Ewa Szabatin – Misja: moda!

Ewa Szabatin fot. ONS
Jako tancerka Ewa Szabatin zdobyła wiele nagród. Teraz próbuje zaistnieć w świecie mody i otwiera butik. Czy znajdzie jeszcze czas dla ukochanego Josha?
/ 25.02.2009 13:49
Ewa Szabatin fot. ONS
Ewy Szabatin nie zobaczymy już w „Tańcu z Gwiazdami”, choć to właśnie show TVN przyniósł jej ogromną popularność. Tancerka ma teraz inne plany. Już pod koniec lutego będzie ją można oglądać na deskach stołecznego teatru Capitol, gdzie wraz z innymi tancerzami wystąpi w spektaklu „Lady Fosse”. Zadebiutowała też jako projektantka mody. Sukienki z jej kolekcji „Amabilis” nosi m.in. Justyna Steczkowska. Wygląda na to, że z wraz z 30. urodzinami w życiu Ewy Szabatin rozpoczął się nowy rozdział. A to wcale nie koniec zmian. Niedługo tancerka otworzy swój pierwszy butik i zaprezentuje nową kolekcję...

– Podobno nie wystąpisz już w kolejnej edycji „Tańca z Gwiazdami”, bo chcesz poświęcić się wyłącznie projektowaniu?
Ewa Szabatin:
Moja przygoda z show skończyła się po szóstej edycji, co nie oznacza, że w ogóle rzucam taniec. Moda fascynowała mnie całe życie i cieszę się, że w duecie z przyjaciółką Elą Dąbrowską udało nam się stworzyć kolekcję ubrań „Amabilis”. Spotkałyśmy na swojej drodze wspaniałych ludzi – Michała Toczyskiego i Leszka Stanka – którzy bardzo nam pomogli. Bez nich na pewno nie udałoby się pokazać światu tych projektów.

– Skończyłaś kurs projektowania?
Ewa Szabatin:
Nie skończyłam żadnej szkoły dla profesjonalistów, ale moja przygoda z modą nie jest tylko chwilową fanaberią. Nie będę przecież tańczyć całe życie, bo tancerz przechodzi na emeryturę w wieku 33–35 lat. Niektóre media twierdzą, że nam, tancerzom, przewraca się w głowach. Mnie zachciało się projektować, innej grać w filmach, a kolejnej śpiewać (śmiech). To przykre, że wiele osób wciąż myśli o mnie: „tylko tancerka”. Szkoda, że nie wiedzą, ile to „tylko” kosztuje wysiłku i wyrzeczeń. Poza tym uważam, że każdy powinien mieć w życiu wiele pasji.

– Wasza kolekcja nosi nazwę „Amabilis”. Co oznacza to słowo?
Ewa Szabatin:
Amabilis to po łacinie gatunek lilii. Wykorzystałyśmy w projektach motywy kwiatowe, które pojawiają się jako ręcznie wyszywane emblematy czy drapowane z materiału ozdoby. Chciałyśmy stworzyć radosną, kobiecą kolekcję. Dlatego postawiłyśmy między innymi na czerwień – kolor miłości.

– Twoja mama prowadzi pracownię krawiecką. Czy to tam powstawały Wasze stroje?
Ewa Szabatin:
Niestety, mama szyła wtedy stroje do „Tańca z Gwiazdami” i kreacje taneczne dla naszych reprezentantów na mistrzostwa Polski i świata, więc nie była w stanie nam pomóc. Uszycie 40 sukienek wymaga wysiłku. Naszą krawcową znalazła Ela. Agnieszka potrafi z materiału zrobić cuda. Każda sukienka, która wyszła spod jej ręki, jest perfekcyjna!

– Kiedy otworzycie własny butik?
Ewa Szabatin:
Od kwietnia zeszłego roku szukałyśmy odpowiedniego miejsca i udało się! Właśnie podpisałyśmy umowę i niebawem otworzymy wymarzony show-room w kamienicy na Chmielnej.

– O cenach Waszych sukienek krążą legendy – 7 tys. zł za sztukę?
Ewa Szabatin:
To nieprawda! Zażartowałam sobie w programie Oliviera Janiaka i moją wypowiedź źle odebrano. Żeby kupić lub uszyć sobie u nas kreację, trzeba mieć w portfelu 1,5–3,5 tys. zł. Pracujemy na tkaninach najwyższej jakości, na przykład na naturalnych jedwabiach, często ręcznie malowanych czy z domieszką wełny. Do każdej sukienki dobieramy specjalny materiał, by powstał naprawdę unikatowy projekt. Wierzymy z Elą, że uda nam się zaistnieć w polskim środowisku modowym. Będziemy ciężko pracować, żeby nasz styl stał się rozpoznawalny, a to wymaga czasu.


