś się wycofać?
Halinka Mlynkova: Staram się nie rozpamiętywać, tylko skupić się na tym, co jest teraz. A najważniejsze w tej chwili jest zdrowie i rodzina.
- A skąd w ogóle wziął się pomysł na „Taniec z gwiazdami”? Czy może była to próba wyrwania się z domu?
Halinka Mlynkova: Nie musiałam wyrywać się z domu, bo nigdy tak naprawdę w nim nie osiadłam. Od dawna przygotowuję płytę, mam różne muzyczne pomysły... Piotruś miał chyba pół roku, kiedy znowu zaczęłam pracować nad wokalem. Przez parę lat nie chciałam opowiadać o swoim życiu, nie mając nic do zaproponowania zawodowo. Teraz to co innego. Nagrywam płytę, która ukaże się na początku 2008 roku. Był „Taniec z gwiazdami”...
- Brakowało ci sceny?
Halinka Mlynkova: Potwornie. I wciąż brakuje. W „Tańcu...” nie wróciłam przecież na scenę, jaką pamiętam – byłam przyzwyczajona do tysięcy ludzi na koncertach.
- Rozmawialiśmy siedem lat temu. Potem rozstałaś się z Brathankami. Co się z tobą działo przez te wszystkie lata?
Halinka Mlynkova: Lubię radykalne rozwiązania. Nigdy nie robię czegoś w połowie. Dlatego m.in. rozstałam się z zespołem. Jednak zanim to nastapiło, spotkałam człowieka, do którego poczułam nie tylko miłość, ale który dał mi poczucie bezpieczeństwa. Człowieka, na którym nigdy się nie zawiodłam. To wszystko, co poczułam do niego pierwszego dnia, kiedy go zobaczyłam, wciąż się sprawdza.
- Pamiętasz ten pierwszy dzień?
Halinka Mlynkova: To były urodziny ojca Łukasza i promocja jego książki. Nie znałam wtedy osobiście Jana Nowickiego. Wybierałam się na tę uroczystość ze znajomymi. Ale przedtem, w kawiarni, miałam spotkanie ze Zbyszkiem Preisnerem. Tam przyszedł mój obecny teść, poznaliśmy się i zaprosił mnie na te urodziny.
- I co się stało?
Halinka Mlynkova: Zbyszek Preisner zaczął mnie swatać. Przedstawił mi przystojnego, młodego człowieka. To był Łukasz. A obecny w Piwnicy pod Baranami zakonnik złączył nasze ręce. Trochę żartem, ale po Krakowie szybko się rozniosło, że się pobraliśmy. A my umówiliśmy się tylko na kawę. I tak się zaczęło – od jednej kawy, drugiej – i jest aż do dziś, kiedy robię ją na śniadanie (śmiech).
- Mówią o was, że jesteście superparą?
Halinka Mlynkova: Przez dziewięć miesięcy (a tyle czasu znaliśmy się przed ślubem) nikt nie może poznać drugiego człowieka. Ja Łukasza wciąż poznaję. Ale myśmy się niezwykle szybko dopasowali, każde z nas zaakceptowało punkt widzenia partnera. I to jest prawdziwe szczęście. Kochamy się, szanujemy. Łukasz stoi mocno na ziemi, ale w przeciwieństwie do mnie jest bardzo otwartym człowiekiem. Poza tym to dżentelmen, niezwykle męski – wiem, że cokolwiek by się działo, zawsze stanie w mojej obronie.
- Kiedy dwa lata temu rozmawiałem z panem Janem Nowickim, jego stosunki z synem nie układały się najlepiej.
Halinka Mlynkova: Zawsze jest tak, że relacje ojca z synem są bardzo osobiste, zwłaszcza tak wybitnego artysty z synem artystą. Dusza jednego i drugiego jest dość skomplikowana, charaktery też. Dzisiaj wszystko jest już w porządku. Łukasz bywa często u ojca na Kujawach. Potrafią całą noc spędzić na rozmowach, o świcie wypić strzemiennego, popatrzyć jeszcze na wschód słońca i powitać nowy dzień... dobrym snem.
- Podobno Piotruś będzie jedynakiem?
Halinka Mlynkova: Liczę, że wrócę do śpiewania, i teraz już nie mam zamiaru wycofywać się ze sceny z powodu kolejnej ciąży. Nie czuję się na siłach. Jestem artystką, przez to trochę egoistką i nie chciałabym odbierać dziecku przyjemności bycia z matką.
- Jesteście z mężem zapalonymi podróżnikami. Co was tak gna w świat?
Halinka Mlynkova: Ciekawość świata. Ja nawet myślę, że Łukasz powinien prowadzić jakiś program podróżniczy i wyjeżdżać. On jest wtedy najszczęśliwszy na świecie. Mam wrażenie, że jego to bardziej interesuje niż aktorstwo. Mnie zresztą też nie trzeba było specjalnie zachęcać. Polubiłam to od razu, to coś szczególnego – ekstremalne doznania, niezwykłe smaki i zapachy, poznawanie ludzi z różnych plemion, małe wioski w sercu Afryki.
- Skończyłaś 30 lat. Próbowałaś podsumować, co ci się udało, a co nie?
Halinka Mlynkova: (śmiech) Nie wydaje mi się, żeby 30 lat dawało prawo do podsumowań. Czuję się kobietą, teraz już odpowiedzialną za dziecko, ale myślę, że najładniejsze lata dopiero przede mną. Zwłaszcza że – tak sądzę – czuwa nade mną mój Anioł Stróż. Bo oprócz potknięć, które ma każdy, wszystko mi się udaje.
- To kiedy uda się ten powrót na scenę?
Halinka Mlynkova: Na razie, po wypadku, zadaję sobie pytanie, kiedy bedę mogła śpiewać. I... czy będzie dobrze? Wierzę, że musi być dobrze. Trzymajcie za mnie kciuki.
Rozmawiał Tomasz Brunner