Mówią, że podpisała pakt z diabłem, bo lata mijają, a ona bezustannie zachwyca swoją dziewczęcą urodą i wdziękiem. – Zawsze dobrze czułam się w swojej skórze. I nadal tak jest! – przyznaje „Party” dziennikarka Grażyna Torbicka (54). Może właśnie w dobrym samopoczuciu leży sekret jej wiecznej młodości? Kiedy szedłem do Telewizji Polskiej na nasze spotkanie, postawiłem sobie za cel wyciągnięcie od Grażyny kilku historii, które udowodnią, że jej wizerunek chodzącego ideału jest odrobinę naciągany. I chyba się udało...
„Hania wygryzła Grażynę”, „Torbicka straciła pracę przez Lisową!”, takie nagłówki można było przeczytać niedawno w gazetach i na portalach plotkarskich.
Z jednej strony byłam bardzo zdziwiona, kiedy usłyszałam te doniesienia. Chociaż z drugiej – czy powinnam się dziwić? W dzisiejszych czasach media opierają się na skandalach. I dlatego dla własnego zdrowia psychicznego nie śledzę żadnych plotek. Prawda jest taka, że przez kilkanaście lat prowadziłam wieczór filmowy na festiwalu w Gdyni. To, że tym razem było inaczej, nie oznacza, że zostałam wygryziona.
W artykułach prasowych opisywano, że gdy Hanna Lis stała na scenie, na pani twarzy widać było złość.
W trakcie gali na mojej twarzy można było dostrzec jednie zaciekawienie. Zawsze chętnie przyglądam się, jak robią to inni. A „artykuły prasowe”, jak nazywa Pan te teksty, nie maja nic wspólnego z rzeczywistością.
I w ten sposób pani – kobieta, która uchodzi za ideał – stała się bohaterką skandalu.
Ideał – co chwila ktoś mówi o mnie w ten sposób. Odnoszę wrażenie, że ta opinia, bez żadnego pokrycia, jest przekazywana z ust do ust i nie niesie za sobą żadnej treści. Jestem nudna dla mediów. ?W moim życiu panuje stabilizacja, która nijak się ma do dzisiejszych czasów.
Możne trzeba więc uznać ją za coś wyjątkowego?
Nie traktuję jej w tych kategoriach. Stabilizacja to dla mnie stan dużego szczęścia. Los sprzyja mi przez całe życie, bo mogę robić to, co lubię. Niewiele było sytuacji, których żałuję. Jestem wierna swoim przekonaniom. No chyba że nie mam racji. Jednak – jako kobieta dojrzała – mogę śmiało powiedzieć, że wiem, które wartości są dla mnie priorytetowe. A moje życie prywatne? Też jest bardzo udane, bo trafiłam na Adama, który okazał się mężczyzną mojego życia. Do czego więc potrzebne mi są skandale? Do niczego!
Ma pani szalone oblicze?
Wszyscy chcieliby wiedzieć, czy robię coś szalonego. Od zawsze uchodzę za osobę ułożoną i spokojną. Ale taka właśnie jestem!
Czuję, że jest zupełnie odwrotnie! Dostała pani kiedyś mandat za przekroczenie prędkości?
Właśnie przypomniał mi pan, że mam jeden do zapłacenia! Jeżdżę szybko samochodem, jeżeli jest okazja. Bardzo to lubię! Na nartach też szybko jeżdżę.
Spędza pani czasem cały dzień w dresie, rozczochrana i bez makijażu?
Wykluczone! Widzowie znaja mnie z oficjalnych gali, na których zawsze występuję w długich wieczorowych sukniach. I dlatego, gdy idę na spacer z moim psem do lasu, zakładam... cekinowe spodnie. Do uszu przypinam specjalne na tę okazję klipsy. Są długie i błyszczą w promieniach słońca (śmiech).
I koniecznie szpilki?
W szpilkach po lesie chodzi się bardzo ciężko. Żeby się nie przewrócić, wybieram koturny. I idę. Z idealną fryzurą i pełnym makijażem. Grzybiarze już z daleka widzą, że to Torbicka kroczy leśną ścieżką jak po czerwonym dywanie. Muszę dbać o swój wizerunek! Bo gdyby ludzie spotkali mnie w kurtce puchówce, tenisówkach i czapce z daszkiem, czuliby się zawiedzeni. A mówiąc serio: dres i szlafrok to stroje, które nadają się tylko do noszenia po domu.
Ma pani duży dystans do siebie. Obalajmy więc dalej mit. Zaspała pani kiedyś do pracy?
Nie, ale jest to kwestia tego, że nie chodzę do pracy na 8.00 rano. Mam jednak na koncie kilka incydentów, gdy spóźniłam się na pociąg lub samolot. Zdarza mi się też pomylić dzień czy godzinę spotkania. I tak siedzę, i czekam, i czekam... Później okazuje się, że to spotkanie mam, ale dopiero za tydzień. Widzi pan, ja dlatego jestem taka zajęta, bo przez moje roztrzepanie spotkań mam dwa razy więcej!
Czy oglądając jakiś film, pomyślała pani: „O, to jest o mnie!”?
Najczęściej w filmach widzę ludzi z mojego otoczenia. Ale nie! Co ja mówię! W latach 90. emitowano serial „Murphy Brown”, który pokazywał perypetie dziennikarki telewizyjnej. W jej postać wcieliła się świetna aktorka – Candice Bergen. A ja jestem żywym odpowiednikiem Murphy!
Pani Grażyno, potrafi pani odnaleźć jeszcze frajdę z oglądania filmów?
Nie jestem skażona swoją pracą. W trakcie oglądania filmu nie rozkładam go na cząstki elementarne, które następnie pieczołowicie analizuję. W ogóle film trzeba zobaczyć w sali kinowej. Żadne tam w domu czy na komputerze! Jeśli tak robimy, tylko wydaje nam się, że oglądamy film. Uwielbiam moment, kiedy w kinie gaśnie światło, a kurtyna się odsłania. Co za emocje! W sumie jestem bardzo emocjonalna i przez życie idę bardziej instynktownie niż analitycznie.
Pani mama, znana prezenterka Krystyna Loska, jest fanką pani programu „Kocham kino”?
Ogląda każdy odcinek. I za każdym razem daje mi uwagi dotyczące mojego wyglądu czy wypowiedzi. Dopytuje się, dlaczego nie zapytałam o to czy o tamto. Analiza mojej osoby jest nieustająca (śmiech). Zawsze cieszy się, gdy odwalę kawał dobrej roboty. Każdą z jej uwag biorę sobie do serca, choć nasza estetyka różni się od siebie.
Gdy ogląda pani Grażynę Torbicką w telewizji, to...
...dziwię się, bo widzę zupełnie inną Grażynę. Jest to dość zaskakujące, bo przed kamerą czuję się swobodnie, więc nie powinnam różnić się od Grażyny, którą jestem na co dzień.
Lubi pani swoje telewizyjne wcielenie?
Średnio.
Dlaczego?
Bo nie do końca podobają mi się pytania, które zadaję. Zawsze gdy wchodzę do studia, mówię, że teraz będę sobą. Niestety każda kolejna próba idzie na marne. Może to dowód na to, że taka właśnie jestem? I nie igram z rozmówcą. Chyba jestem na takim etapie pracy dziennikarskiej, że już powinnam zacząć. Tak! Teraz zacznę się bawić!