– Krytyka studzi Twój zapał?
Ewa Szabatin:
Wprost przeciwnie, motywuje. Mam duszę zawodnika i potrafię przyjąć z pokorą niepochlebne opinie – pod warunkiem że są poparte odpowiednimi argumentami. Jeśli krytyka jest bezpodstawna lub odnosi się do mojej urody, mogę się pośmiać i nadal robię swoje. Niestety, często cierpią na tym moi najbliżsi.

– Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu zawodowym?
Ewa Szabatin:
Na razie priorytetem jest otwarcie butiku. Drugą rzeczą są spektakle. Skrycie marzę, że znajdzie się sponsor, który nas zauważy i będzie zainteresowany stworzeniem np. musicalu wykorzystującego taniec towarzyski. Poza tym nie mogę się doczekać marcowej premiery filmu „Kochaj i tańcz”, w którym dostałam fajną, choć niewielką rolę tancerki Vivki.

– Przeczytałam gdzieś, że porzuciłaś agencję, z którą byłaś do tej pory związana, i zostałaś bez grosza...
Ewa Szabatin:
Odeszłam z agencji Showdance, ale rozstaliśmy się bezkonfliktowo. Razem między innymi z Edytą Herbuś, Rafałem Maserakiem, Kamilą Kajak i Łukaszem Czarneckim przeszliśmy pod skrzydła Michała Toczyskiego i stworzyliśmy własną agencję – Dance Event Production (DEP). Wspólnymi siłami przygotowaliśmy grupowe show „Lady Fosse”, które miało premierę 5 lutego w teatrze Capitol. Od 21 lutego na stałe wchodzi do repertuaru. A jeśli chodzi o stan mojego konta, to jest nie najgorzej.

– Gazety rozpisywały się nie tylko o stanie Twojego konta...
Ewa Szabatin:
Podobno jestem też polską kobietą kot (śmiech)! Muszę przyznać, że kreatywność niektórych pseudodziennikarzy naprawdę mnie zadziwia. Już tyle razy pisano, że mam implanty w policzkach, jestem brzydka, stara i gruba, że się trochę uodporniłam. Nie ma się czym przejmować.

– Nie boisz się, że przez takie artykuły ludzie źle Cię postrzegają?
Ewa Szabatin:
Trudno mi to ocenić, ale mam cichą nadzieję, że są w Polsce osoby, które zauważają moją pracę i szanują mnie za to, co robię.

– Na scenie potrafisz pokazać pazur, a jak jest w życiu osobistym?
Ewa Szabatin:
Też się zdarza (śmiech). Potrafię się zdenerwować i wtedy przestaję być tą miłą Ewą, którą jestem na co dzień. Wiele wymagam od siebie i tego oczekuję od innych.

– A ja słyszałam, że często nosisz głowę w chmurach.
Ewa Szabatin:
Zgadza się i wtedy zdarza mi się zapomnieć o przyziemnych sprawach, na przykład o rachunkach, które trzeba było zapłacić.

– Kiedyś powiedziałaś, że nigdy nie zmieniłabyś życia dla mężczyzny.
Ewa Szabatin:
To było kiedyś (śmiech). Zdarzyło mi się zmienić życie dla mężczyzny i, w imię uczucia, poświęcić naprawdę wiele. Nie żałuję, bo wiem, że prawdziwa miłość jest silniejsza od wszystkiego. 


– Ty już swoją znalazłaś...
Ewa Szabatin:
Z Joshem to była miłość od pierwszego wejrzenia. Rok temu zobaczyłam go w jednej z krakowskich knajpek i... zaiskrzyło. Josh spodobał mi się tak bardzo, że choć dopiero się poznaliśmy, zaprosiłam go na bal sylwestrowy. I tak razem powitaliśmy nowy rok. Niestety, potem Josh musiał wyjechać do Bułgarii, gdzie był wolontariuszem. Przez sześć miesięcy pisaliśmy do siebie długie e-maile i godzinami rozmawialiśmy na Skypie. Wbrew pozorom „internetowe randki” bardzo umocniły nasz związek. Od pół roku Josh jest w Polsce, mieszkamy razem i staramy się ze sobą spędzać jak najwięcej czasu.

– Ze względu na gorący okres zawodowy w Twoim życiu nie macie go chyba teraz zbyt wiele?
Ewa Szabatin:
Przyznaję, że ostatnio z powodu natłoku zajęć zdarza mi się zapomnieć, że w domu czeka na mnie ukochana osoba. Ktoś, z kim lubię rozmawiać, śmiać się i jeść kolację. Josh jest cudownym i wyrozumiałym mężczyzną. Wybacza mi te grzeszki, bo wie, czym się obecnie zajmuję, ile czasu to pochłania i że jestem na początku drogi. Wspiera mnie i jest dumny, że realizuję swoje pasje.

– Gdy zmęczona wracasz do domu, czeka na Ciebie z kolacją?
Ewa Szabatin:
Jeśli nie jest zbyt późno, to tak. Josh świetnie gotuje, ja potrafię tylko zrobić jajecznicę lub kurczaka z warzywami. Jest mistrzem, jeśli chodzi o kuchnię meksykańską. Niedawno zorganizował dla znajomych wieczór wyborczy z amerykańskimi przysmakami. Czekaliśmy na wyniki, kibicując Barackowi Obamie. Było super!

– W domu jesteś specjalistką od…
Ewa Szabatin:
Gotowania – nie, od sprzątania – też nie. Myślę, że całkiem nieźle wychodzi mi przygotowywanie niespodzianek. Gdy Josh przyjechał do Polski, zorganizowałam mu przyjęcie powitalne w domku na działce. Były baloniki, kolorowe transparenty, śpiew i spora grupa przyjaciół.  

– Jak spędzacie zimowe wieczory?
Ewa Szabatin:
Do domu wracam zwykle bardzo późno. Przebieram się w coś wygodnego, siadam pod kocykiem i rozmawiamy o tym, jak nam minął dzień. Josh opowiada mi, co nowego odkrył w Warszawie albo co napisał, bo z zamiłowania jest pisarzem. Pisze różne opowiadania – teraz akurat pracuje nad nowelką. Ostatnio go męczę, że musi stworzyć postać, która będzie moim odpowiednikiem (śmiech). A jak już mamy czas, staramy się zobaczyć fajną wystawę lub pójść do kina.

– Jesteś dla niego inspiracją?
Ewa Szabatin:
Jeśli chodzi o pisanie? Wydaje mi się, że chyba nie.

– Kiedy masz problem, prosisz Josha o radę?
Ewa Szabatin:
Gdy jestem w podbramkowej sytuacji, zawsze wyrocznią są moi rodzice. Lubię z nimi rozmawiać. Mama i tata znają mnie „od podszewki”. Choć bywają krytyczni, zawsze dobrze mi doradzą. Ale zanim podejmę ostateczną decyzję, proszę o opinię także Josha.

– Twoi rodzice akceptują fakt, że masz chłopaka obcokrajowca?
Ewa Szabatin:
Jak najbardziej, tylko mama się przejmuje, że trudno jej się z nim porozumieć. Ubolewa, bo wiele rzeczy chciałaby mu opowiedzieć. Tata pracuje na Politechnice Warszawskiej, zna język angielski i jego pasją jest historia, więc zarzuca Josha opowieściami o dziejach Polski. Obaj są zachwyceni! Josh, ponieważ dowiaduje się nowych rzeczy, tata, bo wreszcie znalazł wiernego słuchacza.

– Uczysz Josha polskiego?
Ewa Szabatin:
Mieliśmy postanowienie noworoczne, że codziennie będziemy rozmawiać godzinę po polsku. Na razie nam to nie wychodzi. Josh, choć mieszka od pół roku w Polsce, nie brał jeszcze żadnych lekcji. Trudno jest mu rozmawiać, ale bardzo dużo rozumie. W ogóle jest zachwycony Polską.


– Co mu się tu najbardziej podoba?
Ewa Szabatin:
Przede wszystkim zachwyca się jedzeniem, a najbardziej pierogami mojej mamy. Mówi też, że polskie lato przypomina mu klimatem Włochy, szczególnie podobają mu się letnie ogródki i kawiarenki. Zakochał się w warszawskiej Pradze. Jest także pod wrażeniem ludzi, których tu poznał.

– Nie tęskni czasem za Ameryką?
Ewa Szabatin:
Pewnie tak, ale stale ma ze swoją rodziną kontakt. Poza tym w święta Bożego Narodzenia odwiedziliśmy jego bliskich w Seattle. Myślę, że w Polsce brakuje Joshowi osób anglojęzycznych, z którymi mógłby porozmawiać o polityce i sprawach dotyczących Ameryki. Na razie szuka stałej pracy i grupy osób, z którymi... mógłby pograć w koszykówkę. Ostatnio wspominał też, że chciałby zapisać się na capoeirę.

– Niedawno obchodziłaś 30. urodziny. Znajomi przygotowali Ci imprezę niespodziankę. Co z tego wieczoru wspominasz najmilej?
Ewa Szabatin:
Na początku w ogóle nie chciałam dać sobie zawiązać oczu, bo nie miałam pojęcia, co się dzieje. Okazało się, że chłopcy zorganizowali mnie i Michałowi Toczyskiemu wspaniałą charytatywną imprezę, podczas której zbieraliśmy prezenty dla dzieci z domów dziecka. Dostaliśmy mnóstwo maskotek i książeczek, teraz musimy je tylko rozwieźć.

– Wzruszyłaś się?
Ewa Szabatin:
Bardzo. Nasz przyjaciel Leszek Stanek zorganizował imprezę w ciągu trzech dni. Kiedy nam zatańczył, popłakałam się. Potem był tort i gromkie „Sto lat”.

– Po trzydziestce wiele kobiet zaczyna poważnie myśleć o założeniu rodziny. A jak jest w Twoim przypadku?
Ewa Szabatin:
Na razie o tym nie myślę. Dla mnie papierek nie jest dowodem miłości. Ale pewnie jeszcze przyjdzie na to czas.

– Jak wyobrażasz sobie Wasze wspólne życie za kilka lat?
Ewa Szabatin:
Na pewno chciałabym mieć taki dom, jaki mnie i mojemu bratu stworzyli nasi rodzice. Marzę, by kiedyś wspierać moje dzieci w ich pasjach, dążeniu do celu, niezależnie od tego, jaką drogę obiorą w życiu. Chronić je przed złem, uczyć, jak ważne jest dobro i wzajemne zaufanie.

– Myślisz, że Josh jest tym jedynym?
Ewa Szabatin:
Przy nim czuję się wyjątkowo i wiem, że faktycznie jesteśmy partnerami. W naszym związku cenię to, że sami podejmujemy decyzje, nikt na nikogo nie naciska i nie dyktuje drugiej osobie, co ma w życiu robić. Oboje z Joshem rozwijamy się, nie rezygnując ze swoich pasji i dzięki temu nasza miłość rozkwita.

– To prawda, że jesteś kochliwa?
Ewa Szabatin:
To kolejna bzdura! W życiu miałam trzech partnerów, więc to chyba niedużo. Lubię mężczyzn z charakterem, spokojnych, stabilnych emocjonalnie, którzy nie dają sobie wejść na głowę. Taki właśnie jest Josh. Ma odwagę powiedzieć mi, co robię nie tak lub się ze mną pokłócić. Każda kłótnia wnosi coś nowego, bo dzięki niej jeszcze lepiej się poznajemy.

– A gdy już się kłócicie, zdarza Ci się płakać?
Ewa Szabatin:
Ostatnio w ogóle często płaczę. Śmieję się nawet, że jestem „ryczącą trzydziestką”. Potrafię dużo znieść, ale gdy nagromadzi się za dużo negatywnych emocji, coś we mnie pęka i zaczynają płynąć łzy. Płaczę na filmach, ale też wzruszam się, gdy rozmawiamy z Joshem o wspólnej przyszłości. Natłok pracy i ciągła bieganina bywają męczące, a takie popłakanie sobie jest oczyszczające.

– Pamiętasz, które jego słowa ostatnio Cię wzruszyły?
Ewa Szabatin:
Ostatnio wszyscy sprawdzają, czy już noszę pierścionek zaręczynowy. Niedawno Josh podziękował mi za to, że dajemy przestrzeń naszej miłości i nie żyjemy pod presją mediów. Nie oczekuję od niego oświadczyn, ale jeśli taki moment nastąpi, będę szczęśliwa i… wtedy na pewno też się rozbeczę!

Magdalena Jabłońska / Party

Redakcja poleca

REKLAMA